"Za jakie grzechy, dobry Boże?": Stereotypy są złe
Francuska komedia, która podejmuje bardzo aktualny – nie tylko w tym kraju – temat imigrantów. Stereotypy to oczywiście wdzięczny temat do żartów, praktycznie samograj, jednak przydałoby się umieć go sensownie wykorzystać. W *"Za jakie grzechy, dobry Boże?" Philippe de Chauverona udało się to tylko połowicznie.*
W rodzinie Verneuil nic nie jest tak, jak być powinno – a przynajmniej nie tak, jakby sobie to wyobrażali Marie i Claude. To mocno katolickie małżeństwo ma cztery córki, z których trzy wyszły już za mąż. Jedna za żyda, druga za muzułmanina, trzecia za Chińczyka. Kiedy w końcu ostatnia z pociech również zgłasza chęć pojawienia się na ślubnym kobiercu, do tego z katolikiem, wygląda, że marzenia rodziców w końcu się spełnią. Do czasu aż poznają przyszłego zięcia.
Jak już zostało wspomniane „Za jakie grzechy, dobry Boże?” opiera się na wyśmiewaniu stereotypów. Po pierwsze, bardzo dobrze, że pokazano, iż tak naprawdę nikt nie jest od nich wolny. Podczas rodzinnych zebrań nie tylko Claude rzuca niesympatyczne uwagi względem małżonków swoich córek. Także oni sami nie szczędzą sobie zgryźliwości opartych na, błędnych oczywiście, wyobrażeniach. Po drugie, film dobrze pokazuje jak głupi i bezsensowny jest rasizm. Wydaje mi się, że obśmianie takich poglądów jest najlepszym sposobem na walkę z nimi (o czym, na marginesie, doskonale wie również Quentin Tarantino). Dzięki temu de Chauveron w zabawny sposób mówi o bardzo poważnych sprawach, które za jakiś czas będą w Europie – i nie tylko – budzić coraz większe dyskusje.
Problem polega na tym, że w zasadzie na tym kończą się zalety jego filmu. Nie chodzi już nawet o to, że dialogi często są nienaturalne i na siłę starają się wywołać salwy śmiechu. Ani o to, że w pewnych momentach twórcy zdecydowanie przeginają i wprowadzają dość idiotyczne pomysły. Przede wszystkim wygląda na to, że nie mieli za bardzo pomysłu na drugą część swojej produkcji. Po pewnym czasie zaczyna ona zwyczajnie nużyć i męczyć – całość składa się z ciągle powtarzanych, co najwyżej w różnych konfiguracjach, tych samych sytuacji. Nie wspominając o tym, że to co robią trzy żonate już siostry czwartej, rzekomo w imię dbałości o zdrowie rodziców, jest po prostu okrutne i odpychające.
„Za jakie grzechy, dobry Boże?” ogląda się mimo to całkiem nieźle – to film ładnie zrobiony i porządnie zagrany. Jest tu też trochę celnych – co nie znaczy, że odkrywczych – obserwacji, jak ta, że najlepszym sposobem na przełamanie uprzedzeń jest rozmowa (plus alkohol). Niestety dzieło de Chauverona pozostawia poczucie, że z tego tematu dało się wyciągnąć znacznie więcej.