Nikt nie chce lockdownu tak bardzo. To jedyny ratunek
W obliczu wzrostu zachorowań i decyzji, jakie w ostatnich dniach zostały podjęte w innych krajach, zamknięcie multipleksów nie wzbudziłoby dziś w Polsce większych kontrowersji. I, co zaskakujące, pragną tego sami kiniarze, dla których lockdown może być ostatnią deską ratunku.
Przypomnijmy, że już 9 września zawiesiły działalność kina w Czechach i na Słowacji. Pierwszy komunikat mówił, że na okres dwóch tygodni. Oczywiście wobec dramatycznej sytuacji u naszych południowych sąsiadów nikt po upływie tego czasu nie pomyślał nawet, aby kina podjęły pracę.
28 października natomiast decyzję o zamknięciu kin podjęły rządy w Niemczech i we Francji. Kanclerz Niemiec Angela Merkel poinformowała, że wszystkie instytucje kulturalne zawieszą swoją działalność 2 listopada, natomiast francuski prezydent Emmanuel Macron zarządził zamknięcie kin od 30 października. We Francji twardy lockdown będzie trwał przynamniej do 1 grudnia.
Czarny rok dla światowego kina. Przez pandemię nie ma co oglądać
Od razu pojawiły się głosy, że twardy lockdown doprowadzi branżę kinową do ruiny. Prawda jest jednak taka, że w każdym europejskim kraju frekwencja w kinach w ostatnich dwóch, trzech tygodniach gwałtowanie się zmniejszała i osiągnęła poziom, który nie tylko nie zapewniał kinom żadnego zysku, ale każdego dnia generował coraz większe straty. W Polsce podczas minionego weekendu – po raz pierwszy od dziewięciu tygodni – widownia spadła poniżej stutysięcznego pułapu. A przecież, zaledwie przed miesiącem, frekwencja w kinach sięgnęła niemal 400 tys. osób.
Na dodatek już nie tylko dystrybutorzy hollywoodzkich produkcji zaczęli odwoływać, przenosić premiery swoich filmów. Z grafiku wypadły zarówno "Listy do M. 4" (miały się pojawić w kinach 4 listopada), jak i najnowszy film Patryka Vegi "Small World" (zaplanowany na 4 grudnia). Nie mogło być inaczej, skoro dwie najważniejsze – pod względem komercyjnym – premiery października: "Jak zostać gwiazdą" oraz "Banksterzy" zgromadziły widownię na poziomie "średniaka" wyświetlanego w kinach studyjnych (trochę ponad 60 tys. sprzedanych biletów).
Przy okazji warto zauważyć, że obecnie widzów w europejskich czy też amerykańskich kinach jest tak mało, że ryzyko zarażenia się koronawirusem nie jest tam zbyt duże. Na pewno dużo mniejsze niż w sklepach, środkach komunikacji miejskiej czy w pracy. Biorąc pod uwagę, że podczas seansu na sali znajduje się zazwyczaj kilka lub kilkanaście osób, które mają (a przynajmniej powinny mieć) założoną na twarz maseczkę lub przyłbicę, można się czuć bezpiecznie.
Ryzyko rośnie, jeśli nie możemy się powstrzymać od konsumpcji podczas oglądania filmu (nawet przemyconych na salę własnych artykułów spożywczych) czy też będziemy zmuszeni skorzystać z toalety.
Paradoksalnie, zawieszenie działalności – w wyniku lockdownu – mogłoby spowodować, że straty branży kinowej będą mniejsze. Zamknięcie kin przez ich właścicieli na "własne życzenie" wiąże się bowiem z dużym ryzykiem wysokich kar nałożonych przez centra handlowe, brakiem możliwości renegocjacji czynszu, itp. Odgórna decyzja rządu w sprawie lockdownu spowodowałaby, że najemca w rozmowach z wynajmującym znalazłby się w dużo lepszej sytuacji.
Przykład z krajów azjatyckich pokazuje, że wprowadzenie twardego lockdownu, skuteczna metoda wykrywania i wygaszania ognisk koronawirusa oraz bezwzględne stosowanie się do reżimu sanitarnego – w trakcie, a także (a może zwłaszcza) po zniesieniu tych najbardziej surowych ograniczeń – może spowodować, że kina, w stosunkowo krótkim czasie, odbudują widownię do poziomu sprzed pandemii. Tak, jak to ma teraz miejsce w Korei Południowej czy w Japonii.