Nie żyje Andrzej Wajda. Miał 90 lat
W wieku 90 lat zmarł reżyser Andrzej Wajda - jeden z najwybitniejszych twórców w historii światowego kina. Autor tak słynnych obrazów, jak "Człowiek z żelaza", "Panny z wilka", "Ziemia Obiecana" i "Katyń".
Był jedną z najwybitniejszych osób w polskim kinie i laureatem Oscara przyznawanego za całokształt działalności zawodowej. Wspaniały reżyser filmowy i teatralny, a przy tym człowiek mądry, zaangażowany społecznie, stojący w obronie polskich wartości.
Pomógł zaistnieć wielu młodym aktorom, był wzorem dla początkujących, jak i doświadczonych twórców, stworzył jedne z najlepszych filmów w historii kina. Jego śmierć jest niepowetowaną stratą dla polskiej kultury.
Wajda do końca życia pozostał aktywny zawodowo. Jego ostatni film, "Powidoki" nie trafił jeszcze do kin. Premierę obrazu przewidziano na 13 stycznia 2017 roku.
Burzliwe dzieciństwo
Urodził się 6 marca 1926 w Suwałkach, jako syn wojskowego i nauczycielki. Z ojcem rozdzielono go w 1939 roku – nigdy więcej już się nie spotkali. Jakub Wajda zginął rok później, zamordowany w Katyniu.
Nastoletni Andrzej wraz z bratem Leszkiem pomagał mamie w utrzymaniu domu; zrezygnował ze szkoły, by pracować jako magazynier. W 1942 roku wstąpił w szeregi Armii Krajowej; cudem uniknął śmierci, a zmuszony do ukrywania się przed gestapowcami, do rodziny, mieszkającej w Radomiu, wrócił dopiero wiosną 1944 roku.
Decyzję podjęła pogoda
Po zakończeniu wojny wrócił do szkoły, rozwijając swoje zainteresowania malarskie na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Po trzech latach uznał jednak, że nie jest to jego powołaniem.
- W 1949 roku odpoczywałem na sopockiej plaży. Powiedziałem sobie, że jak będzie brzydka pogoda, to pojadę zdawać do łódzkiej szkoły filmowej – opowiadał w magazynie Metropol-Warszawa. - No i w tym momencie spadł deszcz. Co prawda, za Tczewem świeciło już słońce, ale ja się już nie wycofałem.
„Reżyseria filmowa jest porywającym zajęciem”
Studia ukończył w 1953 roku, ale dyplom odebrał dopiero siedem lat później. I choć potem wiodło mu się różnie, nigdy nie żałował podjętej decyzji.
- Reżyseria filmowa jest porywającym zajęciem – mówił w magazynie Metropol-Warszawa. - To fantastyczny zawód, który odmładza człowieka, bo taki jest efekt pracy na planie filmowym z młodymi ludźmi. Myślę, że wybrałem dobry zawód i dobrze, że kiedyś nad morzem nie było pogody. Inaczej nie pojechałbym do Łodzi.
Świetne początki
Zaczynał od szkolnych etiud, które potem określał jako nieudane; a po ukończeniu szkoły przez jakiś czas pomagał Aleksandrowi Fordowi.
Pracę na własny rachunek zaczął w pierwszej połowie lat 50. Jego „Pokolenie” zebrało bardzo dobre recenzje od zagranicznych krytyków, „Kanał”, za który otrzymał Srebrną Palmę na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes, uczynił z niego znanego reżysera, zaś po premierze „Popiołu i diamentu” był już prawdziwą gwiazdą.
„Spotkanie ze spadkobiercą wieszcza”
Jego kolejne filmy, obsypywane nagrodami, zbierały wyśmienite recenzje. Wajda był doskonałym obserwatorem rzeczywistości, cechował się niesamowitą wrażliwością, opowiadał o sprawach ważnych dla niego i innych ludzi.
Młodzi artyści marzyli, aby u niego zagrać, bo w kinie dawno już nie było tak świetnie napisanych i wykreowanych postaci, a reżyser „dawał się rozwijać aktorowi”.
Olgierd Łukaszewicz mówił PAP, że praca z Wajdą, to jak „spotkanie ze spadkobiercą wieszcza”, „zetknięcie się z duchem naładowanym wyjątkową energią”.
Wszystko dzięki Wajdzie
Aktorzy byli zachwyceni, że Wajda tak chętnie słuchał ich uwag, pozwalał im wpływać na ogólny kształt dzieła, interesował się tym, co mieli do powiedzenia. Był przy tym niezwykle uprzejmy i kulturalny, zawsze dobrze wychowany, dżentelmen starej daty.
- Moja współpraca z Wajdą przy filmie "Bez znieczulenia" nie sprowadzała się do szczegółów pracy nad samą rolą – mówił PAP Zapasiewicz. - Brałem także niemały udział w pracy nad scenariuszem. Zmieniłem, razem z moją filmową partnerką Ewą Dałkowską, zakończenie tego filmu. Wajda chciał koniecznie, byśmy się pogodzili, a my pozostawiliśmy sprawę otwartą. I ta nasza wersja weszła do kina.
- Nie wiem, jaką byłabym aktorką, gdybym nie spotkała na początku swej drogi tego reżysera – mówiła Krystyna Janda. - Andrzej Wajda wprowadzał mnie w świat sztuki, zawodu. Uczył, że w sztuce trzeba mieć odwagę, że nie należy grać niewyraziście, że trzeba umieć podejmować decyzje w przypadku każdej roli. To wszystko stosuję do dzisiaj, jestem mu bardzo wdzięczna.
„Jeśli Wajda mówi dobrze, to znaczy, że było do niczego”
- To reżyser, który prowadzi aktora niepostrzeżenie, delikatnie, uruchamia jego wyobraźnię; to niezwykle ciepły człowiek – mówiła w rozmowie z PAP Anna Seniuk. - Wajda był dla mnie mitem, już kiedy byłam w szkole. Mówiło się o Wajdzie. Nie przypuszczałam nawet, że kiedykolwiek spotkam się z nim. (…) Wajda reżyserował bezboleśnie. Chwalił po każdym dublu, był bardzo wyrozumiały. Po każdym ujęciu mówił: „Świetnie, wspaniale”. Po którymś ujęciu powiedział: „Dobrze”. Mój partner wyjaśnił mi wtedy: „Jeśli Wajda mówi dobrze, to znaczy, że było do niczego. On nigdy nie mówił, że jest źle”.
„Będę mówił po polsku...”
W 2000 roku Andrzej Wajda otrzymał Oscara za całokształt twórczości artystycznej.
- Będę mówił po polsku, bo chcę powiedzieć to, co myślę, a myślę zawsze po polsku – obwieścił, odbierając statuetkę.
Kiedy jednak w magazynie Metropol-Warszawa zapytano go, czy był to najszczęśliwszy dzień w jego życiu, wcale nie był o tym przekonany.
- Niekoniecznie – powiedział – bo jak się tak zastanawiam, to mnóstwo było w moim życiu szczęśliwych dni. Człowiek nie jest najszczęśliwszy wtedy, kiedy otrzymuje wynagrodzenie za swój trud, bo już sam trud dokonania czegoś jest czymś pięknym. Szczęśliwe dni są wtedy, kiedy możemy spotykać na swojej drodze ludzi takich jak my i realizować swoje pasje.
„Kręćcie filmy polskie”
Swoją wiedzą i pasją dzielił się ze studentami, prowadząc w Warszawie Mistrzowską Szkołę Reżyserii. Ze zdziwieniem obserwował, jak zmienia się postrzeganie jego zawodu.
- To bardzo interesujący ludzie, którzy z ogromną łatwością posługują się kamerą – mówił o swoich podopiecznych w Rzeczpospolitej. - My czytaliśmy książki, myśleliśmy w sposób literacki. Oni nieustannie patrzą albo w telewizor, albo w komputer. Obraz jest ich medium. Ale trudno jest im nadać filmowi dramatyczną formę. Nasze wykształcenie kazało nam odpowiadać na pytania: Kim jest bohater twojego opowiadania? Dokąd zmierza? O co mu chodzi? Oni, niestety, czasem o tych pytaniach zapominają.
- Jeśli pracujecie w Polsce, to kręćcie filmy polskie, jakich w Hollywood za was nie zrobią. Rozmawiajcie z publicznością o tym, co jest dla was ważne, ale mówcie takim językiem filmu, żeby widzowie was zrozumieli – radził swoim uczniom.
„Nasz głos w świecie”
W ostatnich latach Wajda, ze względu na podeszły wiek, coraz rzadziej zasiadał za kamerą. Nie podobał mu się też kierunek, w którym zaczęła zmierzać kinematografia.
- W Polsce zaczyna królować komercja – twierdził w Rzeczpospolitej. - Sądząc po tym, jakie filmy podobają się widzom, można powiedzieć, że wraca kino przedwojenne. To, którego tak szczerze nienawidziliśmy i przeciwko któremu po wojnie występowaliśmy jako polska szkoła filmowa. Nie ma na to rady, takie głupkowate filmy robi każda z europejskich kinematografii. Chodzi jednak o to, czy wrócą też wspaniałe ideały, o jakie walczyło nasze pokolenie. Gdy mieliśmy nadzieję, że poprzez ekran możemy powiedzieć coś ważnego. Sobie i światu. Ja jestem głęboko przekonany, że najpiękniejsze kino rodzi się właśnie z takiej potrzeby. I to właśnie potrzeby, nie kalkulacji. Trzeba robić filmy dla swojej publiczności, ale z takim sercem, żeby to potem mógł być nasz głos w świecie.
Słowom tym pozostał wierny do samego końca. Ostatnim filmem mistrza polskiej reżyserii pozostaną "Powidoki" opowiadajace autentyczną historię stłamszonego przez władzę artysty Władysława Strzemińskiego. Obraz został entuzjastycznie przyjęty m.in. przez widownię MFF w Toronto. Jego polska premiera przewidziana została na 13 stycznia 2017 roku.