Marian Opania tylko wygląda na spokojnego i łagodnego. "Przezywają mnie Bulterier"
Jest aktorem niezwykle cenionym zarówno przez ludzi z branży, jak i publiczność - krytyka wielokrotnie zachwycała się jego talentem i bezpretensjonalnością, widzów zaś ujął przede wszystkim szczerością, naturalnością i serdecznością. Uchodzi za człowieka niezwykle sympatycznego, uzdolnionego komika, któremu uśmiech nie schodzi z ust.
Ale prywatnie Marian Opania przeżył wiele ciężkich chwil. Powtarza, że tak naprawdę jest człowiekiem smutnym, walczącym z wieloma kompleksami. Wielokrotnie spotykał się z niechęcią środowiska, a gdy odrzucił rolę w "Smoleńsku", naraził się wielu prawicowym mediom. Miał też poważny problem alkoholowy - jak przyznawał, niewiele brakowało, a mógłby wylądować na samym dnie.
Wojenne wspomnienia
Urodził się w 1943 r., w czasie wojny - i twierdzi, że chociaż był wówczas malutkim dzieckiem, te wydarzenia odcisnęły na nim swoje piętno.
- Doskonale pamiętam, jak matka uciekała ze mną na rękach, a ja patrzyłem na samoloty, latające okropne zjawy. Miałem wtedy półtora roku. Przez wiele lat potem śniły się nadlatujące po cichu stwory - wyznawał w "Playboyu".
Nie pamięta za to swojego ojca, który zginął ostatniego dnia Powstania, próbując uciekać z płonącej szkoły, w której stacjonował.
- Ojca, kulejącego, trafili z cekaemu. Jego żołnierze nie mogli do niego dojść. Umierał cztery godziny - opowiadał aktor.
Trudna młodość
Późniejsze lata nie były dla niego wcale łatwiejsze. Jego mama, która sądziła, że urodzi dziewczynkę, chciała nadać jej imię Maria - gdy na świat przyszedł chłopiec, nazwała go więc Marian, a w domu wołała do niego "Maryś"; i tak też mówili do niego koledzy.
- Wstydziłem się cholernie przed kolegami - wspominał Opania w "Playboyu". - Ciarki mi od tego przechodziły.
Ponieważ sytuacja finansowa była kiepska, żeby pomóc mamie, szybko musiał zacząć pracować. Po szkole chodził rąbać drewno, co dla młodego chłopca było zajęciem ciężkim i wyczerpującym.
Niszczące kompleksy
Opania, niski, o dziecięcej twarzy, musiał stale walczyć o swoją pozycję w grupie.
- Przez lata traktowano mnie jak snopka z prowincji - przyznał w rozmowie dla RDC aktor, który z rodzinnych Puław przeprowadził się do Warszawy. - Kompleks człowieka "nie stąd” został we mnie.
Wspominał też, że był chłopcem lękliwym, niezbyt wygadanym i niepozornym fizycznie. Wiedział, że aby przetrwać wśród rówieśników, musi udowodnić, że wcale się ich nie boi.
- Wykształciłem w sobie specyficzną pseudoodwagę - mówił w "Playboyu".
Zaczął trenować boks i wkrótce okazało się, że potrafi powalić nawet trzech napastników naraz.
- Serce skakało mi jak nieprzytomne, a krew odpływała do nóg. Niby paniczny lęk, ale gdy dodawałem do tego moją siłę i szybkość - nie można było mnie zatrzymać. Kompleksy bywają potworną siłą napędową.
Bulterier
Nawet kiedy dostał się na wymarzone studia w szkole teatralnej, nie wyzbył się kompleksów.
- Na pierwszym roku studiów jeździłem do kliniki endokrynologii w Łodzi i błagałem, żeby mi dali jakiś środek, żebym urósł. Chociaż trochę. Bo ja chciałem grać Hamleta - mówił w RDC.
Bał się, że ze względu na swoją "charakterystyczną fizjonomię” nie będzie traktowany poważnie i zabraknie dla niego ról - chociaż, jak się okazało, w branży bez problemu znalazło się dla niego miejsce.
Przyznawał też, że chociaż widzowie mają go za uśmiechniętego, "miłego Opanię", to tak naprawdę ma "diabelny charakter".
- Jestem złośnikiem, człowiekiem niecierpliwym. Przezywają mnie Bulterier. Tylko wyglądam na
spokojnego i łagodnego. W podstawówce kolega nazwał mnie "Karłem" i to się źle dla niego skończyło, bo wybiłem mu zęby - wspominał w portalu Wisła Nasze Miasto.
Wygrana walka
Chociaż sam uważał się za mało atrakcyjnego mężczyznę, nie miał problemu ze zdobyciem serca kobiety swoich marzeń. Annę (na zdjęciu) poznał jeszcze w liceum, na kółku teatralnym.
- Podobała mi się, ale miała narzeczonego. Uważałem, że nie mam u niej szans - śliczna dziewczyna, gdzie ja do niej! W końcu zacząłem pisać listy. Świetnie recytowałem Norwida, a ona również brała udział w konkursach recytatorskich. Poderwałem ją chyba na tego Norwida - wspominał.
Pobrali się w lipcu 1967 r., później na świat przyszedł ich syn Bartosz (również aktor) i córka Magdalena.
Pokonać nałóg
Opania podkreślał, że żona była dla niego zawsze największym wsparciem i nie opuściła go, gdy wpadł w nałóg alkoholowy.
- Pod koniec lat 70. zmieniły się wtedy moje warunki fizyczne: przytyłem, posiwiałem. Gęba młoda, a postura starszego pana. Spadłem do niższej ligi - opowiadał w rozmowie z PAP. - Grywałem w teatrze, ale najciekawsze role dostawali inni. To był przykry okres. Zacząłem zaglądać głębiej do kieliszka, a nawet bardzo głębiej. To było piekło. Piłem alkohol, bo mnie nie obsadzano, a nie obsadzano mnie, bo piłem. Błędne koło. Ledwo się z tego wygrzebałem.
Przyznawał, że uratowała go właśnie żona oraz dyrektor teatru Janusz Warmiński. Pytany, jak udało mu się pokonać nałóg, odpowiadał w "Dobrym Tygodniu":
- Przede wszystkim trzeba być otoczonym przez życzliwych, kochających ludzi, którzy rozumieją problem, wiedzą, że to choroba. Po drugie trzeba sobie znaleźć jakiś wielki, nadrzędny cel i do niego uparcie dążyć. Jestem twardy w tym postanowieniu. Wszystko robię na sto procent.