[recenzja] "W imieniu diabła": Szkoda czasu na tego diabła
Wielbiciele twórczości Barbary Sass musieli czekać prawie jedenaście lat na jej kolejne, być może przełomowe, dzieło w dziejach współczesnego kina. Tym filmem miał być właśnie „W imieniu diabła”, historia luźno oparta na głośnych wydarzeniach z klasztoru sióstr Betanek.
07.06.2011 22:02
Po skończonym seansie należałoby zrobić rachunek sumienia i skonfrontować nasze oczekiwaniami: Zakonnice są? Są. Szokujące wydarzenia w obrazie Sass, są? Są. Jedynie wspomnianego przełomu zabrakło. Wielki powrót legendarnej Barbary Sass okazał się falstartem. Nauczka z tego płynie prosta: nie wzywaj imienia „wielkiego reżysera” nadaremną. Może okazać się, że wyśle zastępstwo.
"W imieniu diabła" należałoby umieścić w gatunkowych ramach thrillera lub psychologicznego dramatu inspirowanego prawdziwymi wydarzeniami - losami sióstr Betanek z Kazimierza Dolnego. W roli głównej wystąpiła debiutująca na dużym ekranie Katarzyna Zawadzka.
Akcja filmu rozgrywa się w żeńskim klasztorze. Grupa zakonnic, której przewodzi histeryczna matka przełożona, próbuje chronić się w murach klasztoru przed grzesznym, zepsutym światem. Na czele grupy kobiet staje wkrótce charyzmatyczny ks. Franciszek. Pragnie on przedstawić zakonnicom nowe pojęcie Boga. Przeorysza razem z duchownym przekonują siostry, że nie tylko dusza człowieka, ale również ciało winno doświadczać Najwyższego. Niedługo potem wokół klasztoru pojawia się kolczasty drut. To, co dzieje się za klasztornym murem, pozostaje tajemnicą sióstr i ks. Franciszka. Jedna z zakonnic, Anna, nie jest jednak przekonana co do słuszności nowej formy wyznawania wiary. Osamotniona i wewnętrznie rozdarta, toczy walkę o czystość własnej duszy i ciała.
W filmie debiutujący aktorzy współpracują z prawdziwymi znawcami sztuki aktorskiej. Na już kolejne gratulacje i pochwały zasługuje kreacja Mariusza Bonaszewskiego w roli ks. Franciszka. Jego stopień zaangażowania w prezentowaną rolą jest bezkompromisowy, co widać po aktorze fizycznie oraz psychicznie. Marian Dziędziel również prezentuje w filmie wysoki standard aktorstwa, kreując rolę niepodobną do tych, z którymi kojarzony jest najczęściej. Natomiast z ról kobiecych trudno jest wyszczególnić tą najciekawszą. Bohaterek jest ponad dwadzieścioro, a pierwszy plan niestety niczym bardziej szczególnym się nie wyróżnia, niż pomniejsze epizody.
Jedyne jednak co razi w sposób niewybaczalny, to uderzające piękno czołowych aktorek. Aż trudno mi uwierzyć, nie ujmując osobą świeckim, że zakonnice, które postanowiły poświęcić swoje życie murom kościoła, mają tak modnie przystrzyżone grzywki i pofarbowane włosy. To, że charakteryzatorka postanowiła nie nakładać im mocnego makijażu widocznie nie uczyniło z nich jeszcze kobiet skupionych jedynie na modlitwie. Dalszym zabiegom nie poświęcono już należytej uwagi.
Potencjał historii był bardzo obiecujący. Każdy chce zobaczyć obraz, w którym żądza władzy i manipulacja ludźmi dotyka również instytucję kościoła. Temat w Polsce rzadki, dlatego grunt tak podatny. Jednak wyszedł z tego słabej jakości thriller z niewystarczająco wiarygodną psychologią postaci oraz pustym zakończeniem. Większa odwaga w podjętym temacie dałaby odbiorcom możliwość głębszej reakcji i zadumy. A tak film „W imieniu diabła” jest jak modlitwa: monotonny, zachowawczy i z wiadomym końcem.
Ocena: 6/10, Redaktor: Katarzyna Kasperska, film.wp.pl.