Zdobył 5 Oscarów i uznanie widzów. "Szeregowiec Ryan" uznawany jest za film wszech czasów
24.07.2018 12:25
"Szeregowiec Ryan", epicki film wojenny w reżyserii Stevena Spielberga, który swoją premierę miał 20 lat temu, 24 lipca 1998 roku, okazał się prawdziwym hitem, niepodzielnie królując w box office.
Krytycy na całym świecie byli oczarowani; Zygmunt Kałużyński nazywał produkcję Spielberga "wydarzeniem sezonu", "kompletnym obrazem wojny, łączącym potworność z patosem". Roger Ebert przyznał "Szeregowcowi..." cztery gwiazdki, Robert Altman napisał do reżysera list, w którym szczerze mu gratulował i twierdził, że to najlepszy film, jaki widział. Quentin Tarantino wyznawał zaś, że obraz wywarł na nim niezapomniane wrażenie i zainspirował do stworzenia "Bękartów wojny". Zachwytów nie kryła też Akademia Filmowa, która nominowała dzieło Spielberga aż w 11 kategoriach - i ostatecznie przyznała 5 statuetek.
Gwiazdy na ekranie
Na ekranie pojawia się naturalnie plejada gwiazd, choć byli i tacy aktorzy, którzy nie omieszkali odmówić Spielbergowi. Tytułową rolę odrzucił chociażby Edward Norton - zastąpiono go więc Mattem Damonem, który był świeżo po sukcesie "Buntownika z wyboru". Jako głównego bohatera, kapitana Johna Millera, producenci widzieli Harrisona Forda lub Mela Gibsona, ostatecznie angaż powędrował jednak do Toma Hanksa (i przyniósł mu kolejną już nominację do Oscara).
W filmie pojawił się też stawiający dopiero pierwsze kroki w branży Vin Diesel - Spielberg był tak zachwycony wyreżyserowanym przez niego krótkometrażowym "Multi-Facial", że zaproponował aktorowi wolę szeregowca Caparzo.
Rozrachunek z wojną
Niemałe wątpliwości budził też fakt, że za kamerą stanąć miał Spielberg, lubujący się przede wszystkim w kinie przygodowym. Reżyser wspominał, że został nawet zaatakowany przez jednego z wojennych weteranów, który zapytał go z rozgoryczeniem:
- Czy zrobisz z wojny "Indianę Jonesa"?
Spielberg podszedł jednak do tematu poważnie; zamierzał dokonać rozrachunku z wojną - i, według Zygmunta Kałużyńskiego, doskonale mu się to udało:
- Ten rozrachunek przebiega w skali między heroizmem i potwornością i różni się, w tych dwóch granicach, od dotychczasowego kina wojennego - pisał krytyk, podkreślając, że film Spielberga pokazuje wojnę w sposób dojrzały i realistyczny.
"Tego się nie widywało”
Kałużyński chwalił Spielberga przede wszystkim za realizm; za to, że reżyser pokazał nawet nie tyle rzeczywistość wojny, co "skalę związanych z nią przeżyć, łącznie z romantycznymi czy nawet schematycznymi wyobrażeniami o niej".
- Po raz pierwszy oglądamy na ekranie śmierć wojenną, jak ona naprawdę wygląda. Zazwyczaj jest ona przedstawiana jak w westernie: trafiony pada, żal go albo nie (jeżeli był bandytą) i przechodzimy do następnej sceny. Tymczasem prawda jest taka, że żołnierz raniony śmiertelnie umiera długo, w cierpieniach i bywa, że w złudzeniu. Takie właśnie są śmierci w "Szeregowcu Ryanie”: koledzy usiłują zatamować krwawienie, pocieszają go fałszywie, dają mu się napić, starają się uczestniczyć w jego delirium - pisał. - Tego się nie widywało.
Przyznawał jednak, że rozczarowaniem było dla niego patetyczne zakończenie:
- Tutaj film pofolgował sobie na korzyść raczej tradycji kinowej, niż dbałości o wierność - kwitował.
"Symfonia sztuczności”
Inny krytyk, Tomasz Raczek, nie był w swoich sądach równie entuzjastyczny; podkreślał, że film Spielberga jest wykalkulowany, punktował absurdy scenariusza i uważał, że obraz przepełniony jest "symfonią sztuczności".
- Mimo że "Szeregowiec Ryan" na pierwszy rzut oka robi wrażenie naturalistycznej relacji z frontu, w wyniku sposobu narracji oraz nasączenia filmu pompatyczną muzyką Johna Williamsa, staje się w gruncie rzeczy operą. Jest to filmowa opera o II wojnie światowej: dużo emocji i wątłe libretto - twierdził.
Amerykańska Akademia Filmowa najwyraźniej nie podzielała jednak jego zarzutów - film zdobył aż pięć Oscarów, w tym za reżyserię i zdjęcia (dla Janusza Kamińskiego), oraz dwa Złote Globy.