Marcin Dorociński i jego droga do Hollywood. Nie ma dla niego misji niemożliwych

Był kelnerem i ochroniarzem, grał u czołowych reżyserów polskiego teatru. Równie przekonująco wypada, grając narodowych bohaterów, jak i patentowanych "przegrywów". Teraz Marcin Dorociński zagra w Hollywood. Wielokrotnie już pokazał, że nie ma dla niego misji niemożliwych.

Marcin Dorociński zagra w "Mission Impossible"
Marcin Dorociński zagra w "Mission Impossible"
Źródło zdjęć: © AKPA | AKPA
Przemek Gulda

25.10.2022 | aktual.: 25.10.2022 16:51

Dorociński w Hollywood. Mówiło się już o tym od dawna, czasem na zasadzie pobożnych życzeń, czasem - podsłuchanych w kuluarach plotek. Aż wreszcie stało się to faktem. 49-letni polski aktor wystąpi w najnowszej części popularnej serii "Mission Impossible". Mówił kiedyś w wywiadzie, że nie chciałby zagrać w amerykańskim filmie "trupa w bagażniku". Nie zanosi się na to. Którędy wiodła jego droga z małej mazowieckiej wsi do stolicy światowego kina?

Pochodzi ze wsi i ani trochę się tego nie wstydzi. Wręcz przeciwnie - często powtarza, że dzieciństwo i młodość, którą spędzał wśród natury, mocno wpłynęły na jego dalsze życie i wiele wyborów, których dokonał. Wychował się w rodzinie, w której panował tradycyjny podział ról. Ojciec pracował i utrzymywał rodzinę, był kowalem.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Matka, choć wykształcona, zrezygnowała z zawodowej kariery na rzecz opieki nad dziećmi. A było ich w domu sporo: Dorocińscy mieli czworo synów. Rodzice dobrze ich wychowali. Dwóch starszych braci aktora zostało policjantami. Młodszy jest mechanikiem samochodowym. Sztuką zajął się tylko on.

- Moi rodzice wpoili mi przekonanie, że trzeba ciężko pracować i nie zwracać uwagi na pochwały - wspominał po latach na łamach WP. - Dali mi siłę, kręgosłup. Jestem wdzięczny za to, jak mnie wychowali.

Sam Marcin, wysoki, sprawny, od dzieciństwa interesował się sportem. Zaczął uprawiać kilka dyscyplin, najintensywniej: piłkę nożnąsiatkówkę. Wiele wskazywało na to, że pójdzie w tę stronę - startował w zawodach szkolnych i to z sukcesami. Ale los chciał inaczej - kontuzja kolana na dobre pozbawiła nastolatka marzeń o zawodowstwie. Skupił się więc na nauce - uczył się wtedy w Technikum Mechanicznym w Grodzisku. Jak sam po latach opowiadał w wywiadach: "na praktykach w FSO wygniatałem wały korbowe". Po zakończeniu nauki zyskał oficjalny tytuł technika obróbki skrawaniem.

Kelnerowanie u Gessler

Pod koniec szkoły zaczął poważnie myśleć o aktorstwie. Zachęcały go do tego nauczycielki, które zauważyły jego talent podczas szkolnych akademii. Jeszcze zanim skończył szkołę, zaczął uczyć się podstaw warsztatu w zasłużonym dla środowiska Ognisku Teatralnym Haliny i Jana Machulskich przy stołecznym Teatrze Ochoty. Stamtąd droga była już jasna: szkoła aktorska. Dorociński wybrał warszawską Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie. I zaczął studia.

To nie był łatwy czas - świeżo upieczony student pochodził przecież z niezbyt zamożnej, wielodzietnej rodziny. Musiał więc sam zarabiać na swoje utrzymanie. Wybierał zajęcia typowe dla tamtych czasów - był początek lat 90., pierwsze miesiące transformacji, etap błyskawicznie rozpędzającego się kapitalizmu - i dopasowane do swoich warunków: wzrostu i urody.

Marcin Dorociński podczas Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, Gdynia 1999 rok
Marcin Dorociński podczas Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, Gdynia 1999 rok© AKPA

Był więc ochroniarzem w jednym z modnych warszawskich klubów, pracował "na promocjach", prezentując produkty ważne dla "nowego mężczyzny" tamtej epoki: maszynki do golenia i szampony. Pracował też, podobnie jak wielu jego kolegów z PWST, jako kelner. On akurat trafił do jednej z najmodniejszych warszawskich restauracji w tamtym czasie - Qchni Artystycznej w Zamku Ujazdowskim.

Poczet reżyserów polskich

Ale Dorociński szybko zaczął robić furorę nie tylko z przewieszoną przez ramię serwetą. Od razu było widać, że ma aktorski talent. Pierwsza dostrzegła to Krystyna Janda, która studentowi drugiego roku powierzyła jedną z głównych ról w spektaklu Teatru Telewizji, który właśnie reżyserowała. To był "Cyd" Corneille'a, w którym Dorociński zagrał Dona Rodryga. Kilka miesięcy później trafił na plan filmu Andrzeja Żuławskiego "Szamanka". Rola nie była duża, ale o filmie było bardzo głośno i dotarł do wielu widzów.

Po teatrze i filmie przyszła kolejna propozycja - występ w popularnym w tamtym czasie serialu "Domu" Jana Łomnickiego. Nieźle, jak na studenta trzeciego roku. To pasmo sukcesów zostało uwieńczone najważniejszym laurem, które można zdobyć po studiach aktorskich - wyróżnieniem na Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi. Dorociński pojechał tam z "Antygoną" Sofoklesa, w której kreował postać bezlitosnego Kreona.

Po takim starcie młodemu aktorowi nie było trudno znaleźć dla siebie miejsce w polskim teatrze. Kiedy dziś patrzy się na listę spektakli, w których zagrał w pierwszych latach swojej pracy zawodowej, od samych nazwisk reżyserów można dostać zawrotu głowy. Krystian Lupa, Krzysztof Warlikowski, Grzegorz Jarzyna, Piotr Cieślak - to tylko niektórzy. Dorociński występował na najlepszych warszawskich scenach. Najpierw był etatowym aktorem Teatru Dramatycznego, potem na wiele lat związał się z Ateneum.

W tamtym okresie z wielkim powodzeniem łączył karierę teatralną z telewizyjną. Wystąpił w wielu popularnych serialach z "Na dobre i na złe", "Rodziną zastępczą" i "Ekstradycją 3" na czele.

Zdesperowany pitbull Vegi

Coraz częściej zaczął się także pojawiać w filmach. Z dzisiejszego punktu widzenia mocno przewrotne wydawać się może, że akuszerem jego wielkiej filmowej kariery był... Patryk Vega. To w jego "Pitbullu" z 2005 roku zagrał słynnego Despero - działającego na granicy desperacji podkomisarza Sławomira Desperskiego. Dziś trudno w to uwierzyć, ale Vega był wówczas pupilkiem filmowych krytyków, a za role w jego produkcjach dostawało się najważniejsze branżowe nagrody w Polsce. Dorociński za Despero zgarnął m.in. prestiżową Nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego i laur aktorski Festiwalu Debiutów Filmowych w Koszalinie.

Marcin Dorociński i Weronika Rosati na planie filmu "Pitbull", 2004 rok
Marcin Dorociński i Weronika Rosati na planie filmu "Pitbull", 2004 rok© AKPA | AKPA

Potem posypały się kolejne role. Bardzo różne, wymagające zupełnie innego przygotowania, ale niezmiennie ciepło przyjmowane przez publiczność. Dorociński był więc kucharzem w romantycznej komedii "Rozmowy nocą" Macieja Żaka - do tej roli musiał przytyć kilka kilo. Był stalinowskim aparatczykiem o znamiennym pseudonimie Toporek w komedii Borysa Lankosza "Rewers" - zagrał wtedy u boku swojej dawnej odkrywczyni, Krystyny Jandy. W mocnej "Róży" Wojciecha Smarzowskiego był żołnierzem konspiracji, który po powstaniu warszawskim, próbuje zbudować sobie nowe, spokojne życie na Mazurach.

W podobnych czasach i równie dramatycznych okolicznościach żyje postać, którą zagrał w sensacyjnej "Obławie" Marcina Krzyształowicza. Pierwsza z tych ról była dla niego dużym emocjonalnym wyzwaniem - mówił potem w wywiadach, że na planie musiał się izolować od reszty ekipy, żeby uporządkować w sobie wzburzone uczucia.

W "Lęku wysokości" był z kolei dorosłym facetem, który rezygnuje ze swojego życia, żeby zająć się chorym ojcem. Był też przegranym piłkarzem, którego pokonała kontuzja, a od alkoholizmu uratowali bezdomni. To dla nich założył drużynę w "Boisku bezdomnych" Kasi Adamik.

Nie demolujmy własnego domu

Na początku lat dwutysięcznych Dorociński był już jednym z najważniejszych polskich aktorów swojego pokolenia. Fatalnie znosił jednak zainteresowanie prasy. Wścibskim fotoreporterom potrafił pokazać, całkiem dosłownie, środkowy palec. Potem tłumaczył, że miał wyjątkowo zły dzień. W nielicznych wywiadach, na które się zgodził, wił się jak piskorz, żeby nie powiedzieć nic, czym w rzeczywistości nie chciał się dzielić.

Aktor od wielu lat związany jest z tą samą kobietą, scenografką Moniką Sudół, z którą ma dwoje dzieci: syna Stanisława, dziś szesnastolatka i o dwa lata młodszą córkę, Janinę. Zamiast opowiadać mediom o swoim życiu prywatnym, Dorociński lepiej wykorzystuje swoją popularność i zainteresowanie mediów.

Jest aktywistą ekologicznym, zaczął angażować się w wiele akcji i kampanii na rzecz ochrony środowiska i ratowania świata przed klimatyczną zagładą. Wspiera działalność WWF - światowej organizacji zajmującej się ochroną dzikiego życia. Część swoich dochodów z "Pitbulla" przekazał fundacji, która opiekuje się psami tej rasy, sam adoptował też psa ze schroniska.

Czasem występuje w spotach, które z miejsca zyskują rozgłos. Tak było choćby z tym, w którym kompletnie demoluje całe mieszkanie, a potem pyta, dlaczego - niszcząc przyrodę - demolujemy świat, w którym żyjemy.

- Warto żyć skromnie - opowiadał po jego nakręceniu. - Warto przyglądać się naturze, bo od natury możemy się bardzo dużo dowiedzieć. Od zwierząt możemy nauczyć się, co to jest czułość, wdzięczność, miłość - mówił Dorociński.

Czasem zdarza mu się także występować w zupełnie innej roli - zaangażowanego pisarza. Tak było w przypadku książki "Na ratunek", która ukazała się kilka miesięcy przed pandemią, jesienią 2019 r. To zbiór wywiadów z osobami, które aktywnie zajmują się ochroną przyrody: naukowczynią, która bada zwyczaje wilków, opiekunem chorych jeży, ekspertkami z rezerwatów czy osobami prowadzącymi schroniska dla bezdomnych stworzeń.

- Ta książka powstała z potrzeby serca - wyjaśniał Dorociński w jednym z wywiadów promujących tę pozycję. - Z [poczucia], że można pomóc i uświadomić, dlaczego musimy dbać o Ziemię.

Co rola, to wydarzenie

W kolejnych latach Dorociński mógł sobie pozwolić na to, żeby grać nieco mniej i bardziej selektywnie wybierać kolejne propozycje. Było to dla niego ważne z życiowego punktu widzenia.

- Bardzo ciężko pracowałem przez ostatni rok - mówił w 2009 roku w wywiadzie dla "Vivy!". - I powiedziałem sobie: teraz trzeba poświęcić trochę czasu dzieciom. Spędziłem całe cztery miesiące ze Stasiem i Janiną. Sam tego potrzebowałem i dzieciaki też.

Efekt tego zwolnienia był taki, że co film, co rola, to wydarzenie. Tak było przecież w przypadku "Jacka Stronga" Władysława Pasikowskiego, w którym Dorociński wcielił się w postać pułkownika Ryszarda Kuklińskiego, który w czasach PRL wykradł tajemnice wojskowe Paktu Warszawskiego i uciekł z nimi na Zachód. Tak było w przypadku serialu kryminalnego "Pakt", w którym zagrał dziennikarza śledczego, trafiającego na ślad międzynarodowej afery. To rola, do której do dziś odwołuje się wiele innych serialowych postaci.

Tak było wreszcie w charakterystycznej roli epizodycznej, którą zagrał w komedii "Moje córki krowy" Kingi Dębskiej. Był tam typowym życiowym "przegrywem", a tak o współpracy z Dorocińskim mówi sama reżyserka.

- Sam chciał zagrać fajtłapowatego Grzesia w "Moich córkach krowach" i wyszło mu to znakomicie. Nieudacznikiem jest też Mirek w "Planie B", były więzień, który chce popełnić samobójstwo. Partnerował mu tam pies, z którym Marcin rozmawiał jak z człowiekiem. Jego autorstwa jest tekst, który Mirek mówi do psa, dzieląc się z nim kiełbasą z patelni, "że do jedzenia zawsze zdejmuje się czapkę".

Plan filmu "Moje córki, krowy"
Plan filmu "Moje córki, krowy"© AKPA

- Trzeba Marcinowi dać na planie dużo powietrza, wolności, wtedy może rozkwitnąć - zaznacza Dębska. - W "Zabawie zabawie" delikatną kreską zagrał męża alkoholiczki, ojca, który jest w sytuacji bez wyjścia. Umie delikatnie cieniować swoje postaci. Uwielbia role - wyzwania, do których może się zmienić, zbrzydzić. Do "Pitbulla" dał sobie nawet spiłować jedynkę.

I być może to jeden z najlepszych dowodów na wielki talent Dorocińskiego. Do długiej listy mocnych i znaczących ról z pewnością można zaliczyć także tę najnowszą, w filmie "Niebezpieczni dżentelmeni" debiutanta Macieja Kawalskiego. Zagrał tam Witkacego, artystę znanego ze swoich niekonwencjonalnych zachowań, w których Dorociński znakomicie się odnajduje. To może być jeden z tych rzadkich przypadków, że postać filmowa przerośnie autentyczną, nawet mimo wszystkich ekstrawagancji tej ostatniej.

Każda misja jest możliwa

W 2016 r., zapytany na łamach WP o szanse na karierę za granicą, Dorociński wypowiadał się w sposób, w którym można było wyczuć brak złudzeń, ale i cień nadziei: "kariera za granicą jest możliwa, ale trzeba wykonać tytaniczną pracę, żeby tam zaistnieć".

I wygląda na to, że Dorociński tę "tytaniczną pracę" wykonał. Od kilku lat zaczął się pojawiać także w zagranicznych produkcjach. Pierwszy był serial "Cape Town" z 2016 roku oparty był na popularnej południowoafrykańskiej powieści kryminalnej Deona Meyera, potem przyszedł z kolei wojenny dramat sensacyjny "Anthropoid", gdzie Dorociński wcielił się w jednego z czeskich konspiratorów, przygotowujących zamach na hitlerowskiego dygnitarza.

Dwa lata później aktor pojawił się w serialu "Gambit królowej", który z miejsca zrobił wielką furorę w Polsce i nie tylko. W biograficznej opowieści o losach genialnej amerykańskiej szachistki Dorociński wciela się w rosyjskiego arcymistrza Wasilija Borgowa.

Nie jest to może rola duża, ale bardzo znacząca - o rosyjskim czempionie mówi się w serialu tak dużo i w taki sposób, że trudno było w kilku, niemal pozbawionych dialogów scenach, sprostać oczekiwaniom wobec tej postaci. Dorociński sprostał bez trudu. Pokazał, że jeśli chodzi o aktorstwo, nie ma dla niego "niemożliwych misji". Ciekawe więc, jak wypadnie w filmie o takim właśnie tytule.

Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski

W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" zachwycamy się "Wielką wodą" (jak oni to zrobili?!), znęcamy się nad rozczarowującymi "Pierścieniami Władzy" oraz wspominamy najlepsze i najstraszniejsze horrory w historii. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (85)