Słynni aktorzy, którzy zaczynali u polskich reżyserów
08.09.2016 | aktual.: 27.03.2019 15:12
Polscy reżyserzy nierzadko bowiem mają doskonałego nosa co do obsady i potrafią wypromować prawdziwe gwiazdy. Mało kto wie, że to właśnie pod okiem naszych filmowców swoją karierę zaczynali chociażby Christopher Waltz czy Philip Seymour Hoffman.
Zobaczcie, jacy zagraniczni aktorzy stawiali pierwsze kroki w filmach wyreżyserowanych przez Polaków.
Viggo Mortensen
Dziś kojarzony jest głównie z rolą Aragorna z „Władcy Pierścieni” i nikt nie wątpi w jego aktorskie umiejętności. Jednak jednym z pierwszych reżyserów, którzy dostrzegli jego talent, był nie kto inny, jak Lech Majewski.
Reżyser zaprosił Mortensa do swojego filmu „Ewangelia według Harry’ego”, a na planie uratował mu nawet życie.
- Producent Henryk Romanowski załatwił mu piękną willę w Łebie, gdzie mieliśmy bazę produkcyjną do zdjęć na wydmach Słowińskiego Parku Narodowego *– wspominał Majewski. *- Viggo się skrzywił i stwierdził, że nie chce splendoru, tylko pragnie mieszkać w starym namiocie wojskowym na wydmach. Kiedyś jak co rano przypływamy przez jezioro Łebsko na plan, dobijamy do brzegu, a stróż nocny krzyczy coś, macha rękami. Okazało się, że Viggo natrafił na ruchome piaski i zaczął w nich tonąć. Cudem go wyciągnęliśmy, bo tkwił już po szyję w tej pułapce.
Catherine Deneuve
Ogromny wkład w odnalezienie kilku wyjątkowych talentów ma z pewnością Roman Polański. To on wypromował chociażby Mię Farrow czy właśnie Catherine Deneuve, którą obsadził we „Wstręcie”.
Film przyniósł Deneuve, „dziewczynie o wyglądzie anioła z zabrudzoną aureolą”, uznanie krytyki i światową sławę, choć aktorka nie wspominała najlepiej współpracy z polskim reżyserem.
Deneuve, odgrywająca popadającą w obłęd Carol Ledoux, o mały włos sama nie przeżyła załamania psychicznego.
Na czas kręcenia filmu Polański, chcąc, by Deneuve jak najlepiej wcieliła się w rolę sfrustrowanej kobiety, zabronił jej ponoć spotykać się z mężczyznami, obrzucał ją stekiem wyzwisk i naciskał, by zgodziła się na rozbieraną sesję w „Playboyu”. On sam jednak nie szczędził jej komplementów.
- Pracę z Deneuve można porównać do tanga tańczonego z partnerką najwyższej klasy. Wiedziała dokładnie, czego od niej oczekuję na planie, i natychmiast wcieliła się w postać granej przez siebie bohaterki do tego stopnia, że pod koniec zdjęć stała się zamknięta w sobie i wręcz dziwna – mówił w „Gazecie Wyborczej”.
Philip Seymour Hoffman
Aktor, uważany za jednego z najbardziej utalentowanych artystów w Hollywood, zmarł w wyniku przedawkowania narkotyków, od których był uzależniony. Miał na koncie kilka nominacji do prestiżowych nagród, próbował też swoich sił jako reżyser.
Przełom w jego karierze nastąpił w 2005 roku, kiedy wcielił się w pisarza Trumana Capote w filmie biograficznym „Capote” w reżyserii Bennetta Millera. Za tę rolę został nagrodzony Złotym Globem, nagrodą BAFTA oraz Oscarem.
Jednak zanim Hoffman stał się hollywoodzką gwiazdą, grywał niewielkie epizody na małym ekranie. Jego talent jako jeden z pierwszych dostrzegł Arkadiusz Drabiński, który w Nowym Jorku robił casting do swojego filmu „Szuler”. Hoffman propozycję występu u polskiego reżysera przyjął chętnie. Zagrał również w scenie erotycznej z Ewą Gawryluk.
Philip Seymour Hoffman
Polska ekipa, która pracowała z Hoffmanem, wypowiadała się o nim w samych superlatywach. Twierdzili, że był bardzo skromnym, ciężko pracującym aktorem.
- Bardzo się na planie „Szulera” polubiliśmy. On miał nieco ponad 20 lat, ale już wtedy grał fantastycznie. Reżyser mówił mi, że jeszcze o nim usłyszę. I tak się stało - mówił Jerzy Zelnik w wywiadzie dla serwisu Stopklatka.pl.
Drabiński dodawał, że rola w „Szulerze” była dla Hoffmana ważna, ponieważ przywróciła mu wiarę w siebie i dodała sił do działania.
- Hoffman był wtedy zawodowo w niedobrym momencie, jego pomysły mu nie wychodziły, a rola w "Szulerze" to było dla niego jakieś odbicie się – tłumaczył reżyser.
Christoph Waltz
Dziś jest gwiazdą wielkiego formatu, laureatem niezliczonych nagród i wzorem dla swoich kolegów po fachu. Nikt nie ma wątpliwości – Christoph Waltz znajduje się obecnie w czołówce najbardziej cenionych i pożądanych hollywoodzkich sław, a reżyserzy usilnie zabiegają, by zagrał w ich filmach.
A jeszcze nie tak dawno Waltz był zupełnie anonimowym aktorem, grywającym często w produkcjach niskobudżetowych i przewijającym się gdzieś na drugim planie. Co ciekawe, ponad 20 lat temu talent Waltza, jako jeden z pierwszych, dostrzegł... Krzysztof Zanussi.
Waltz zadebiutował w 1977 roku w telewizyjnym „Der Einstand” i na dobrych kilka lat utknął na małym ekranie. Mało kto doceniał jego talent, a oferty pracy nie nadchodziły. Niespodziewanie w 1991 roku aktor otrzymał wiadomość z Polski, od Krzysztofa Zanussiego. Reżyser wspominał, że zobaczył Waltza dawno temu na scenie, potem zaś w jakimś niemieckim serialu, i uznał, że to wymarzony kandydat do roli Jana w filmie „Życie za życie” opowiadającym historię Maximiliana Kolbe.
Bariera językowa nie stanowiła żadnego problemu. Waltza zdubbingował Adam Ferency.
Christopher Waltz
- Jako bardzo młody aktor grał w Zurichu „Hamleta”* - wspominał po latach Krzysztof Zanussi w rozmowie z Polską Agencją Prasową. *- Był świetny. Poznałem go, zanotowałem. Później, gdy przyszło do filmu „Kolbe”, wziąłem go, jako młodego austriackiego aktora do głównej roli, młodego uciekiniera, który prowadzi całą historię. Po tej współpracy rokowałem mu świetną przyszłość. Spotkałem go około 10 lat później i powiedział, że jako prorok się nie sprawdzam.
Zanussi był pod takim wrażeniem talentu Waltza, że sześć lat po „Życiu za życie” ponownie zaprosił go do siebie na plan, tym razem do filmu „Brat naszego Boga”, w którym aktor otrzymał rolę Maksymiliana Gierymskiego.
Okazało się jednak, że to Zanussi miał rację. Choć na początku XXI wieku Waltz grywał sporo, wciąż pozostawał aktorem kompletnie anonimowym. Los uśmiechnął się do niego w 2009 roku, kiedy Quentin Tarantino zatrudnił go do pracy przy „Bękartach wojny”. Film okazał się sukcesem, a Waltz z dnia na dzień stał się prawdziwą gwiazdą.
- To jest pouczająca historia jak szalenie długo kariera bardzo zdolnego aktora musiała się rozwijać *- komentował Zanussi. *- Za to teraz odpaliła szaleńczo. Uważam, że ciągle jest bardzo dobry aktorsko. Oczywiście, działa na niego czas, nie może grać już młodzieńców.
Til Schweiger
Początki w zawodzie nie należały do najłatwiejszych. Schweiger kelnerował w restauracjach, a w wolnych chwilach poszukiwał zleceń. Na dużym ekranie zadebiutował w 1991 roku komedią „Manta, Manta” i wkrótce potem młody przystojny aktor stał się w Niemczech gwiazdą.
Zarówno krytyka jak i widzowie oszaleli na jego punkcie. Ale Schweigerowi to nie wystarczało. Planował zrobić karierę również poza granicami ojczyzny.
To dlatego tak chętnie skorzystał również z obiecującej propozycji polskiego reżysera, Macieja Dejczera. Od dawna go poważał, więc przyjechał do Polski, ciesząc się na samą możliwość zagrania u cenionego przez siebie twórcy.
Schweiger pojawił się u boku popularnych i lubianych aktorów – Pete’a Postlethwaite’a i Johna Hurta.
Til Schweiger
*- Już dawno żaden scenariusz nie zachwycił mnie i nie wzruszył tak, jak ten autorstwa Cezarego Harasimowicza. Od chwili, gdy przeczytałem historię bandyty, marzyłem, aby go zagrać. Poprosiłem o spotkanie z Maćkiem. Przegadaliśmy w Kolonii kilka godzin, powiedziałem mu, że jeśli nie pasuję do jego wyobrażeń o bohaterze "Bandyty", natychmiast się wycofam. Ale to nie było potrzebne. Nieczęsto zdarza się spotkać reżysera, który miałby tak magiczny wpływ na widzów *– mówił Schweiger w jednym z wywiadów.
Film, opowiadający historię kryminalisty, który trafia do dziecięcego szpitala i, powoli, zmienia swój sposób postrzegania świata, zebrał wprawdzie mieszane recenzje. Jednak publiczność przyjęła go entuzjastycznie, zachwycając się reżyserią, grą aktorów, muzyką Michała Lorenca oraz ogromnym ładunkiem emocjonalnym, jaki niosła ze sobą fabuła.
Wkrótce utalentowanym i przystojnym Niemcem zainteresowało się Hollywood, a on chętnie wyjechał do Ameryki. Do dziś jednak wspomina „Bandytę” z sentymentem, twierdząc, że to właśnie po tym filmie jego kariera nabrała tempa (więcej tutaj).
Julie Delpy
Największą popularność przyniosła jej trylogia miłosna, na którą składają się „Przed wschodem słońca”, „Przed zachodem słońca” i „Przed północą” Richarda Linklatera, gdzie wystąpiła u boku Ethana Hawka.
Jednak zanim francuska aktorka otrzymała rolę Celine, grywała niewielkie role w mało znanych filmach.
To Krzysztof Kieślowski dostrzegł jej talent i obsadził w swoim filmie „Trzy kolory: Biały”, w którym wcieliła się w żonę bohatera granego przez Zbigniewa Zamachowskiego. (sm/gk)