Zofia Kowalewska: "Więzi" to historia, którą mam głęboko w sobie [WYWIAD]
Więzi" to historia, którą mam głęboko w sobie. To film kogoś, kto kocha swoich bohaterów i chce, aby im się udało - powiedziała PAP Zofia Kowalewska, reżyserka krótkometrażowego filmu dokumentalnego, który znalazł się na tegorocznej shortliście do Oscara.
"Więzi" to - jak zapowiada producent filmu Studio Munka-SFP - opowieść o Barbarze i Zdzisławie - małżeństwie z 45-letnim stażem. Osiem lat temu Zdzisław zostawił Barbarę i zamieszkał z inną kobietą. Zdecydował się jednak wrócić do żony. Powrót do wspólnego życia w jednym mieszkaniu okazuje się jednak dla małżeństwa trudny.
Masz 21 lat, a Twój debiutancki film "Więzi" znalazł się na shortliście Oscarowej w kategorii krótkometrażowy film dokumentalny. Co się myśli w takim momencie?
Zofia Kowalewska: Wcześniej, przed ogłoszeniem shortlisty, na Krakowskim Festiwalu Filmowym dostałam Srebrnego Smoka, czyli nagrodę kwalifikującą do Oscara. To był pierwszy festiwal, w jakim wystartowałam. Sam udział w nim był ogromnym przeżyciem. Zwłaszcza, że konkurs odbywał się w Krakowie, czyli mieście moich dziadków, bohaterów "Więzi".
Nie przypuszczałam, że znajdę się na liście. Zwykle zgłoszenie filmu i jego ewentualne pojawienie się w dziesiątce wieńczy festiwalową karierę tytułu. Produkcje mają już wtedy nagrody, są po zagranicznych pokazach, wszyscy je znają. Nie przeszłam z "Więziami" całej tej drogi, film dopiero kilkanaście dni temu był po raz pierwszy pokazywany poza Polską. Dlatego byłam ogromnie zaskoczona.
Wiedziałam jedynie, którego dnia ogłaszają shortlistę. Nie przywiązywałam do tego wielkiej wagi. Kiedy ogłoszono dziesięć filmów byłam pod prysznicem. Wróciłam do pokoju i zobaczyłam kilkanaście nieodebranych smsów i połączeń. Takich emocji nie można z niczym porównać. To był czysty kosmos.
W którym momencie pomyślałaś o zrobieniu filmu o swoich dziadkach?
Z.K.: Byłam wtedy w klasie maturalnej. Szukałam pomysłu na dokument, bo chciałam się dostać do szkoły filmowej. Próbowałam różnych tematów, ale po kilku podejściach pomyślałam, że za bardzo kombinuję. Zaczęłam się zastanawiać, o czym tak naprawdę chciałabym opowiedzieć. Wtedy pomyślałam o swoich dziadkach.
Pojechałam do nich z podręczną kamerką, by zrobić kilka ujęć i sprawdzić, czy to w ogóle ma sens i czy się zgodzą. Film sam pokazał mi się przed oczami. Nagrałam testowo kilka scen, kiedy dziadek poszedł na zakupy bez konsultacji z babcią i wrócił do domu z suszarką do ubrań i deską do prasowania. Dziadkowie bardzo się o to pokłócili. Poszło o przedmioty, ale szybko zaczęli dryfować po innych tematach. Ich spór był absurdalny, ale jednocześnie uroczy i bardzo filmowy - dziadkowie są bardzo charyzmatyczni, mają dużo iskry między sobą. Babcia zakończyła tę kłótnię zdaniem "nie będziesz mi tutaj nic przestawiał, nie masz prawa niczego zmieniać w domu. Nie było cię osiem lat, byłeś z kim innym". Potem w milczeniu razem zjedli zupę.
Wtedy poczułam, że to może być temat filmu. Pomyślałam, że pod ciepłym, humorystycznym przekomarzaniem dziadków kryje się coś głębokiego i że są między nimi trudne emocje, które starają się przepracować.
Jak dziadkowie zareagowali, kiedy podzieliłaś się z nimi swoim pomysłem?
Z.K.: Są przyzwyczajeni do artystycznych działań - moja mama jest aktorką, tata reżyserem i scenarzystą teatralnym. Nie mieli z filmem żadnego problemu, wręcz walczyli ze mną o niego. Mieli też dużo czasu, by oswoić się z tym pomysłem.
Chciałam zrealizować film w Studio Munka, złożyłam wniosek o dofinansowanie w programie Pierwszy Dokument. Nie miałam żadnego dorobku, a w takich sytuacjach rzadko dostaje się pieniądze. Mimo to się udało. Kiedy dostałam dofinansowanie cieszyliśmy się wspólnie z dziadkami. Refleksja dotycząca tego, na co się porwaliśmy przyszła dopiero później, w momencie, gdy zaczęliśmy realizację.
To był trudny moment w życiu dziadków. Bardzo starałam się być uczciwa wobec nich. Opowiedziałam historię według mojego punktu widzenia. Tak też została poprowadzona kamera. Chociaż fizycznie nie ma mnie w tym filmie, to jednak "Więzi" opierają się na spojrzeniu kogoś, kto kocha swoich bohaterów i chce, aby im się udało.
Jak się wam razem pracowało?
Z.K.: Wspaniale. Moi dziadkowie są bardzo otwartymi ludźmi. Dobrze pracowało mi się też z ekipą, w tym operatorką Weroniką Bilską, która ma niezwykłą intuicję i ogromne doświadczenie w pracy nad dokumentem. Zrobiła subtelne zdjęcia, które posłużyły tej historii. Nad "Więziami" pracował z nami także Krzysztof Riedan, doświadczony dźwiękowiec i niezwykle ciepły człowiek. Jego muzyka wiele dała filmowi.
Wszyscy bardzo się zaprzyjaźniliśmy. W trakcie zdjęć mieszkałam u dziadków, a babcia, pomimo naszych początkowych oporów, codziennie gotowała dla wszystkich obiad. Każdego dnia mieliśmy przerwę, podczas której wspólnie jedliśmy i rozmawialiśmy o filmie. Bardzo miło wspominam ten czas.
Co było dla ciebie, jako scenarzystki i reżyserki, najtrudniejsze w pracy nad tym projektem?
Z.K.: Ciążyła na mnie podwójna odpowiedzialność - musiałam być jednocześnie filmowcem i wnuczką. Starałam się połączyć te dwie role i zachować dużą uważność. Z jednej strony dbałam, aby moi dziadkowie nie czuli się skrępowani i zachowali naturalność na planie, a z drugiej, żeby powstały jak najlepsze zdjęcia, by ten film mógł w ogóle powstać.
Prócz tego trudna była sama scena jubileuszu. Trzeba było wszystko przemyśleć ze względów logistycznych i zadbać np. o to, aby goście nie zerkali w kamerę. Denerwowałam się, a wiedziałam wcześniej, że dziadek przygotował przemówienie. W kluczowym momencie, kiedy przepraszał babcię za wszystkie złe rzeczy, zadzwonił telefon. Nikt nie pomyślał o tym, żeby odłączyć aparat. Starałam się potem wymazać jego dzwonek ze ścieżki dźwiękowej, ale w końcu odpuściłam. W filmie - jak w życiu - jeden z ważniejszych momentów w relacji dziadków przerwało coś tak zwykłego, codziennego jak telefon. Myślę, że to piękne.
W "Więziach" pojawia się kłótnia podobna do tej o suszarkę i deskę do prasowania - w filmie dziadkowie kłócą się o szafę. Jak do tego doszło?
Z.K.: Moi dziadkowie prowadzą, co zresztą widać w filmie, dość zrytualizowane życie. Mają też swoje stałe punkty zapalne. Jednym z nich jest właśnie sprzeciw babci przeciwko temu, żeby dziadek bez konsultacji z nią kupował nowe rzeczy. Babcia stara się nie wydawać pieniędzy bez sensu, a poza tym, jak mówiłam wcześniej, nie uważała, że dziadek ma prawo, by cokolwiek zmieniać.
Co ważne i co zawsze podkreślam, nie chciałam szukać sytuacji konfliktowych między dziadkami. One i tak się zdarzają. Chciałam szukać tych momentów, kiedy ze sobą rozmawiają, gdy próbują przepracować wszystkie emocje. Moim zdaniem oni spróbowali czegoś, na co inni ludzie bardzo rzadko się decydują. Po ośmioletnim rozpadzie małżeństwa zdecydowali się ponownie być razem. Ich odwaga, żeby wrócić do siebie w takim momencie, w tym wieku, była niesamowita. Bardzo mnie to wzruszyło. W samej ich próbie dialogu była ogromna wartość. Podziwiam ich za próbę odnowienia relacji. To był imperatyw do zrobienia tego filmu.
Nie chciałam też zrobić filmu o starości. Interesowała mnie sytuacja między moimi dziadkami, gdy po rozstaniu próbowali odbudować swoje małżeństwo. Pociągała mnie ich miłość. To wszystko może się wydarzyć ludziom w każdym wieku, wszystkich dotykają te same emocje.
Czy ten film zmienił coś w Twojej relacji z dziadkami?
Z.K.: Wydaje mi się, że dla nich wreszcie przestałam być dziewczynką. Myślę, że im trochę zaimponowałam, gdy dociągnęłam ten projekt do końca. Że został dostrzeżony i doceniony. Dziadkowie powtarzają mi za każdym razem, że podziwiają mnie za moją pracę. Odpowiadam tylko, że sami sobie powinni być wdzięczni i sobie powinni być gratulować. Bez nich by mnie nie było.
To, że film zrobił się medialny wpłynęło też na to, jak dziadkowie są postrzegani w swoim otoczeniu - przez rodzinę, znajomych, sąsiadów. Ludzie gratulują im, że są wspaniałą parą, że mają tyle odwagi. Przeżywają sławę na osiedlu i chyba dobrze się tym bawią. Do dziadków odezwali się też dalecy członkowie naszej rodziny, którzy widzieli trailer filmu. Sukces filmu trochę scalił naszą rodzinę.
Po filmie życie moich dziadków nie zmieniło się diametralnie. Wrócili do swoich przyzwyczajeń i przekomarzań. Ale wydarzyło się pomiędzy nimi coś ważnego; stali się sobie bliżsi. Mam nadzieję, że moje spojrzenie wnuczki-filmowca pomogło im w tym procesie. Dziadkowie poszli dalej i zrozumieli, że potrzebują siebie nawzajem. Że w ich byciu razem jest wartość - dla nich i dla całej rodziny.
"Więzi" są programem albo manifestem tego, co i jak chciałabyś później kręcić?
Z.K.: Chcę się dalej rozwijać i opowiadać historie, w które wierzę. "Więzi" to historia, którą mam głęboko w sobie. Chciałabym, aby moje filmy docierały emocjonalnie do ludzi i aby dalej żyły, rezonowały, pozostawały w odbiorcach.
W swoich filmach chciałabym dalej dawać bohaterom czas i przestrzeń, a kamerze pozwalać się nie spieszyć. Kamera nie może przeszkadzać. Musi słuchać tego, co się dzieje w aktorach czy bohaterach. Chciałabym aby w moich filmach najważniejsze zdarzało się w tej przestrzeni pomiędzy ludźmi, w relacjach. Podoba mi się też zachowywanie w obrazach jakiejś tajemnicy i estetyka opowiadania długimi ujęciami.
Obawiasz się odbioru Twoich kolejnych po "Więziach" filmów? Że po debiucie, który odniósł taki sukces, może być ci ciężko temu sprostać?
Z.K.: Trochę mnie omija ten szum, bo cały czas dużo pracuję. Odczuwam presję zewnętrzną, ale myślę, że wszystko jest okej, póki nie poddaję się presji wewnętrznej. Skupiam się na tym, żeby robić filmy. Nakręciłam dwie nowe etiudy, które nie były jeszcze szeroko pokazywane. Zresztą wychodzę z założenia, że - zwłaszcza w dokumencie - kino się zdarza albo nie zdarza. Można mieć niezwykłą intuicję w wyborze tematu i spędzić nad nim mnóstwo czasu, ale czasami los po prostu nie daje nam go nakręcić. Czasem tak jest, że im bardziej twórcy zasadzają się na arcydzieła, tym większe odnoszą porażki. Staram się nie wymagać od siebie, żeby mój kolejny film także pojawił się na shortliście. Daję sobie czas. Jestem młoda i mam bardzo niewielkie doświadczenie, jeszcze dużo muszę się nauczyć.
Za montaż filmu odpowiadał Jerzy Zawadzki. Producentem wykonawczym jest Katarzyna Zariczny Produkcja Filmowa.
Oprócz "Więzi" na Oscarowej shortliście znalazło się 9 innych dokumentów spośród 61 zgłoszonych. Spośród nich zostanie wybranych pięć produkcji nominowanych w tej kategorii. Nominacje do Oscarów zostaną ogłoszone 24 stycznia 2017 r. Tegorocznych zwycięzców Nagród Akademii Filmowej poznamy 27 lutego.
Film będzie można zobaczyć 15 listopada w warszawskiej klubokawiarni Znajomi Znajomych.