"Niefortunny numerek lub szalone porno". Skandaliczny film z Berlina, który trzeba zobaczyć [RECENZJA]
My mamy wychowanie do życia w rodzinie, Rumuni - edukację zdrowotną. Oba przedmioty mają wspólnego z edukacją seksualną tyle co nic. O konsekwencjach takiego stanu rzeczy opowiada właśnie sensacja ostatniego Berlinale, nagrodzona Złotym Niedźwiedziem tragifarsa "Niefortunny numerek lub szalone porno" Radu Jude.
W poprzednim filmie enfant terrible rumuńskiego kina, wybitnym "Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy", lokalny rewizor sugerował liberalnej reżyserce, że ta idzie na łatwiznę i żeruje na najniższych instynktach, wystawiając "antyrumuńską" inscenizację masakry w Odessie. "Dlaczego nie zrobisz sztuki o niemieckim ludobójstwie Herero w Namibii?" - pytał z przekąsem, na co zdenerwowana bohaterka odparowywała: "Nie mamy prawa być subtelni".
Ta dewiza znów zdaje się przyświecać Jude, który swoją nową prowokację rozpoczyna od sceny niesymulowanego seksu, na którą składa się fellatio, penetracja czy praktyki S&M, wszystko przy akompaniamencie sprośnych tekstów. Para nagrywa te łóżkowe igraszki, co następnie, kiedy sekstaśma w tajemniczych okolicznościach trafia na stronę z pornografią, staje się źródłem kłopotów Emilii (Katia Pascariu), nauczycielki z prestiżowego liceum w Bukareszcie.
Emilia nie uprawiała seksu z nieletnim uczniem. Nie uprawiała go nawet z kochankiem. Nic z tych rzeczy – zabawiała się z własnym mężem w mało romantycznej scenerii - ciasnej sypialni. Dla oburzonych kołtunów nie ma to jednak żadnego znaczenia. Rodzicielski samorząd zamienia się w samosąd.
ZOBACZ TEŻ: Obejrzyj zwiastun filmu "Niefortunny numerek lub szalone porno":
Ale zanim w trzecim akcie dojdzie do "procesu", będziemy towarzyszyć bohaterce podczas rutynowego spaceru ulicami stolicy, zakupów i rozmów telefonicznych z bliskimi. Schemat oczekiwania na godzinę zero to sprytne rozwiązanie narracyjne, gdyż widzowi udziela się lekko nerwowa atmosfera.
Ta zresztą stopniowo narasta także poprzez silne zakorzenienie filmu w obecnych realiach, gdzie najbardziej prozaiczne czynności, jak wizyta w aptece czy markecie, podszyte są goryczą. Na każdym kroku spotyka się podminowanych ludzi, kierowcy pokrzykują na pieszych i vice versa. "Niefortunny numerek..." poniekąd na marginesie świetnie oddaje to, jak bardzo pandemia wpłynęła na nasze życie i rozstroiła nas emocjonalnie.
Film jest podzielony na trzy rozdziały, ale tylko pierwszy i trzeci dotyczą bezpośrednio fabuły. Na część środkową składa się natomiast zdumiewający montaż karykaturalnych scenek rodzajowych, materiałów archiwalnych, animacji lub statycznych obrazów, internetowych viralów i ciekawostek o bardzo szerokim zakresie tematycznym: od pornografii do historii. Pokrótce dowiadujemy się np. o korupcji za czasów dyktatorskich rządów Nicolae Ceaușescu, ale i o tym, że "blowjob" wyprzedza "empatię" w wyszukiwarce internetowej.
Pozornie absurdalny zbiór anegdot spod znaku Monty Pythona służy jednak autorowi za swoiste wprowadzenie do aktu końcowego, w którym nauczycielka zostaje zmuszona do konfrontacji z rodzicami swych uczniów. W trakcie spotkania jest otwarcie wyszydzana, wytykana palcami i zawstydzana, a coraz bardziej rozochoceni moraliści gładko przechodzą od mizoginii do ksenofobii.
Nikt jednak nie potrafi racjonalnie odpowiedzieć dzielnie broniącej się belferce, co dokładnie jest nie tak z dwojgiem dorosłych osób dokumentujących swój seks za obopólną zgodą. Bo i kto by się tam przejmował czymś tak niepopularnym jak fakty.
Jude nie pierwszy raz bierze na cel historyczną amnezję rodaków, tudzież bynajmniej nie tylko ściśle rumuńską skłonność do hipokryzji i uprzedzeń, podatność na manipulacje i fake newsy. Łatwo ten film zaszufladkować jako "antyprawicowy", ale czy to wina reżysera, że teorie spiskowe, tendencje nacjonalistyczne i dulszczyzna to domena umownej prawicy?
Twórca przekornie proponuje trzy różne zakończenia historii, lecz mimo to nie ukrywa swoich sympatii, nie sili się na sztuczny symetryzm. Jest sobą – erudytą, który bardzo świadomie jedzie po bandzie, balansuje na granicy dobrego smaku, a być może nawet ją przekracza. Wszystko zaś po to, by – analogicznie jak w poprzednich filmach – postawić przed społeczeństwem krzywe zwierciadło, w które wielu odmawia spojrzenia.
Czyżby współczesnych Rumunów, obywateli innych krajów postkomunistycznych, czy ludzi w ogóle, również nie obchodziło, czy przejdą do historii jako barbarzyńcy? Mniejsza o szufladki czy barwy polityczne, mniejsza nawet o nasz, nomen omen, stosunek do porno. Zasadniczo wszyscy – przy czym rodzice nie mniej niż dzieci – potrzebujemy nie tylko edukacji seksualnej, ale i solidnej lekcji empatii.