Życie to nie zestaw cytatów z literatury

Życie to nie literatura. Czasami niektórzy o tym zapominają, a może nie tyle zapominają, co nie chcą pamiętać. Wolą powieści, opowiadania, nowele, eseje... Wolą słowo pisane, ucieczkę w bezpieczny "papierowy świat". Kartkę można wyrwać, zmiąć i wrzucić do ognia. Pozostanie popiół, który wystarczy zdmuchnąć. Można cofnąć się o kilka stron, można niektóre pominąć. A w życiu... dni idą po kolei, jeden za drugim, czy tego chcemy czy nie.

Umiera Lorraine Will. Jej córka, Pursy (Scarlett Johansson), dowiaduje się o śmierci matki i pogrzebie. Od lat nie miała z nią żadnego kontaktu. Wychowywana była przez babcię, a potem samodzielnie z trudem stawiała czoło życiu. Teraz pakuje te niewiele rzeczy, które posiada, przerywa swoją nędzną egzystencję u boku jakiegoś przeciętnego faceta i wyrusza do Nowego Orleanu. Na pogrzeb. Przybywa, niestety... już po.

W domu matki zastaje dwóch facetów, Bobby'ego (John Travolta) i Lawsona (Gabriel Macht). Życiowych rozbitków, pijaczków, spędzających czas na jego zdawałoby się beztroskim przepuszczaniu. Twierdzących, że Lorraine pozwoliła im mieszkać w rozpadającej się ruderze dumnie zwanej domem. Tak się to wszystko dziwnie w końcu układa, że zamieszkują razem, choć trochę obok siebie.

Pomiędzy Pursy, a Lawsonem zawiązuje się nić porozumienia, a może i czegoś więcej. Pursy nie potrafi dogadać się z Bobbym. Zgorzkniałym i trochę cynicznym eks-wykładowcą uniwersyteckim. Życie prowadzi ich w pewnym, zaskakującym dla nich wszystkich, kierunku. Jakim, sami nie zdają sobie sprawy.

Kameralny, stonowany film. Oszczędny w słowach i obrazach. Nasycony nutą smutnej zadumy nad dziwnymi kolejami ludzkiego losu. Podkreślonej doskonałą, emocjonalną muzyką. Mieszanką bluesa, jazzu, country wyrosłą na płodnej ziemi Nowego Orleanu. Nasyconą oparami alkoholu i papierosowego dymu, niekończących się… rozmów o życiu, wilgotnego powietrza okolicznych rozległych wód. Jest w nim gorzka refleksja nad życiem w cieniu złudzeń.

W cieniu fikcyjnych planów, które istnieją tylko dzięki ślepej w nie wierze. Mamy i obraz upadku człowieka, jego stopniowego staczania się po równi pochyłej alkoholizmu, beznadziejności, braku perspektyw. Jest dość niesztampowe spojrzenie na niedostatek miłości rodziców w życiu dziecka. Na późniejszy stosunek tak ukształtowanego człowieka do innych ludzi i świata. Na jego żale i tęsknoty, niewyrażane na codzień lęki. Na okruchy wspomnień, które co pewien czas rozsypują się same na stole codzienności i nie zaspokają żadnego głodu...

Są i inne tematy: poczucie winy, poszukiwanie zrozumienia w otoczeniu, szczególnie tym bliskim. A także myśli o potrzebie prostej, pewnej, cierpliwej miłości. O lęku przed życiem, cierpieniem, przed śmiercią. Wszystko powiedziane i pokazane nie zawsze wprost, dosłownie, tak trochę między wierszami.

Film jest pełen niedopowiedzeń. Nie ma tu stawiania kropek nad przysłowiowym i. Jest nastrój, spokojna, ciekawa praca kamery (choćby w scenie przejścia przez jedną z dzielnic miasta). Jest wspierająca obraz doskonała muzyka. Jestem pod wrażeniem gry aktorskiej. Naturalna, doskonale pasująca do fabuły. Nawet Travolta, za którym niezbyt przepadam, gra tutaj świetnie. To jeden z nielicznych filmów, które ostatnio oglądałem i po którym nie mam zgagi i poczucia straconego czasu.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)