RecenzjeMogło być gorzej...

Mogło być gorzej...

Chyba każdy z nas ma jakieś kinowe "guilty pleasure". Filmy słabe, źle nakręcone, źle zagrane, z totalnie bezpłciowymi postaciami i fabułą, od której ciekawsza jest lektura składu pasty do zębów.

Mimo tego raz na jakiś czas musimy sobie zafundować taki seans, chociażby po to, żeby wyłączyć mózg i dać się ponieść niezobowiązującej rozrywce. Wszak nie można całe życie oglądać Bergmana i Allena. Czyż nie?

Seria * "Scary Movie" * wydawała się do tego idealna. Prosta historia, która w pierwszych częściach próbowała jeszcze jakoś zaangażować widza. Byli całkiem sympatyczni bohaterowie i balansujący na granicy dobrego smaku humor. O ile początkowo sprawdzało się to całkiem nieźle, tak w części czwartej niebezpiecznie zjechało w dół. Fabuła przestała mieć jakiekolwiek znaczenie i zamieniła się w luźno powiązane ze sobą sceny, w których przypadkowi ludzie próbowali zrobić coś śmiesznego, a wszystko i tak sprowadzało się do żartów na tematy klozetowe. Jest to o tyle dziwne, że za "Straszny film 4" odpowiadali David Zucker oraz Jim Abrahams, czyli dwójka z legendarnego tria ZAZ, które dało nam takie perełki jak "Czy leci z nami pilot?", "Top Secret" i "Naga broń". Ciężko uwierzyć, że ludzie, którzy stworzyli klasykę komedii, skąpanej w oparach absurdu, mogli wyprodukować coś tak obrzydliwego i prostackiego. Film oczywiście swoje zarobił, jednak twórcy postanowili zrobić sobie dłuższą, bo aż siedmioletnią przerwę.

"Straszny film 5" zaczyna się od całkiem niezłej parodii "Paranormal Activity", w której Charlie Sheen próbuje przespać się z Lindsay Lohan. Trzeba przyznać, że początek jest naprawdę śmieszny, a jedno nieprawdopodobne zdarzenie goni drugie, całość zaś zgrabnie wyśmiewa życie prywatne bohaterów i ich wpadki. Zabieg może i prosty, ale szalenie skuteczny. Niestety im dalej, tym gorzej. Fabuła kręci się wokół młodego małżeństwa, które adoptuje trójkę dzieci i po przeprowadzce odkrywa, że w ich nowym domu razem z nimi zamieszkał ktoś jeszcze.

Jakby tego było mało, zostajemy uraczeni wątkami laboratorium z inteligentnymi małpami, szkoły baletu, motywem kontrolowania snów oraz wieloma innymi, wśród których można wyróżnić niejakiego Greya i jego pięćdziesiąt twarzy. Kolejny raz dostajemy masę elementów, które kompletnie do siebie nie pasują i zostały wciśnięte do filmu na siłę chyba tylko po to, żeby twórcy mogli popisać się znajomością filmów, które próbują parodiować. Tak naprawdę w całym tym chaosie jedynie poszczególne gagi, oparte głównie na slapsticku, ratują sytuację.

Głównym problemem jest to, że twórcy biorą na warsztat konkretne produkcje i na siłę starają się dopisać do nich żarty, nawet jeżeli ma to niewiele wspólnego z fabułą i nie do końca wychodzi. Dawniej parodie wyśmiewały cały gatunek – kino wojenne, szpiegowskie, thrillery czy horrory, dzięki czemu obraz miał charakter uniwersalny i nawet bez znajomości tytułów można się było na nim nieźle bawić. "Straszny film 5" nie wie, czego ma się złapać, ciągle przeskakuje od jednego filmu do drugiego, przez co dostajemy niestrawny miks, złożony z przypadkowych elementów. Aktorzy także nie pomagają, wyglądają, jakby na planie znaleźli się za karę.

Nie ma w nich za gorsz entuzjazmu. Już po pierwszych scenach z nowymi bohaterami zaczynamy tęsknić za Anną Faris, która doskonale wiedziała, w czym bierze udział i zwyczaje bawiła się rolą. Brakuje również szalonych braci Wayans, wybuchowej Reginy Hall oraz nieodżałowanego Leslie Nielsena, który nawet w najbardziej obrzydliwej scenie potrafił wywołać uśmiech na twarzy. Seria „American Pie” (z oryginalnymi postaciami) oraz trylogia o przygodach Harolda i Kumara pokazały, jak wiele takim filmom potrafią dać sympatyczni, nieco niezdarni bohaterowie. Jest co prawda całkiem niezły Simon Rex, ale i on sprawia wrażenie zmęczonego i zrezygnowanego.

Humor pojawiający się w serii od zawsze był kontrowersyjny, jednak tym razem wydaje się nieco łagodniejszy. Oczywiście w dalszym ciągu niebezpiecznie zbliża się do żenującego poziomu i wywołuje zniesmaczenie, jednak można odnieść wrażenie, że jest go jakby mniej. Poza tym został wymieszany z kilkoma naprawdę udanymi dowcipami, więc nie odczuwamy go aż tak bardzo. Pojawia się także kilka niezłych dialogów opartych na grze słów, niestety polskie tłumaczenie wyjaławia je z dowcipu. Szkoda, że twórcy nie do końca wykorzystali szansę, jaką dawały parodiowane tytuły, np. "Incepcja", "Czarny łabędź" czy "Geneza Planety Małp". Można było z tego wycisnąć o wiele więcej. Jak więc wypada „Straszny film 5”?

Czy siedmioletnia przerwa pomogła twórcą odbić się od dna, jakim była poprzednia część cyklu? Pewnie tak. Sala kinowa co chwilę wybuchała śmiechem, nikt nie wyszedł podczas seansu, a po napisach końcowych obserwowałem zadowolone twarze widzów kierujących się do wyjścia i żywo komentujących poszczególne sceny. Szkoda tylko, że tak naprawdę całość byłaby wyjątkowo niestrawna, gdyby nie wspomniani wcześniej celebryci, którzy podeszli do swoich wizerunków z ogromnym dystansem, oraz kilka całkowicie absurdalnych scen, które pojawiają się w filmie totalnie znikąd i przywodzą na myśl produkcje spod znaku ZAZ-u. Reszta to dobrze nam znany schemat, ale przecież czasami każdy z nas potrzebuje odmóżdżenia, prawda?

Polecamy w serwisie internetowym Film.org.pl:
Steven Soderbergh – oceniamy wszystkie filmy

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)