Najgłupsze filmy 2014 roku
Kuriozalne? Owszem. Dziwaczne? Jak najbardziej. Złe? Najczęściej? Durne? Niekiedy. Rok 2014, jak każdy inny, obfitował w filmy, których do Hollywood nie wpuszczono by kuchennymi drzwiami, a każdy szanujący się kinoman swoje kopie trzyma na dnie szafy. Niektóre z nich pewnie staną się kultowe, ale, póki co, zdają się co najwyżej gwałtem na oczach. Od każdej reguły jest też i chlubny wyjątek. Prezentujemy tegoroczne rarytasy kina ostentacyjnie nierozsądnego.
Sharknado 2
Zapewne łatwo byłoby całą listę zapełnić filmami produkcji słynnego studia Asylum, specjalizującego się w taniutkich tytułach klasy wątpliwej, często bezczelnie zerżniętych z królujących na ekranach kin blockbusterów. Ale i ślepej kurze może trafić się ziarno. Nie, nie chcemy przez to powiedzieć, że "Sharknado 2" to rzecz godna polecenia z czystym sercem, lecz z pewnością nietuzinkowa, choćby przez wzgląd na sam koncept. I pomyśleć, że ta sztuczka udała się już dwukrotnie, a filmy o tornadzie plującym rekinami okazały się internetowym fenomenem. A trzecia część jest już bliżej niż dalej. It's raining sharks!
WolfCop
Cóż, oto film skazany na miano kultowego. Przynajmniej przez jeden sezon. Lou, małomiasteczkowy gliniarz, który co jak co, ale za kołnierz wylewać nie zwykł, na skutek niefortunnego (dla przestępczego elementu rzecz jasna) splotu zdarzeń otrzymuje nadludzką siłę oraz zwinność cyrkowego artysty. I porasta futrem. Jako pół-wilkołak, pół-glina musi – a jakżeby inaczej! – zaprowadzić porządek w swoim rewirze, a przy okazji poukładać sobie jako tako życie, po drodze, ku naszej uciesze, strzelając, bijąc, rozszarpując, uprawiając przygodny seks i obowiązkowo rzucając suchymi tekstami.
Zombeavers
Zaczyna się klasycznie. Kanister z podejrzaną cieczą pochodzący z ośrodka badawczego trafia do rzeki, gdzie żłopać toksyczne związki może do woli i flora, i fauna. Tymczasem nad pobliskie jezioro przyjeżdża grupa młodych, szczupłych i powabnych, dla której będzie to prawdopodobnie ostatni urlop. Bo zmutowały... bobry. I wstają z martwych. Absurdalny pomysł przeobraził się, zgodnie z oczekiwaniami, w absurdalny film, ale robiący miłośnikom kina kuriozalnego dobrze. No i reżyser, amerykański komik, Jordan Rubin, zrezygnował z komputerowego efektu na rzecz animatroniki, dzięki czemu co ma być futrzane, futrzanym pozostaje.
Dead Snow 2: Red vs Dead
Kolejny sequel na liście i to nie byle jaki. Skandynawska makabryczna fantazja zwana u nas „Zombie SS” (z, nomen omen, nieśmiertelnym tagline'em „Eins, Zwei, Drei... umieraj!”) doczekała się jeszcze bardziej dociśniętego sequela, w którym przed nieumarłymi nazistami nie uratują się nawet matki z dziećmi, zwykle chronione niepisaną umową. Do tego dojdzie do powtórki z Leningradu na czyimś podwórku, kiedy, chcąc odeprzeć blitzkrieg żywych trupów, nasi dziarscy bohaterowie zachęcą do powstania z grobu żołnierzy Armii Czerwonej.
Tusk
Swojsko brzmiący tytuł wywołuje u nas wiadome konotacje, ale porzućmy polityczne suchary, bowiem „Tusk” (po angielsku: „Kieł”) może okazać się gwoździem do trumny Kevina Smitha, na którego parogodzinne pogadanki przychodzą tłumy, a na jego filmach kina świecą ostatnio pustkami, nawet mimo udziału Johnny'ego Deppa. Co nie zmienia faktu, że nowa horroro-komedia amerykańskiego prześmiewcy to dziwadło niesłychane. Bo jak inaczej określić film, w którym pewien facet wkręca sobie, że jest morsem? Ano właśnie. Na dodatek inspiracją dla fabuły było autentyczne ogłoszenie o wynajem mieszkania, którego właściciel oferował preferencyjne warunki temu, kto zamieszka w nim przebrany w kostium morsa.
Life After Beth
Zombie się nie starzeją. Rozkładają się, gniją, śmierdzą, ale nie wychodzą z mody. Nie sposób ich nie kochać. „Life After Beth” z Dane'em DeHaanem i Aubrey Plazą to zaskakująca komedia romantyczna o chłopaku, który na nowo uczy się miłości do swojej niespodziewanie powstałej z grobu dziewczyny. Problem polega jednak na tym, że Beth stopniowo traci ludzkie odruchy na rzecz animalistycznego instynktu każącego jej zaspokoić niemożebny głód świeżego mięsa i gorącej krwi.Szczęśliwego zakończenia nie będzie.
Bikini Swamp Girls Massacre
Tytuł mówi praktycznie wszystko, tagline jeszcze więcej, a na okładce DVD widnieje logo wytwórni Troma, która od dziesięcioleci inwestuje całe w każdy film trzy dolce. Na seans zaprasza sam Lloyd Kaufman, czyli musi być... źle.I jest. Panie faktycznie są urodziwe i zgrabne, a przez cały film paradują w skąpych strojach, damsko-damskie pocałunki to istny refren powtarzający się z zadziwiającą regularnością, o której marzy każdy pryszczaty licealista, a od czasu do czasu nawet ktoś kogoś zabije. Tyle. Tylko. I aż.