[recenzja] ''Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł'': Mała gdyńska apokalipsa
40 lat po wydarzeniach Grudnia 70. temat tragedii, jaka miała miejsce w Gdyni, powrócił na ekrany za sprawą Antoniego Krauze i jego filmu *„Czarny czwartek”. Wbrew przedpremierowym prognozom, nie jest to kolejna martyrologiczna laurka. Twórcom udało się uniknąć zbędnej mitologizacji dramatycznych wydarzeń, co jak wiemy, jest niestety częstym udziałem rodzimych produkcji.*
06.06.2011 12:07
Brunon Drywa to postać autentyczna. W chwili swojej tragicznej śmierci miał 33 lata. Kiedy zabłąkana kula, wystrzelona przez żołnierza LWP, trafiła go na peronie Szybkiej Kolei Miejskiej Gdynia Stocznia, pracownik portu zostawił młodą żonę i trójkę małych dzieci. Dla władz PRL-u był on jedynie trybikiem w rozlatującej się machnie, kolejną bezimienną ofiarą, której wymagał system. Dla reżysera Drywa i jego „mała apokalipsa” to punkt wyjścia do zrozumienia dramatycznych wydarzeń tamtych dni.
W polskim kinie taki koncept nie jest niczym nowym. Jednak to, co wyróżnia film Krauzego, to sposób w jaki opowiedziano historię. Twórcy zdecydowali się na styl paradokumentalny, chłodny, miejscami nawet beznamiętny. Skutkiem tego, osiągnięto rzadko spotykany w polskim kinie realizm, który okazał się jedną z najmocniejszych stron filmu. Krauze nie stosuje niedopowiedzeń. Sceny katowania podczas przesłuchań, pałowania czy strzelania do protestujących przez ZOMO są dojmująco prawdziwe, czasem wręcz nieznośnie naturalistyczne.
Wspomniany realizm podkreślają również wplecione archiwalne zdjęcia oraz dopieszczona scenografia i kostiumy autorstwa Zbigniewa Daleckiego, Małgorzaty Chachaj i Anny Grabowskiej. Twórcom udało się zachować równowagę między kameralnym dramatem rodzinnym, a reportażem oraz umiejętnie poprowadzić rozgrywające się na kliku planach wątki.
W sferze aktorskiej na pierwszy plan wybijają się Wojciech Pszoniak i Piotr Fronczewski. Ich kreacje „czerwonych świń”, „betonu”, fanatyków na usługach systemu, mimo że epizodyczne, są klasą samą w sobie. Na ich tle już nieco gorzej wypada małżeństwo Drywów. Szczególnie mieszane uczucia wzbudza, debiutująca na ekranie, rozhisteryzowana Marta Honzatko. Nieco lepiej prezentuje się powściągliwy Michał Kowalski, jednak trudno nie odnieść wrażenia, że może warto było obsadzić w głównych rolach doświadczonych artystów, a epizody powierzyć komuś innemu. Paradokumentalna estetyka w zderzeniu z ich warsztatem wypada niestety mało przekonująco i miejscami przywodzi na myśl dobrze zrealizowaną produkcję telewizyjną.
Krauze udowadnia, że w naszych warunkach da się opowiedzieć o historii w sposób niesztampowy, ciekawy i przystępny. Nic dziwnego, że w mediach pojawiły się głosy o podobieństwach łączących film z „Krwawą niedzielą” Paula Greengrassa. Bynajmniej nie powinien być to żaden zarzut. Decyzja, jaką podjął Krauze, aby swój film nakręcić w takiej, a nie innej formie, była trafna. Myślę, że tylko w ten sposób wydarzenia sprzed kilkudziesięciu lat mogą wzbudzić zainteresowanie i trafić do młodszej widowni, dla której, nie oszukujmy się, dotychczas były czymś niezrozumiałym i niestety egzotycznym. Pozostaje mieć nadzieję, że „Czarny czwartek” stanie się inspiracją dla filmowego opowiadania o naszej przeszłości.
Ocena: 6/10, Redaktor: Grzegorz Kłos, film.wp.pl