Miały być "polskie Gwiezdne Wojny", wyszło jak zwykle. Wspominamy "Pana Kleksa w kosmosie"
05.12.2017 | aktual.: 15.06.2018 12:34
Dwa pierwsze filmy o przygodach Ambrożego Kleksa w historii polskiej kinematografii zapisały się złotymi zgłoskami. Zachęcony świetnymi recenzjami reżyser Krzysztof Gradowski w 1988 r. nakręcił kolejną część, do dziś uchodzącą za przykład produkcji "tak złej, że aż dobrej". 5 grudnia przypada 29. rocznica premiery "Pana Kleksa w kosmosie".
Reżyser, prawdopodobnie pod wpływem seansu któregoś z filmów George’a Lucasa, postanowił wysłać ulubieńca polskich dzieci w kosmos. Niestety, mimo świetnej obsady i naprawdę kilku ciekawych pomysłów, "Pan Kleks w kosmosie" poniósł artystyczną klęskę. Zresztą patrząc na budżet, jakim dysponowali twórcy, oraz ich ogromne ambicje, film od początku skazany był na porażkę.
W 29. rocznicę premiery chcemy wam przypomnieć "Pana Kleksa w kosmosie" – z jednej strony produkcję wybitnie nieudaną, z drugiej – film, do którego niejeden widz z pokolenia dzisiejszych 30-latków na pewno chętnie wraca.
Gorszy od poprzednich części
W odróżnieniu od poprzednich części "Pana Kleksa" scenariusz autorstwa Krzysztofa Gradowskiego, odpowiedzialnego również za reżyserię i dialogi, nie powstał na kanwie książek Jana Brzechwy.
Niestety, produkcję z 1988 r. z twórczością słynnego bajkopisarza łączy jedynie postać tytułowego profesora, co Gradowskiemu do dzisiaj zarzucają fani papierowego oryginału.
Sam scenariusz "Pana Kleksa w kosmosie" sprawia wrażenie napisanego naprędce, jakby autor wyszedł z założenia, że film dla dzieci nie musi stanowić logicznej całości.
Nie lepiej prezentują się młodzi aktorzy (poza naprawdę nielicznymi wyjątkami) oraz znak rozpoznawczy serii – piosenki, które dramatycznie odstają od tych z poprzednich części.
Chcieli dobrze, wyszło jak zawsze
Trzeci film fabularny opowiadający o perypetiach Ambrożego Kleksa to bez wątpienia jedna z najbardziej szalonych, a przy tym najodważniejszych prób przeszczepienia na nasz grunt produkcji science fiction w stylu "Gwiezdnych wojen".
Twórcom polsko-czechosłowackiej produkcji przyświecał szlachetny cel – zrealizować film z prawdziwego zdarzenia, w duchu kina nowej przygody, pełnego niesamowitych efektów specjalnych, kosmicznych stworów i zwrotów akcji.
I choć nie można odmówić Grabowskiemu i spółce dobrych chęci, to rezultat, nawet w momencie premiery, pozostawiał wiele do życzenia.
Wróg ponuraków, przyjaciel ptaków!
Twórcy postawili na charakterystyczną dla space opery wielorakość ras, na które co rusz natykają się główni bohaterowie.
Najbardziej znanym stworem jest oczywiście "wróg ponuraków, przyjaciel ptaków", zalotny Melo-śmiacz, znak rozpoznawczy filmu.
Jego pluszowy kostium został zaprojektowany przez samego reżysera, a animacją pociesznego grubasa zajęła się Małgorzata Puzio-Sobczyńska, aktorka znana przede wszystkim z obsady kultowego serialu "W labiryncie".
Tandetne kreatury
Na pewno część z was pamięta przerażającą armię wilkołaków z "Akademii Pana Kleksa", która karnie maszerowała w rytm piosenki TSA. To jednak betka w porównaniu do straszydeł, jakie można zobaczyć w obrazie z 1988 r.
W filmie pojawiają się fatalnie ucharakteryzowane ptakopodobne Papingi z planety Mango, koszmarnie tandetne postrachy dżungli, w której urzędował Melo-śmiacz oraz międzygalaktyczne kreatury z labiryntu Wielkiego Elektronika.
Te ostatnie pacynki zostały z kolei stworzone przez Aleksandra Soroczyńskiego i niestety są najsłabszym punktem całego filmu.
Roboty ze złomowiska
Do historii przeszły również budzące dziś uśmiech politowania roboty (m.in. Silver czy Bajtek), na które natyka się Groszek podczas poszukiwań Pana Kleksa.
Ich zaprojektowanie zlecono Januszowi Królowi, który podjął się również stworzenia tajemniczych potworów próbujących zabić komandora Maxa Bensona i przejąć szkatułę w kształcie chińskiej pagody.
Rozbawienie mogą dzisiaj wywołać także dekoracje i wystrój statków kosmicznych, do złudzenia przypominających wnętrze pralki Frani, wypełnione starymi rurami od odkurzaczy.
Debiut Izy Miko!
Akcja filmu rozgrywa się na dwóch planach – współcześnie w warszawskim domu dziecka i w opowieści rozgrywającej się w 2013 r., którą snuje podarowany podopiecznym placówki superkomputer.
Bohaterem historii rozgrywającej się w przyszłości jest Groszek (Piotr Ptaszyński)
, syn nieustraszonego komandora Maxa Bensona, który próbuje odnaleźć swoją szkolną sympatię Agnieszkę (świetna Monika Sapilak)
, porwaną przez arcyłotra i śmiertelnego wroga Pana Kleksa, Wielkiego Elektronika.
W filmie oprócz młodych aktorów wystąpiła stara gwardia polskiego kina i estrady, m.in. Piotr Fronczewski, Henryk Bista, Emilian Kamiński czy Bohdan Smoleń.
Warto dodać, że "Pan Kleks w kosmosie" był debiutem 7-letniej Izy Miko, która na kilka sekund pojawia się na początku filmu.
Wąsaty Han Solo
W polski odpowiednik Hana Solo, wspomnianego Maxa Bensona, wcielił się wówczas 27-letni aktor Jan Jankowski.
Zanim wystąpił w roli kosmicznego przystojniaka, Jankowski udzielał się w stołecznym Teatrze Rozmaitości i wrocławskim Teatrze Polskim. Trzy lata wcześniej pojawił się w obsadzie "Podróży Pana Kleksa", gdzie zagrał jednego z piratów.
W 1988 r. zagrał także u Krzysztofa Kieślowskiego w dziewiątej części słynnego "Dekalogu". Na dużym ekranie pojawił się po raz ostatni 15 lat temu u boku Roberta Gonery w filmie "Dwie miłości". Później na dobre związał się z telewizją, gdzie można go oglądać w takich serialach jak "Czas honoru", "Bodo" czy "Świat według Kiepskich".
W tym roku Jankowski obchodził swoje 51. urodziny. Od wielu lat jest związany z telewizją. W tym roku mogliśmy zobaczyć go w serialu "Reguły gry" emitowanym na kanale TVN 7. (gk/mn)