Przeczuwał, że stanie się coś złego. W liście do żony przewidział swoją śmierć. „Przyroda zawsze wyrównuje”
Bogumił Kobiela uchodził za jednego z najzdolniejszych polskich aktorów, lecz, jak podkreślał, wciąż czekał na rolę życia. To marzenie nigdy się nie spełniło. Zmarł tragicznie w wieku 38 lat. Jego żona wspominała później, że Kobiela przeczuwał, że spotka go coś złego. Bał się, że jego czas niedługo nadejdzie. I miał rację.
"Mógł być największym aktorem tragikomicznym naszych czasów. Był aktorem największych nadziei. Nadziei nie spełnionych do końca", pisał o nim kompozytor Andrzej Markowski.
Miał być ekonomistą, ale uznał, że znacznie bardziej pociąga go aktorstwo. A kiedy został przyjęty do szkoły teatralnej, wiedział, że dostał swoją szansę od losu. Na studiach poznał Zbigniewa Cybulskiego i obu aspirujących aktorów błyskawicznie połączyła przyjaźń. Później byli nierozłączni, przez jakiś czas mieszkali w jednym pokoju i chętnie angażowali się w rozmaite projekty artystyczne.
Nader często też robili sobie kawały - i to nie byle jakie. Pewnego razu Kobiela załatwił Cybulskiemu udawany wywiad w radiu, po którym polski James Dean spędził kilka godzin, drżąc z przerażenia, że zaraz przyjdą po niego panowie ze Służb Bezpieczeństwa. Zemsta była równie wymyślna - Cybulski wykorzystał krążącą wówczas plotkę o bandzie, która porywała ludzi, by później handlować ich mięsem.
- Któregoś dnia Bobek poznał efektowną brunetkę, która czyniła mu wyraźne awanse, i po krótkiej znajomości zaprosił do siebie do domu. Kobiela był już częściowo roznegliżowany, kiedy dziewczyna przeprosiła na chwilę, wyszła z pokoju, pozostawiając go w oczekiwaniu i jak najlepszej nadziei. Po chwili do pokoju zamiast dziewczyny weszło kilku barczystych drabów w fartuchach rzeźnickich i z odpowiednimi narzędziami w ręku. Kobiela padł na kolana, błagał, szlochając o litość, powoływał się na swój młody wiek, perspektywę wspaniałej kariery, niespełnione nadzieje i wiele innych rzeczy. Oprawcy jakby niespecjalnie się tym interesowali, rozpoczęli natomiast fachową dyskusję na temat wykorzystania tak, ich zdaniem, atrakcyjnej masy towarowej. Wtedy znowu otworzyły się drzwi i do pokoju weszli przyjaciele Bobka ze Zbyszkiem Cybulskim na czele. Kobiela płacząc dalej, ale już ze szczęścia, rzucił się im w ramiona, dziękując za ocalenie. Dopiero po dłuższej chwili dotarło doń, że krwawy zamach i cała odsiecz są cudowną mistyfikacją Na razie łkał na piersiach wiernych przyjaciół - wspominał Mieczysław Kochanowski w książce o Cybulskim.
Oczywiście oprócz robienia sobie żartów obaj aktorzy ciężko pracowali na swoją pozycję w branży. Szczególnym sentymentem darzyli założony przez siebie teatrzyk Bim-Bom (1954-1960).
- Kobiela był nim pochłonięty od pierwszej premiery do ostatniego spektaklu – poświęcając mu swój talent, czas i siły. Wnosił do naszego teatru lekkość i wdzięk, subtelność i poetycki żart, wspaniały zmysł obserwacyjny i ogromne wyczucie sceny. Był zawsze autorem najcelniejszych sformułowań, błyskotliwych drobiazgów, które nadawały całości niepowtarzalny styl - zachwycał się aktor Jacek Fedorowicz.
Później Kobiela występował na najważniejszych polskich scenach, pojawiał się w kabaretach i Teatrze Telewizji. Próbował też zrobić karierę filmową. Można go było oglądać na przykład w "Rękopisie znalezionym w Saragossie", "Kryptonimie nektar", "Przekładańcu", "Człowieku z M-3", "Wszystko na sprzedaż", "Eroice" czy "Popiele i diamencie".
- Obdarzony świetną techniką aktorską mógł zagrać właściwie wszystko. Ponieważ posiadał też ogromną siłę komiczną, mechanicznie obsadzano go w rolach komediowych - mówił w "Filmie" Andrzej Wajda. - Chyba najbardziej cierpiał nad tym, że widownia żąda od niego mniej, niż on może z siebie dać.
Reżyser żałował później, że nie obsadził Kobieli w "Polowaniu na muchy".
- Początkowo myślałem o Kobieli i nawet zrobiłem z nim próbne zdjęcia. Niestety chwilowa niechęć do kobiet zaćmiła mi rozum, wbiłem sobie do głowy, że tylko kompletne męskie zero może być tak manewrowane przez kobietę, jak to przedstawił Janusz Głowacki w swoim scenariuszu. Według mnie Kobiela był na to zbyt indywidualny, zbyt wyrazisty. Tymczasem, dziś wiem to z całą pewnością, że tylko on wnosząc do filmu swój humor uratowałby go przede mną i przed moim zarozumialstwem.
Kobiela przyznawał, że faktycznie nie jest do końca zadowolony ze swojej kariery na wielkim ekranie.
- W filmach gram dość często, choć ważnych ról, ciekawych postaci nie miałem wiele - mówił. - Ciągle jednak mam nadzieję, że trafię na swoją rolę.
Niestety, nie zdążył. W 1967 roku zginął Zbigniew Cybulski. Kobiela boleśnie przeżył śmierć przyjaciela.
- Był wówczas przekonany, że teraz jego kolej. Żył z tym - mówiła jego żona, Małgorzata. - I kiedy półtora roku później wydawało się, że to minęło, że znów ożył, że jest nam już tak dobrze, że wreszcie możemy mieć dziecko, to wtedy nastąpił ten wypadek.
W lipcu 1969 roku Kobiela wraz z żoną jechał swoim BMW. Jezdnia była śliska, opony zużyte, ale aktor uchodził za doskonałego kierowcę. Po drodze zgarnęli dwóch przemokniętych autostopowiczów. W miejscowości Buszkowy (woj. pomorskie) samochód Kobieli zderzył się na zakręcie z jadącym po przeciwnym pasie autobusem. Kiedy zjawili się lekarze, aktor prosił, by zaopiekowano się najpierw jego żoną. Potem stracił przytomność. Autostopowiczom nic się nie stało, Małgorzata trafiła do szpitala ze złamaną ręką. Tymczasem okazało się, że stan Kobieli był krytyczny. Zdiagnozowano u niego pękniętą śledzionę i krwotok wewnętrzny. Choć lekarze robili, co mogli, nie zdołali go uratować.
Małgorzata wspominała, że cztery lata wcześniej Kobiela przesłał jej list, w którym wyraźnie przeczuwał, że wydarzy się coś złego. Napisał wtedy:
- Muszę ci powiedzieć, że tak się cieszę, aż się martwię, że nam teraz będzie za dobrze, Małgosiu. I mieszkanie, i samochód jest, i Tenczynek, i lustro... I dużo cały czas razem. Więc naprawdę boję się coraz częściej, że może zdarzyć się coś nieprzewidzianego, złego, bo nam za dobrze. A ja myślę, że przyroda zawsze wyrównuje, niestety.