Takiego serialu jeszcze nie było. Widzowie go kochają, aktorzy nie wiedzą, co kręcą

Pierwszy sezon "Westworld" był najchętniej oglądanym pierwszym sezonem serialu w historii HBO. Drugi również cieszy się ogromnym powodzeniem. To jeden z najbardziej nietypowych seriali, którego scenariusza aktorzy nie znają nawet na planie filmowym.

Takiego serialu jeszcze nie było. Widzowie go kochają, aktorzy nie wiedzą, co kręcą
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

Na tym właśnie zasadza się koncept reżyserów - Jonathana Nolana, który odpowiada za scenariusze takich hitów jak trylogia „Mroczny Rycerz” czy „Interstellar”, i jego żony Lisy Joy. Razem stworzyli świat przyszłości, w którym żyją obok siebie ludzie i androidy zwane hostami. Te drugie można spotkać w tytułowym parku rozrywki, w którym nie obowiązują żadne reguły. Odwiedzający mogą podróżować w czasie i przenieść się do realiów różnych epok, w których bez żadnych konsekwencji mogą uśmiercać i ranić usługujących im hostów. Przynajmniej do czasu, kiedy wśród hostów nie zrodzi się bunt. W Los Angeles dziennikarz Wirtualnej Polski Artur Zaborski spotkał się z aktorem Jeffreyem Wrightem, który w serialu wciela się w rolę Bernarda, jednego z hostów, który przyłącza się do rebelii.

Artur Zaborski: Pierwszy sezon serialu HBO "Westworld" napędził widzom niezłego stracha. Był przestrzeżeniem przed tym, dokąd zmierzamy jako społeczeństwo.

Jeffrey Wright: Mówi się, że jedną z funkcji telewizji jest dostarczanie rozrywki, drugą - konfrontowanie nas z problemami, które dzieją się dookoła nas. Serial „Westworld” jest wyjątkowy, bo nie tylko zmusza nas do refleksji nad miejscem, w którym żyjemy, ale także próbuje przewidywać to, dokąd zmierzamy. W pierwszym sezonie pokazaliśmy park rozrywki, w którym ludzie mogą zachowywać się w stosunku do androidów, jak tylko chcą. Mogą do nich strzelać, mogą się na nich wyżywać fizycznie, mogą ich traktować w dowolny sposób, bo androidy nie mogą się przed tym bronić. W tej wizji świata przyszłości, która moim zdaniem wcześniej czy później stanie się faktem, jest jednak coś optymistycznego.

Co takiego?

Nie wszyscy ludzie poddają się tej nowej wolności. Nie jest tak, że w momencie, kiedy zgodnie z prawem możemy robić rzeczy niemoralne, to wszyscy z tego prawa korzystamy. Wydaje mi się, że to świadczy o tym, w jakim miejscu jako społeczeństwo jesteśmy i że mimo iż rządzi nami ktoś taki jak Donald Trump, nie poddamy się jego polityce i jego propozycjom zmiany świata. Oczywiście, nie chcę tracić z oczu ludzi, którzy pod jego wpływem dopuszczają się ataków na mniejszości rasowe czy seksualne, ale chcę wierzyć w to, że ten trudny moment dla Ameryki - tak samo jak w naszym serialu - przetrwamy właśnie dzięki tym, którzy nie pozwolą sobie namieszać w głowie. Dzisiaj dialog między jednymi a drugimi wydaje się niemożliwy, ale wierzę, że to przejściowe. Praca nad „Westworld” tę wiarę we mnie umocniła.

Obraz
© Materiały prasowe | HBO,Netflix,Fox,AMC,Showtime

Czym wyróżnia się drugi sezon?

Badamy w nim granice pomiędzy człowieczeństwem a technologią. Zastanawiamy się, czy android, który wygląda tak samo jak człowiek, choć złożony jest nie z wody i składników mineralnych, tylko metali i tworzyw sztucznych, zasługuje na wliczenie w poczet mniejszości. To ciekawa refleksja, bo o ile „prawdziwe” mniejszości są nieustannie wykorzystywane w rozgrywkach politycznych, bo partie budując albo na nich strach, albo obiecując wstawiennictwo, liczą na głosy, o tyle w przypadków androidów dochodzi jeszcze głos korporacji. To one będą w dużej mierze chciały narzucić sposób traktowania androidów. Jeśli sztuczna inteligencja będzie podlegała ochronie prawnej, wtedy korporacja poniosą straty. Mamy tu więc zderzenie dwóch perspektyw: socjalnej i ekonomicznej. Na ich styku rodzi się drugi sezon „Westworld”.

Czy łatwiej się go kręciło niż sezon pierwszy?

O mój boże - nie! Absolutnie nie! Nigdy nie grałem w czymś takim, jak ten serial. On jest zupełnie wyjątkowy pod kątem realizacyjnym. Kiedy kręciliśmy pierwszy sezon, prawdziwym wyzwaniem była dla nas logistyka. Jonathan Nolan i Lisa Joy, którzy odpowiadają za scenariusz i reżyserię, nigdy nie dawali nam wglądu do scenariusza. Kiedy kręciliśmy, nie mieliśmy pojęcia, czy scena jest z pierwszego, czy z ostatniego odcinka. Oczywiście, był to jeden z głównych tematów naszych rozmów na planie. Wszyscy zastanawialiśmy się, co z tego wszystkiego wyjdzie i czy emocje, które wkładamy w swoje postaci, są zgodne z emocjami, które one powinny faktycznie czuć. Zaufaliśmy Nolanowi i Joy, bo wierzyliśmy, że wiedzą, co robią, ale nie powiem, żeby nie nawiedzały nas wątpliwości. Efekt przeszedł chyba oczekiwania wszystkich.

Koncept serialu zasadzał się na tym, że ani widzowie, ani wy - aktorzy nie wiedzieliśmy, który z bohaterów jest człowiekiem, a który androidem, w serialu zwanym hostem. Teraz niektóre wątpliwości rozwiały się. Wiemy na przykład, że Bernard, czyli pańska postać, jest hostem.

To w ogóle nie ułatwiło mi pracy. Nolan i Joy doskonale zdawali sobie sprawę, że nie mogą po prostu napisać kontynuacji. Wiedzieli, że muszą podkręcić odpowiednio tempo i dodać elementy, które pozwolą im na wzbudzenie w aktorach takich samych emocji, jak na planie pierwszego sezonu. Kiedy napisali pierwszą wersję scenariusza, nie byli pewni, czy to im się uda. Dlatego przesunęli zdjęcia. Oni są perfekcjonistami. Najbardziej zależy im na dobru widza, a dzięki temu, że trafili na HBO, która to stacja stawia widza na pierwszym miejscu, mogli sobie na coś takiego pozwolić. Uważam, że to fantastyczne. W czasach nadprodukcji seriali, która dzisiaj niewątpliwie ma miejsce, taka taktyka pozwala stacji zachować status nastawionej na odbiorcę, a nie na zysk. Dlatego zarówno aktorzy, jak i widzowie jej ufają. Nie zawiodą się drugim sezonem, chociaż dużo mówiło się o tym, że nie będziemy w stanie już powtórzyć sukcesu pierwszej serii, w której odkryliśmy króliczą dziurę. Jednak Nolan i Joy tak rozpracowali drugi sezon, że w tej króliczej dziurze pojawia się kilka kolejnych króliczych dziurek i one są tak samo fascynujące.

Obraz
© Materiały prasowe

Jest pan w stanie to na tym etapie powiedzieć? Przecież sam nie widział pan jeszcze ukończonego sezonu.

Nie pokazali go nam, żebyśmy się nikomu nie wygadali, co się w nim dzieje. Nie możemy rozmawiać o "Westworld" z nikim - z prasą, z przyjaciółmi ani z rodziną. Doskonale to rozumiem, bo jeden mały spoiler mógłby naprawdę dużo zepsuć. Szczerze mówiąc, jestem tym przypadkiem, który najchętniej sam roztaczałby teorie spiskowe na temat tego, co wydarza się w serialu. W ciągu pierwszego miesiąca - a kręciliśmy łącznie przez pół roku - nagraliśmy sceny z sześciu odcinków. Nie mam pojęcia, jak produkcja sobie poradziła, żeby ten materiał ogarnąć, żeby wiedzieć, która scena jest z którego odcinka i jak oni potem to wszystko zmontowali. Jestem pod gigantycznym wrażenie pracy całej ekipy, że temu podołała. To pokazuje, z jakimi specjalistami pracujemy.

Obraz
© Materiały prasowe

Zabrał pan syna na plan?

Tak, był ze mną, ale nie był w stanie sobie poskładać tego, co kręciliśmy do kupy. Pytał mnie: "Tato, a o co chodzi w tej scenie?". Odpowiadałem: "Nie wiem! Nie mam pojęcia! Nie pytaj mnie!". Najśmieszniejsze jest to, że najczęściej mówiłem prawdę, bo sam nie wiedziałem. Efekt tego wszystkiego jest taki, że teraz czekam na emisję drugiego sezonu tak samo mocno, jak mój syn, żeby przekonać się, co tam się właściwie wydarzyło.

Wiedział pan chociaż, że pańska postać powróci w drugim sezonie?

Na szczęście tak, powiedzieli mi o tym dość wcześniej. Bardzo się ucieszyłem, bo marzyłem, żeby pojawić się w drugim sezonie. My, aktorzy, żyjemy w nieustannym poczuciu lęku przed tym, czy przyjdzie do nas kolejne zlecenie, czy nie. Zawsze kiedy skończysz film albo serial, pojawia się to pytanie: „Co teraz?”. Nigdy nie wiesz, kiedy twój telefon zadzwoni i usłyszysz nową propozycję. Tak ta praca wygląda, taka jest natura tej bestii, jaką jest aktorstwo. Pracuję w tym zawodzie już ponad trzydzieści lat, a i tak czuję się, jakbym był aktywny w nim trzydzieści dni, bo pod tym kątem nic się nie zmienia. Nadal nie wiem, czy jeszcze w czymś zagram ani kiedy. Nikt z nas nie ma tego komfortu ani tej gwarancji. Ludziom często wydaje się, że żyjemy w bańce, gdzie nie dotykają nas problemy codzienności. To mit. Akurat niepewność towarzyszy nam jak każdej osobie, która nie ma wie, czy gdy skończy się jej aktualna praca, będzie miała szansę na kolejną. To, że pojawiamy się na czerwonych dywanach na premierach, nie wpływa na stan naszego samopoczucia.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (19)