Marian Opania: Choć jest powszechnie uwielbiany, podpadł wielu osobom
Uchodzi za jednego z najsympatyczniejszych aktorów w branży filmowej. Krytyka wielokrotnie zachwycała się jego talentem i bezpretensjonalnością, widzów zaś ujął przede wszystkim szczerością, naturalnością i serdecznym uśmiechem. Jego zdolności komediowe są nie do przecenienia, choć Marian Opania dał się poznać w trakcie swojej ponad 50-letniej pracy zawodowej jako aktor wszechstronny, potrafiący choćby nawet z najskromniejszej rólki uczynić postać charakterystyczną i zapadającą w pamięć.
Zetknął się z wieloma przejawami niechęci i nienawiści
Jego zdolności komediowe są nie do przecenienia, choć Marian Opania dał się poznać w trakcie swojej ponad 50-letniej pracy zawodowej jako aktor wszechstronny, potrafiący choćby nawet z najskromniejszej rólki uczynić postać charakterystyczną i zapadającą w pamięć.
Aż trudno uwierzyć, że Opania jest, jak sam mówi, smutnym, zakompleksionym człowiekiem, który w swoim życiu zetknął się z wieloma przejawami niechęci i nienawiści – gdy był młody, podejrzewano go o skłonności homoseksualne, a nawet przepowiadano, że wyląduje za kratami. A potem, odrzucając rolę w „Smoleńsku”, naraził się środowiskom prawicowym i został zlinczowany na łamach paru gazet.
Miała być Marysia...
Jego mama spodziewała się, że urodzi dziewczynkę – miała już nawet wybrane imię: Maria. Kiedy na świat przyszedł chłopiec, nadano mu imię Marian, ale i tak rodzina wołała na niego „Maryś”. Tego przezwiska do tej pory używają przyjaciele. Dla dorastającego chłopaka było to bardzo krępujące.
- Wstydziłem się cholernie przed kolegami – wspominał Opania w „Playboyu”.
- Ciarki mi od tego przechodziły. Urodziłem się 1 lutego, ale nie obchodzę imienin „na Mariana” jak inni, tylko „na Marii”, bo miałem być dziewczynką. Żona komentuje to: „To chyba widać”.
Kompleksy - siła napędowa
Niski chłopiec o dziecięcej twarzy, w dodatku pochodzący „z prowincji”. Opania nie miał łatwego dzieciństwa
W dodatku był chłopcem lękliwym, niezbyt wygadanym i niepozornym fizycznie. Wiedział, że aby przetrwać wśród rówieśników, musi udowodnić, że wcale się ich nie boi.
- Wykształciłem w sobie specyficzną pseudoodwagę – mówił w „Playboyu”.
Zaczął trenować boks i wkrótce okazało się, że potrafi powalić nawet trzech napastników naraz.
- Serce skakało mi jak nieprzytomne, a krew odpływała do nóg. Niby paniczny lęk, ale gdy dodawałem do tego moją siłę i szybkość– nie można było mnie zatrzymać. Kompleksy bywają potworną siłą napędową.
''Może pan sobie powisieć na drążku''
Potem, już na studiach teatralnych, bał się, że z taką „charakterystyczną fizjonomią” nie będzie traktowany poważnie i zabraknie dla niego ról. Łapał się wszystkich możliwych sposób, by jakoś zmienić swój wygląd.
Ale, choć był mikrego wzrostu, nie mógł narzekać na brak powodzenia. Swoją przyszłą żonę poznał w szkole, kiedy miał 17 lat. Odbił ją ówczesnemu narzeczonemu i sam poprosił o jej rękę. Zgodziła się od razu.
– Razem występowaliśmy w konkursach recytatorskich. I to nas do siebie zbliżyło. Sztuka – opowiadał.
''Ten pedałek''
Ale dokuczano mu nie tylko ze względu na wzrost. Kiedy skończył studia i dostał pracę w teatrze, szybko pojawiły się plotki, że Opania jest homoseksualistą.
- Po przedstawieniu Edward II Marlowa, w którym grałem następcę tronu w obcisłym skórzanym kostiumie, do teatru zaczęły przychodzić adresowane do mnie listy. A na nich motylki, kotki i wyznania miłosne od jakiegoś studenta polonistyki z Krakowa – opowiadał w „Playboyu”.
W środowisku zawrzało, gdy któregoś dnia kuzyn Opanii, który miał u niego nocować, przyszedł pożyczyć klucze.
Wtedy był wściekły, ale dziś patrzy na to z dystansem i nawet go to bawi. Ma przecież żonę, dzieci i wnuki.
- Ale i tak dla niektórych Wiktor Zborowski jest pewnie moją dziewczyną – komentował.
Człowiek z kompleksami
Jak twierdzi, kompleksów nie pozbył się do tej pory. A jego wizerunek, który widzowie znają z filmów i telewizji, nie ma nic wspólnego z jego prawdziwą osobowością.
- Ja nie jestem ten miły, uśmiechnięty Marian Opania. W środku drzemie diabelny charakter – twierdził w Polskim Radiu.
- Przezywają mnie „bulterier”. Tylko wyglądam na spokojnego i łagodnego. W podstawówce kolega nazwał mnie karłem i to się źle dla niego skończyło, bo wybiłem mu zęby – wspominał w portalu Wisła Nasze Miasto.
- Wszystko wynika z kompleksów, którymi mógłbym wybrukować spory placyk. Zawsze raczej zaniżam swoją wartość. Staram się nie wychylać – dodawał.
Burza w szklance wody
Ale jak się wychyli, to potrafi rozpętać prawdziwą burzę. Już w młodości twierdził, że ze względu na swój bezkompromisowy charakter skończy za kratami.
- Kiedyś, śmiejąc się, powiedziałem do Wiktora Zborowskiego, że przyjdzie czas, że będzie mi przynosił paczki do więzienia. A on: „Jakie paczki? Jestem twoim przyjacielem. Posadzą mnie razem z tobą” - wspominał aktor.
Kiedy odrzucił rolę Lecha Kaczyńskiego w „Smoleńsku”, tłumacząc to względami politycznymi, w mediach zawrzało. Jedni gratulowali mu odwagi, inni uznali go za „zdrajcę”.
- Młody sąsiad, student AWF-u, ostrzegł mnie, że jacyś tacy zmawiają się i chcą zrobić demonstrację przed moim domem – mówił.
Antoni Krauze grzmiał więc o zakończeniu wszelkiej współpracy, a prawicowcy nazwali go członkiem bezpieki, sympatykiem SB, człowiekiem, który na ekranie tak dobrze wcielał się w negatywnych bohaterów, że na pewno „zło ma we krwi”, a także „słabym kabareciarzem”. Opania przyznawał, że sam nie mógł uwierzyć w tę nagonkę, ale zapewniał, że podjęcia tej decyzji nie żałował nawet przez chwilę. (sm/gk/ls)