Wielki powrót Luke'a Skywalkera. Nowe "Gwiezdne Wojny" to tryumf Marka Hamilla
"Ostatni Jedi" jest zupełnie inny od "Przebudzenia mocy". To film ciekawy, trzymający w napięciu i jednocześnie zabawny. Zachwyca kreatywność reżysera Riana Johnsona, który wprowadził do świata "Gwiezdnych Wojen" wiele postaci ze sporym potencjałem. Przede wszystkim jest to jednak film Marka Hamilla, powracającego jako Luke Skywalker już na pełen etat. Dużym zaskoczeniem jest też świetna rola Adama Drivera (Kylo Ren), który słabo wypadł w poprzedniej części gwiezdnej epopei.
Każde kolejne "Gwiezdne Wojny" idzie się oglądać z duszą na ramieniu i pytaniem, czy reżyserowi uda się pogodzić ogromne dziedzictwo ze zmieniającymi się wymogami współczesnego kina. Wszak - według niektórych - tego zadania nie udźwignął sam George Lucas, tworząc trylogię prequeli na przełomie tysiącleci. Trylogia sequeli, zapoczątkowana przez "Przebudzenie Mocy", ma ogromny potencjał i już nie mogę doczekać się trzeciej części.
Pierwsza część trylogii, jak przyznają sami twórcy, była mocno sentymentalna. Druga, wyreżyserowana przez Riana Johnsona, jest zupełnie inna. I to pomimo tego, że jedną z centralnych postaci jest Luke Skywalker - postać, wydawałoby się, niemal muzealna czy pomnikowa. Ale "Ostatni Jedi" to zdecydowanie film Marka Hamilla. Spotykamy go w tym samym miejscu, w którym skończyło się "Przebudzenie Mocy".
Gwiazda vs reżyser
Duża część filmu opowiada o rozterkach młodego Skywalkera. Mark Hamill, który w wywiadach i programach telewizyjnych wydaje się być niezwykle zabawnym gościem, zdecydowanie udźwignął dramatyzm i powagę roli. I to pomimo tego, że - jak sam mówił - nie do końca zgadzał się z pomysłem reżysera i scenarzystów na to, jak poprowadzić postać Luke'a w filmie. Już w zwiastunie słyszymy "Czas, by Jedi się skończyli". - Kompletnie się z tym nie zgadzałem. Jedi się nie poddają - mówił Hamill w wywiadzie.
Reżyser przyznał, że nie oczekiwał, że Hamill, mając ponad 30 lat na myślenie, co dalej z jego postacią, przyklaśnie wszystkim pomysłom.
- Przegadaliśmy cały scenariusz, często się sprzeczając. To był pozytywny proces, bo po pierwsze zbliżył nas do siebie. Po drugie musiałem wytłumaczyć i uzasadnić Markowi wszystkie decyzje i wybory, jakie podjąłem pisząc scenariusz. To wymagało ode mnie, aby jeszcze raz wszystko przemyśleć i myślę, że to dobrze zrobiło całemu filmowi - mówił Rian Johnson. Bo rzeczywiście widzimy Luke'a Skywalkera zupełnie innym, niż w pierwszych trzech częściach.
Ostatni Jedi?
Niezwykle ważną i ciekawą częścią filmu jest też relacja między Rey (zagraną przez Daisy Ridley z nieco zbyt mocnym brytyjskim akcentem) a Kylo Renem (świetny Adam Driver, postać z ogromną przyszłością w świecie "Gwiezdnych Wojen"). Obserwujemy znany świetnie z "Gwiezdnych Wojen" pojedynek Jasnej i Ciemnej strony Mocy, ale tym razem w zaskakującej formie. W tle pojedynku pojawia się Najwyższy Przywódca Snoke (któremu głosu i motoryki użycza Andy Serkis, znany najlepiej z roli Golluma we "Władcy Pierścieni").
I to właśnie wątek Mocy, walki dobra ze złem, Jedi ze spadkobiercami Sithów, odróżnia "Gwiezdne Wojny" od innych kosmicznych strzelanek. To oczywiście nie oznacza, że sceny walk myśliwcem, bombardowania czy strzelanie z blasterów nie robi wrażenia. Wręcz przeciwnie - efekty specjalne to najwyższa półka, choć oczywiście przy budżecie szacowanym na 250 mln dol. trudno oczekiwać czegoś innego. Niesamowitym wysiłkiem twórczym musiało być wprowadzenie do filmu dziesiątków nowych postaci, szczególnie podczas krótkiego klipu pokazującego życie Luke'a na samotnej wyspie. Oczywiście największą furorę w sieci, i to już po pokazaniu trailera zrobiły urocze Porgi.
Film Hamilla
Film jest piękny wizualnie. Stroje straży przybocznej Snoke'a to przykład designu na najwyższym poziomie. Niesamowite wrażenie robi też główny pojedynek, odbywający się przed opuszczoną bazą Ruchu Oporu. Planeta jest pokryta wyschniętą solą, a pod cienką warstwą białego pyłu mamy krwistoczerwone podłoże. W ostatniej części zwiastuna widać, jak wspaniale wyglądają czerwone pióropusze tryskające spod płóz ślizgaczy Ruchu Oporu. Do tego genialna, jak zawsze zresztą, muzyka 85-letniego Johna Williamsa.
Ciekawie rozwinęła się postać Finna, który w "Przebudzeniu Mocy" nieco irytował swoją nieporadnością i gapiostwem. Teraz jest kosmicznym kowbojem, czasami można odnieść wrażenie, że aż zbyt idealnym. Gorzej wypada za to Generał Hux, dowódca floty Najwyższego Porządku, który jest zbyt jednowymiarowy, a momentami ociera się o groteskowość. Świetne wrażenie robi debiutująca w tej części Rose Tico, udzielająca się w Ruchu Oporu jako mechanik, która nieoczekiwanie i na naszych oczach staje się bohatersko walczącym żołnierzem. Twórcy przygotowali też niespodziankę - interesującą rolę gra jeden z hollywodzkich aktorów, ale aby nie ściągać na siebie gniewu fanów, którzy jeszcze nie widzieli filmu, nie będę ujawniał o kogo chodzi.
"Ostatni Jedi" otwiera przed sagą nowe pola do eksploracji. Jest filmem dużo odważniejszym, mniej sentymentalnym (co niektórym przeszkadzało, a inni uznawali za atut), a przede wszystkim rzucającym nowe światło na postaci - zarówno te, które poznaliśmy w "Przebudzeniu Mocy", jak i te dobrze znane, przede wszystkim Luke'a. Bo to film Luke'a kreowanego przez Marka Hamilla.
Ocena: 9/10