Przełomowy festiwal w Gdyni. Jury podjęło odważną decyzję
Pod koniec roku Festiwal Polskich Filmów Fabularnych stał się uosobieniem wszystkich problemów i niespełnionych nadziei polskiego kina jako impreza bez widzów, z okrojonym programem online, przeprowadzona pod naciskiem środowiska filmowego tylko po to, aby w końcu rozdać nagrody. Jednak biorąc pod rozwagę konkursowe produkcje i wybór jury, można dojść do wniosku, że i filmowa rzeczywistość zmieniła się bezpowrotnie.
45. edycja Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych zapisze się w historii z kilku powodów. Jednym z nich jest przeniesienie wydarzenia do sieci, co wymusiły pandemiczne warunki w kraju oraz zamknięcie kin. Na ten krok zdecydowały się też inne polskie festiwale filmowe, ale jedynie ten gdyński odbył się bez udziału publiczności. Dostęp do wszystkich konkursowych produkcji mieli tylko jurorzy, decyzją dystrybutorów tylko do części - przedstawiciele branży oraz dziennikarze. Organizatorzy FPFF zapowiadają, że w pierwszym kwartale 2021 r. w kilku miastach odbędą się kinowe repliki wydarzenia, które umożliwią widzom zapoznanie się z ich programem.
Jednak największym zaskoczeniem jest fakt, że po raz pierwszy w historii Festiwal Polskich Filmów Fabularnych wygrała animacja. Wybór "Zabij to i wyjedź z tego miasta" Mariusza Wilczyńskiego zaskakuje, ale by zrozumieć jego istotę, warto pochylić się nad filmami niedocenionymi.
Gdyński festiwal całkowicie pominął najnowsze dzieła Jana Komasy "Salę samobójców. Hejtera" oraz Małgorzaty Szumowskiej "Śniegu już nigdy nie będzie", które zostały dostrzeżone za granicą. Choć pierwszy z nich wydaje się być niezwykle aktualny, jego publicystyczny ton i wyraźny podział na elity oraz bohaterów drugiej kategorii wzbudza mieszane reakcje widzów. Z kolei tegoroczny polski kandydat do Oscara podejmuje temat pogubionych życiowo bogaczy szukających pocieszenia u tajemniczego masażysty ze Wschodu. Widocznie jury FPFF postanowiło nie podsycać podziałów w społeczeństwie.
Nieco inną drogą poszli jurorzy konkursów filmów mikrobudżetowych i krótkometrażowych. W tym pierwszym zwyciężył "Ostatni komers" debiutanta Dawida Nickela. Ten nagrodę zadedykował przedstawicielom społeczności LGBT, o której po części opowiada jego film. Natomiast wśród krótkich metraży triumfy święciła "Alicja i żabka" Olgi Bołądź, przypominająca w niebanalny sposób prawdziwą historię polskiej 14-latki, której odmawiano wykonania aborcji.
Laury w Konkursie Głównym w dużej mierze trafiły w ręce tych, którzy zajęli się zdemaskowaniem wszechogarniającego nas fałszu. Taka jest np. "Magnezja" Macieja Bochniaka, która obśmiewa konwencje kina gangsterskiego i westernu, ostro balansując na granicy dobrego smaku. Nie dziw jednak, że ta produkcja zdobyła nagrody za scenografię, kostiumy i charakteryzację, bo praktycznie nie miała w tym roku mocnych konkurentów.
Znacznie bliżej realiów jest film Piotra Domalewskiego "Jak najdalej stąd", który był naszym cichym faworytem tegorocznego Konkursu Głównego. Bardzo cieszy więc fakt przyznania mu nagród za scenariusz oraz debiut aktorski Zofii Stafiej, która przejmująco odegrała rolę eurosieroty mierzącej się ze śmiercią rodzica na emigracji.
Nie sposób było przejść obojętnie obok biograficznego obrazu "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy". Pełnometrażowy debiut reżyserski Jana Holoubka zrobił wrażenie na samym Tomku Komendzie, więc i gdyńskie jury postanowiło je docenić. Podobnie jak mocną główną rolę Piotra Trojana. Choć tu można mieć żal, że zaszczytne gremium nie wyróżniło też Macieja Musiałowskiego i jego wybitnej kreacji w "Hejterze".
Najwięcej nagród, bo aż sześć, zdobył "Sweat" Magnusa von Horna. Obraz doceniony Srebrnymi Lwami oraz za reżyserię, zdjęcia, montaż i role kobiece opowiada o wpływowej fit influencerce, będącej niewolnicą swojego wizerunku w social mediach. Odtwórczyni głównej roli Magdalena Koleśnik dumnie prezentowała się zarówno na Młodej Gali, jak i na oficjalnym zakończeniu FPFF z czerwoną błyskawicą, symbolem poparcia Strajku Kobiet.
A reżyser "Sweat", Szwed od 16 lat żyjący w Polsce, wygłosił przed kamerami TVP najmocniejszą przemowę: - Widzę, jak jakieś siły próbują ten kraj zatrzymać, kontrolować, izolować. Ale gdy patrzę, co dzieje się na ulicach, wierzę, że pewnych rzeczy zatrzymać się już nie da. Polska jest walcząca.
Ostatecznie jury uznało, że jeśli mamy z kimś walczyć, to z własnymi demonami. Ich werdykt potwierdza, że w 2020 r. nie potrzeba nam już hollywoodzkich historii od zera do bohatera, nie chcemy oglądać świata bogatych ludzi i ich abstrakcyjnych problemów. Pora zerwać z iluzją i zastąpić ją prawdą, która nieraz bywa boleśnie dotkliwa, ale może też przynieść ukojenie. Te kryteria spełnia osobisty film Mariusza Wilczyńskiego "Zabij to i wyjedź z tego miasta". Zrozumie go każdy, kto popełniał małe błędy czy zaniechania, których lata później nie mógł sobie wybaczyć.
Realizowana przez 14 lat pełnometrażowa animacja to powrót do PRL-owskiej Łodzi, krainy szarego i smutnego dzieciństwa reżysera, który doszukuje się istoty więzi z bliskimi. W filmie usłyszymy muzykę Tadeusza Nalepy oraz głosy tuz polskiego filmu m.in. Andrzeja Wajdy, Ireny Kwiatkowskiej, Barbary Krafftówny, Gustawa Holoubka, Marka Kondrata, Krystyny Jandy i Anny Dymnej.
Czy to właśnie z powodu zaangażowania tak wielu cenionych twórców i lat wysiłku Wilczyńskiego postanowiono najważniejszą nagrodę przyznać nie filmowi fabularnemu, a animowanemu? Być może, choć nie jest to pierwszy przypadek, gdy animacja ubiegała się o Złote Lwy. W 2017 r. nominowany był również "Twój Vincent" Doroty Kobieli i Hugh Welchmana.
Zwycięstwo filmu artystycznego, z niewielkim potencjałem na komercyjny sukces, to odważny krok w dobie kryzysu kina. Może jednak polscy widzowie, spragnieni kontaktu ze sztuką, docenią nieoczywisty, ale czuły wybór jury Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. W końcu po ostatnich trudnych miesiącach w pandemii wszyscy potrzebujemy ukojenia.
Gutek Film, dystrybutor "Zabij to i wyjedź z tego miasta" oraz "Sweat" zapowiada, że oba filmy trafią do kin w pierwszym kwartale 2021 roku.