Przyjaźń na ulicach Los Angeles
Jest taka scena w filmie: kilkunastoletni chłopiec zasypiający w swoim łóżku po kolejnym wyczerpującym, ale i satysfakcjonującym dniu nauki gry na wiolonczeli. Poprawiająca pościel matka mówi mu, że jego muzyka jest głosem zstępującego Boga. Dzięki niej może się wydostać ze swojego środowiska, świat może stanąć przed nim otworem. Po tych słowach matka chłopca wychodzi, a my widzimy jak mały miłośnik muzyki poważnej powtarza w myślach utwór, który ćwiczył w ciągu dnia.
26.10.2010 15:05
Następnie kamera mknie ku górze i kieruje nasze spojrzenia na zawieszony tuż pod sufitem układ słoneczny. Symboliczny, nasycony znaczeniami kadr. Muzyka jest tym, co przenosi w inny wymiar; tym, co czyni nas bardziej uduchowionymi; tym, co zacieśnia międzyludzkie związki; tym, co odbija ład i porządek świata.
Jednak to nie muzyka jest w tym filmie na pierwszym miejscu. „Solista” to przede wszystkim obraz o cudownej, poruszającej sile przyjaźni. Czy to nie ryzykowne, kręcić jeszcze jeden film na tak wyeksploatowany temat? Jednak przyjaźń ma do siebie to, że rodzi się w niespodziewanych okolicznościach, pomiędzy ludźmi wyznającymi różne wartości. Pojawia się, gdy jej nie oczekujemy. I tak też dzieje się w tym, opartym na faktach, obrazie Joe Wrighta.
Jego bohaterowie spotykają się na ulicach Los Angeles. Nathaniel Anthony Ayers jest, obdarzonym muzycznym geniuszem, bezdomnym. Zarabia na życie grą na skrzypcach w zaułkach bezdusznej aglomeracji. Tworzona przez niego muzyka wypełnia miasto. Zupełnie przypadkowo odkrywa go dziennikarz Los Angeles Times, Steve Lopez. Z licznych retrospektyw dowiadujemy się kim jest uzdolniony Nathaniel.
Przez całe życie nieodłącznie towarzyszy mu fascynacja Beethovenem. Pragnie być jak Beethoven, zrobić tyle co on. Ayers przygodę z muzyką klasyczną chciał rozpocząć od nauki gry na fortepianie. Jednak, że w szkole do której uczęszczał, był wyłącznie jeden fortepian, sięgnął po wiolonczelę. Zresztą jego muzyczny autorytet również grał na wiolonczeli. Nauczyciele widzieli przed Nathanielem wielkie możliwości. Jednak po drugim roku konserwatorium to wszystko się kończy. Chłopak trafia na ulicę, aby brzdąkać na skrzypcach w których brakuje dwóch strun.
Z kolei Steve Lopez to wypalony zawodowo dziennikarz, który boryka się z problemem znalezienia tematu na interesujący tekst. Po zapoznaniu się z historią życia bezdomnego muzyka oraz próbie ustalenia przyczyn owej bezdomności, Lopez stara się mu pomóc. I tak rodzi się przyjaźń.
Nathaniel staje się dla dziennikarza inspiracją. Dzięki niemu Lopez lepiej poznaje siebie. Odkrywa, że nigdy nikogo nie kochał tak mocno jak jego przyjaciel muzykę. W tym wątku postawione są również istotne pytania o granice przyjaźni. Czy Lopez ma prawo zmusić muzyka do porzucenia ulicy? Nathaniel twierdzi, że ulica to jego świadomy wybór. Rzeczywiście świadomy czy jest to skutek niezdiagnozowanej choroby? W ośrodku dla bezdomnych terapeuta zapewnia Lopeza, że ten ze swej strony może dać jedynie przyjaźń. Czy sama przyjaźń wystarczy, aby poprawić zdrowie i samopoczucie?
Joe Wright w swoim filmie stawia również inne ważne pytania. Czy z geniuszem nierozerwalnie związane jest szaleństwo? Czy choroba Nathaniela jest skutkiem ubocznym jego uzdolnień, a może w jakimś stopniu przyczyną? „Solista” to też poruszenie problemu bezdomności. Nie jest to nigdy łatwy temat, a tutaj autor scenariusza robi to w nie nachalny i prosty sposób.
Prawdziwości obrazowi dodają wyraziste, perfekcyjnie przygotowane kreacje Jamie Foxxa i Roberta Downey Jr.
Jest taka scena w filmie: wzbijające się do lotu gołębie, a w tle Nathaniel grający na wiolonczeli. Ptaki wzlatują coraz wyżej, a my niesieni pełną pasji muzyką kierujemy spojrzenie „tam gdzie nie sięga wzrok”. Muzyka daje wolność. Tak jak przyjaźń. I dlatego warto sięgnąć po tę opowieść.