Marcin Kołodyński: ''Strasznie łapczywy na życie. Wszędzie było go pełno ''
17.04.2013 | aktual.: 11.04.2017 10:14
W chwili śmierci miał zaledwie 20 lat, ale również ogromne doświadczenie i talent, które z całą pewnością w przyszłości otworzyłyby mu drogę do wielkiej kariery na małym czy dużym ekranie.
Nikt nie widział wypadku. Jego ciało odnalazł kierowca ratraka, który od razu rzucił mu się na pomoc. Karetka z Zakopanego dotarła dopiero po 45 minutach. Przybyli na miejsce lekarze orzekli śmierć na miejscu. Było parę minut po 23. W kwietniu 2013, gdyby tamtego feralnego wieczora nie zdecydował się na jazdę, Marcin Kołodyński obchodziłby 33. urodziny.
W chwili śmierci* miał zaledwie 20 lat,* ale również ogromne doświadczenie i talent, które z całą pewnością w przyszłości otworzyłyby mu drogę do wielkiej kariery na małym czy dużym ekranie.
Bez odrobiny przesady można powiedzieć, że gdyby Kołodyński żył, mógłby być jedną z gwiazd TVN czy TVP. Może prowadziłby któryś z muzycznych show? Albo miałby swój własny talk-show? Niestety, nigdy się o tym nie przekonamy…
Odkryty w podstawówce
Urodził się 17 kwietnia 1980 roku w Warszawie. Ze stolicą był związany do końca – tam dorastał, studiował dziennikarstwo i pracował.
Jego kariera przed kamerą zaczęła się od kultowego programu „5-10-15”. Marcin trafił do niego w wieku zaledwie ośmiu lat.
Kołodyński, podobnie jak inni młodzi prezenterzy czy aktorzy, został wyłowiony przez reżysera, który odwiedził jedną ze stołecznych podstawówek.
''Strasznie łapczywy na życie''
W „5-10-15” był jednym z prowadzących, ale również tworzących program. Swoim entuzjazmem oraz pomysłami zarażał wszystkich. Taki pozostał do końca życia.
- Strasznie łapczywy na życie. Wszędzie było go pełno - mówili jego przyjaciele w rozmowie z Przyjaciółką tuż po jego śmierci. - Chciał wszystkiego spróbować, dotknąć.
W programie, skierowanym do różnej grupy wiekowej, Kołodyński zaczynał jako jeden z prezenterów segmentu skierowanego do najmłodszych. Jednak szybko okazało się, że wyszczekany, a jednocześnie ujmujący chłopiec z powodzeniem radzi sobie z trudniejszymi tematami.
Z „5-10-15” Kołodyński był związany przez dziesięć lat, aż do 1998 roku.
Nie tylko ''5-10-15''
Kariera Kołodyńskiego nie zakończyła się na „5-10-15”. Młody dziennikarz od samego początku związany był również z kontrowersyjnym „Rowerem Błażeja” emitowanym przez TVP.
Marcin dał się również poznać jako prowadzący „Kolejki – listy przebojów”telewizyjnej Jedynki oraz popularnego „Tenbitu” stacji TVN, gdzie razem z Iwoną Kutyną wprowadzali widzów w arkana internetu, gier i komputerów.
Chciał być też aktorem
Ci, którzy znali Kołodyńskiego, twierdzą, że rozpierała go energia i pasja do podejmowania kolejnych wyznań. Dlatego nikogo nie powinno dziwić, że ośmielony występami przed kamerą Marcin, w pewnym momencie zaczął myśleć o aktorstwie.
Zadebiutował jeszcze w 1995 roku w spektaklu telewizji „Chłopcy z placu broni”, gdzie wcielił się w Czonakosza. Miał wtedy 15 lat, ale przed kamerą z całą pewnością nie zachowywał się jak naturszczyk.
Dwa lata później pojawił się w swojej pierwszej głównej roli w przedstawieniu „Szara Róża” w reżyserii Tomasza Dettloffa.
Pasja kosztowała go życie
Pod koniec lat 90. pojawił się w obsadzie spektaklu „Usta Micka Jaggera”. Za rolę Barta otrzymał nagrodę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w kategorii debiut.
Kołodyński nie ograniczał się do teatru. Mogliśmy zobaczyć go również w „Sarze”, „Ajlawju” czy kilku odcinkach „Rodziny zastępczej”. Ostatnim filmem z jego udziałem był kultowy „Chłopaki nie płaczą”, gdzie wcielił się w „Serfera”, kumpla Laski, granego przez Tomasza Bajera.
Poza aktorstwem Marcin interesował się m.in. malarstwem, grafiką komputerową, street artem oraz snowboardem. Ta ostatnia pasja kosztowała go życie.
Śmierć na stoku...
Marcin zginął 1 lutego 2001 roku. Wiadomość o śmierci utalentowanego 20-latka wstrząsnęła wszystkimi. Kołodyński pojechał w góry na prośbę swojego dobrego kolegi, Wojtka Błaszczuka. Miał mu pomóc w organizacji zawodów snowboardowych.
Do Poronina udał się od razu po zakończeniu zdjęć do kolejnego wydania „Tenbitu”. Następnego dnia wieczorem postanowił przetestować nowy sprzęt. Mimo że było** w okolicach godziny 23., Marcin zdecydował się zjechać po słabo oświetlonym stoku. Uderzył **z dużą prędkością w ratrak i zmarł na miejscu.
Informacja o jego śmierci pojawiła się następnego dnia. Marcin opuścił rodziców oraz młodszą siostrę. Wojtek Błaszczuk zginął niespełna rok później w wypadku samochodowym. (gk/mf)