''W ciemności'': Wywiad z Agnieszką Holland
Najnowszy film Agnieszki Holland „W ciemności”, którego scenariusz powstał na motywach książki "W kanałach Lwowa" Roberta Marshalla, to polski kandydat do Oscara.
Najnowszy film Agnieszki Holland „ W ciemności ”, którego scenariusz powstał na motywach książki " W kanałach Lwowa " Roberta Marshalla, to polski kandydat do Oscara. Historia lwowskiego kanalarza Leopolda Sochy, który w czasie okupacji uratował grupę Żydów, konkurować będzie w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny. Film zbiera doskonałe recenzje w prasie amerykańskiej i już może się pochwalić nagrodami na międzynarodowych festiwalach. Czy historia opowiedziana przez Agnieszkę Holland przekona Amerykańską Akademię Filmową? Po "Gorzkich żniwach" i " Europa, Europa... " to trzeci film reżyserki nominowany do Oscara. Do trzech razy sztuka?
- Pani najnowszy film, "W ciemności" - z wybitną rolą Roberta Więckiewicza - opowiada historię lwowskiego kanalarza i złodziejaszka Leopolda Sochy, który przez 14 miesięcy ukrywał w kanałach grupę Żydów, uciekinierów z getta. Co przekonało Panią, aby po raz kolejny - po filmie „Gorzkie żniwa”, "Europa, Europa..." i scenariuszu do "Korczaka" Andrzeja Wajdy - zmierzyć się z tematem Holocaustu?
Bardzo dobry scenariusz, ciekawa historia i bohaterowie, szczególnie główny bohater, grany przez Roberta Więckiewicza. Poza tym większość filmu miała być realizowana w kanałach, czyli po ciemku, a mało który filmowiec nie podejmie takiego wyzwania. Ponadto upór kanadyjskiego scenarzysty Davida F. Shamoona, który, mimo że odmawiałam, wciąż do mnie wracał z nowymi wersjami scenariusza. Przekonał nawet producentów, którzy przyjechali za mną do Nowego Orleanu, żeby mnie namówić. W końcu ten scenariusz zaczął mi się śnić. Wtedy nie miałam już wyjścia.
- A co było przysłowiowym języczkiem u wagi, który ugruntował Pani decyzję?
To, że wszyscy producenci zgodzili się, żeby zrobić film w prawdziwych, historycznych językach, które w czasie okupacji można było słyszeć na ulicach Lwowa, a nie po angielsku. Wydawało mi się, że film ma szanse zaistnieć na świecie, jeśli zachowamy autentyczność języka. Bo średnio budżetowych filmów o podobnej tematyce po angielsku, z jakąś hollywoodzką gwiazdą, było ostatnio kilkanaście i wszystkie grzeszyły konwencjonalnością. Wydawało mi się, że ten wymiar prawdy jest w stanie zaskoczyć i poruszyć widza.
- Przy okazji plan filmowy stał się niezłą szkołą językową...
Rzeczywiście. To była prawdziwa językowa Wieża Babel. Aktorzy musieli zmierzyć się z językami, z którymi nigdy wcześniej nie mieli do czynienia. Marcin Bosak i Julia Kijowska nauczyli się mówić w języku jidysz. Michał Żurawski po ukraińsku. Niemieccy aktorzy - Maria Schrader i Benno Fürmann - po polsku. A Robert Więckiewicz, Krzysztof Skonieczny i Kinga Preis doskonale opanowali gwarę lwowskiej ulicy, czyli bałak. Największym talentem w posługiwaniu się bałakiem popisała się Kinga Preis, której mówienie z lwowskim akcentem i charakterystycznym zaśpiewem przychodziło szczególnie łatwo.
- A czy prawdziwe losy Pani rodziny, bliskich i przyjaciół, również były głosem "za" realizacją tego filmu?
Osobiście temat ten jest mi bardzo bliski i gorący. Mój ojciec był Żydem, jego rodzina zginęła w getcie. Ci z dalszej rodziny, którzy przeżyli, oraz jedna siostra, mieli swoje bardzo dramatyczne opowieści, które stały się częścią mojej biografii. Moja mama z kolei zawsze była niebywale wrażliwa na tematy związane z Holocaustem. Jako młoda dziewczyna z AK pomagała w ratowaniu Żydów. Z taką rzeczywistością byłam oswojona od dziecka, stanowiła ona część mojej tożsamości. Z obu stron - i ze strony Sprawiedliwych, i ze strony ofiar. Mnóstwo o tym czytałam, mnóstwo słyszałam, zrobiłam dwa głośne filmy na ten temat. Zrozumiałam, że mój głos dociera do ludzi jako istotny przekaz.
- Ciemno, zimno, mokro - warunki na planie nie należały do najłatwiejszych. Robert Więckiewicz wspominał, że dźwigając na swoich barkach przedwojenny płaszcz kanalarza oraz 25-kilogramową torbę z autentycznymi narzędziami nabawił się zapalenia barku, który towarzyszy mu do tej pory. Jak Pani aktorzy reagowali na trudności, także te związane z dramatem postaci, które grali?
Każdy z aktorów przeżywał to trochę inaczej. Julia Kijowska, która grała Chaję, i genialnie nauczyła się mówić w jidysz, weszła w tę postać do tego stopnia, że nie można z nią było rozmawiać, właściwie była niekomunikatywna, jakby autystyczna. Robert Więckiewicz był głośny - żartował i skarżył się. Agnieszka Grochowska wchodziła w zbudowaną na hali scenografię kanału i siedziała tam prawie cały dzień - rozmyślała i pisała dziennik postaci. Każdy inaczej to przeżywał i używał innych środków, żeby wejść w rolę. Wszyscy jednak byli bardzo zaangażowani.
- A Pani, ile dni zdjęciowych spędziła w ciemności?
Dokładnie nie pamiętam. Jakieś 40 parę dni zdjęciowych. Z tym że moja córka, Kasia Adamik, kręciła szereg scen jako druga ekipa. 10-15 procent filmu jest więc jej autorstwa. Skarżyła się potem, że głównie kręciła sceny z trupami (śmiech).
- Bohaterowie Pani filmu, zarówno prześladowcy jak i prześladowani, są bardzo wiarygodni, dobrzy i źli zarazem...
Zawsze staram się pokazywać ludzi w ich totalności. A człowiek jest złożony, mało kto jest czysto anielski. Istnieje jednak szantaż tragedii - w momencie, kiedy pokazujemy ofiary w filmach, chcemy je jakoś uwznioślić. Jest coś takiego w wielu kulturach, m.in. chrześcijańskiej, ale nie tylko, że o zmarłym nie mówi się źle. Tych, którzy zginęli tragicznie, pokazuje się jako wspaniałych ludzi. To załamuje obraz prawdy o człowieku. A sztuka i film są od tego, żeby łamać stereotypy i odkłamywać obraz człowieka, pokazując go w jego złożoności, a nie uwznioślać na siłę i zamieniać w oleodruk. Dlatego cieszę się, że moi bohaterowie są prawdziwymi ludźmi, z krwi i kości.
- Film dedykowany jest Markowi Edelmanowi. Dlaczego?
Marek Edelman napisał książkę "Miłość w getcie", w której pokazał, że nawet w najbardziej ekstremalnych warunkach wymiar miłosny, erotyczny i cielesny był dla ludzi szalenie istotny. Poszliśmy tym tropem. Nasi bohaterowie, nawet w getcie i kanałach, wciąż są pełnymi ludźmi, którzy potrzebują miłości, seksu, bliskości drugiego człowieka. Towarzyszy im namiętność i zazdrość. Ta strona ludzkiej natury nie była do tej pory pokazywana w filmach o podobnej tematyce. Przeciwnie! Ofiary były bezcielesne i ubrane. Pomyślałyśmy z Jolą Dylewską, że Markowi Edelmanowi ten film bardzo by się spodobał. Na początku jest dedykacja dla niego, na końcu zaś dla tych wszystkich, którzy przeżyli Holocaust i ratowali Żydów.
- Film jest polskim kandydatem do Oscara, jaki jest jego odbiór na Zachodzie?
Bardzo dobry. Wymiar historyczny filmu, który jest dla nich rodzajem lekcji, nie stanowi żadnej bariery. Postaci, mimo że są Polakami, Żydami czy Ukraińcami, też mieszczą się w zrozumiałym dla wszystkich toposie bohaterów. W Ameryce odbyło się już wiele projekcji filmu, po których miałam dużą ilość spotkań z widzami, rozmów i wywiadów. Amerykanie szalenie dobrze reagowali na film, zwłaszcza na postać Sochy. Fakt, że jest Polakiem, był dla nich odkryciem. Również postać Wandy Sochy, którą zagrała Kinga Preis, znalazła w ich oczach uznanie. Bohaterka ta stała się ulubioną postacią dystrybutora amerykańskiego, jako archetypiczna postać kobiety, żony, ziemi, życia. Stwierdził, że Kinga jest fantastyczną aktorką, o czym my wiemy od dawna (śmiech).
- Film pretenduje do Oscara w kategorii filmu nieanglojęzycznego. Jakie, Pani zdaniem, są jego szanse na statuetkę Amerykańskiej Akademii Filmowej?
To trudna kategoria. Każde państwo ma prawo do jednego kandydata, czyli wybiera film, który uważa za najlepszy. Jest 80 najlepszych filmów świata, z czego wybiera się najpierw 9, potem 5, a na końcu 1. Widziałam kilka zgłoszonych filmów i uważam, że niektóre są naprawdę znakomite. Z pełną pokorą przyjmuję ten wyścig. Byłabym szczęśliwa, gdyby film otrzymał nominację. Jak wskazują rankingi, nasze szanse zwiększa renomowany amerykański dystrybutor Sony Pictures Classics, która ma w swoim dorobku 116 nominacji do Oscara i 27 statuetek. Trudno jednak porównywać się z "Listą Schindlera", za którą stała sława Spielberga i cały mechanizm promocyjno-finansowy dużego studia amerykańskiego.
- Po zrealizowaniu takiego filmu jak "W ciemności" zapewne trudno się otrząsnąć, ale czy ma już Pani pomysł na kolejny film?
W tej chwili szykuję dla czeskiego HBO trzy częściowy film o Janie Palachu, studencie filozofii praskiego Uniwersytetu Karola, który w styczniu 1969 roku podpalił się na Placu Wacława na znak protestu przeciwko zdławieniu swobód po inwazji państw Układu Warszawskiego. Jego śmierć stała się ostatnim wielkim zrywem patriotyczno-wolnościowym w Czechosłowacji. Potem przyszła ciemna noc tzw. normalizacji. Społeczeństwo szybko się konformizuje, jednostki, takie jak Palach, odważnie idą pod prąd. Film kręcimy w Pradze, po czesku. Opowiada on o czasach mojej młodości, ponieważ studiowałam w Pradze dokładnie w tym samym okresie i byłam zaangażowana w ten sam ruch studencki, co Jan Palach. Siedziałam za to w więzieniu. Dlatego, kiedy młodzi ludzie z Pragi, absolwenci mojej szkoły filmowej, zgłosili się do mnie z tym projektem od razu powiedziałam tak. Film będzie gotowy pod koniec roku.
- Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Ewa Jaśkiewicz/AKPA