Andrzej Seweryn: "Very, very sexy" [WYWIAD]
- Może to zabrzmi pysznie, ale mam ochotę powiedzieć, że umiem zagrać wszystko. Nie dlatego, że tak sobie mówię, ale ze względu na wykształcenie zdobyte w szkole teatralnej, gdzie graliśmy stolik albo łyżkę do zupy. Jeden z najwybitniejszych polskich aktorów, znany z ról w filmach Andrzeja Wajdy i Stevena Spielberga, właśnie odebrał Złotego Anioła za całokształt twórczości na Festiwalu Tofifest w Toruniu. W rozmowie z Łukaszem Knapem odpowiada na pytania, kto odegrał najważniejszą rolę w jego życiu, czy zgodziłby się zagrać Antoniego Macierewicza i czy spodziewał się, że w wieku 70 lat trafi na łamy Pudelka.
Łukasz Knap: Zgodzi się pan ze stwierdzeniem, że w "Ostatniej rodzinie" zagrał pan najlepszą rolę w swoim życiu?
Andrzej Seweryn: Nie będę fałszywie skromny, jeśli powiem, że w przypadku “Ostatniej rodziny” wszystko się dobrze złożyło. Po przeczytaniu scenariusza wiedziałem, że będzie ciekawie. Gdy ma się do pokazania trzydzieści lat życia kogoś takiego jak Zdzisław Beksiński, to dla aktora jest to very, very sexy. Podniecające i inspirujące, tym bardziej, że był z nami bardzo odważny reżyser, który zachęcał do nieograniczania się w ekspresji. Ale proszę pamiętać, że np. melodii zdań Beksińskiego nie wziąłem z nieba, tylko z jego nagrań, które słyszałem. Pamiętam jak po premierze “Pana Tadeusza” ludzie pytali mnie, jak wpadłem na to, żeby zagrać daną scenę. Tyle tylko że ja niczego nie wymyśliłem, wszystko było w tekście Mickiewicza! Z “Ostatnią rodziną” jest podobnie.
Teraz odbiera pan nagrodę za całokształt twórczości. Nie boi się pan, że zaraz zamieni się pan w marmur?
Jak powiedział mój ukochany prezydent Lech Wałęsa, boję się tylko Pana Boga. Moja przyszłość jest w rękach reżyserów, którzy albo będą chcieli ze mną pracować, albo nie nie. Mam przed sobą, daj Boże, parę lat życia, parę sztuk do zagrania, parę tekstów do przeczytania i parę podróży do odbycia, jeżeli okoliczności ekonomiczne mi na to pozwolą. Andrzej Wajda, który musiał od nas odejść, w wieku 90 lat mówił, że wszystko jest przed nami i był gotowy do kręcenia kolejnych filmów. Ja też jestem gotowy.
Nie miałby pan ochoty zrobić w swoim życiu czegoś zupełnie nowego? Tak jak wtedy, gdy wyjechał pan do Francji, gdy miał pan 34 lata. Albo gdy zadebiutował pan jako reżyser filmowy w wieku 60 lat?
Takim przedsięwzięciem jest kierowanie Teatrem Polskim w Warszawie, który był prawdziwą rewolucją w moim życiu. Dziś jestem innym dyrektorem niż pięć lat temu. Moja misja skończy się 1 września, wtedy zobaczymy, czy uda mi się zrealizować moje plany. Ale jeśli chodzi o pracę aktorską, wszystko zależy od producentów, reżyserów i scenarzystów. Beksiński był zależny tylko od siebie, ja nie mogę istnieć bez innych ludzi.
Kto odegrał w pana życiu najważniejszą rolę?
O Andrzeju Wajdzie, moim ukochanym mistrzu, przyjacielu, bracie, ojcu już tyle mówiłem, że mogę tylko powtórzyć, jaką ogromną wdzięczność mam dla niego. Mam nadzieję, że też mu się jakoś przysłużyłem. Mam też ochotę powiedzieć o tych, o których nigdy nie mówiłem. Nie o prof. Radziwiłł czy Jacku Kuroniu, ale o dyrektorze Januszu Warmińskim, który wprowadził mnie w świat teatru. Pamiętam, gdy wezwał mnie do siebie po próbie “Fantazego” i podsumował moją pracę stwierdzeniem “ani dupa, ani ojczyzna”, tak grałem źle. Mam nadzieję, że skorzystałem z jego krytyki.
W Polsce z wiekiem mniej wolno, mniej przystoi. Jak jest w pana przypadku?
U mnie jest odwrotnie. Może nie pobiegnę, tak jak biegałem kiedyś, nie skoczę, jak skakałem kiedyś. Ale jako aktor mogę zagrać dużo więcej niż kiedyś i to wynika z moich doświadczeń. Granie w innych językach, życie w innej kulturze przez 33 lata zmieniło mnie w sposób automatyczny, bez jakieś mojej zasługi, bo musiałem się dostosować do kraju z inną historią i estetyką.
Czego nauczyli pana Francuzi?
Chciałbym przede wszystkim wymienić Jacquesa Lassalle’a i Petera Brooka. Pierwszy pozwolił mi dostąpić pracy z największą literaturą francuską np. “Don Juanem” czy “Trudnym człowiekiem”, za którego dostałem nagrodę najlepszego aktora francuskiego. Dzięki drugiemu mogłem zetknąć się z wszystkimi kulturami, religiami, rasami. Czego się tam nauczyłem? Diabli wiedzą czego, może otwarcia na inne kultury, języka, muzyki, różnego typu aktorstwa, rozluźnienia, pracy nad ciałem, śpiewu, a także pokory.
Zatrzymajmy się na pokorze. Czy są bohaterowie, których nie umiałby pan zagrać?
Może to zabrzmi pysznie, ale mam ochotę powiedzieć, że umiem zagrać wszystko. Nie dlatego, że tak sobie mówię, ale ze względu na wykształcenie zdobyte w szkole teatralnej, gdzie graliśmy stolik albo łyżkę do zupy. Ale nie zgodzę się nigdy, żeby zagrać propagatora rasizmu, faszyzmu lub nienawiści.
Andrzej Seweryn w "Królu Learze" w Teatrze Polskim w Warszawie
Zgodziłby się pan zagrać w filmie pokazującym aktualną sytuację polityczną w Polsce? Widzę pana w roli Antoniego Macierewicza.
Dużo zależy od scenariusza, ale myślę, że to mogłoby być pasjonujące wyzwanie (śmiech).
Najlepsze polskie filmy ostatnio opowiadają o historii, nie ma pan wrażenia, że brakuje filmów pokazujących współczesność?
Ma pan głęboką rację. Gdy wczoraj u nas w teatrze oglądałem piękne przedstawienie teatru narodowego z Budapesztu o procesie Ilony Toth, pokazującego manipulację ówczesnych władz węgierskich, pomyślałem sobie, że nie mamy tak wprost zaangażowanego teatru, stojącego wyraźnie po stronie poszkodowanych, wymordowanych, przeciwko złu.
W pana przypadku duża rola zdarza się raz na dziesięć lat. Dlaczego tak rzadko?
Andrzej Wajda w kulisach przed premierą “Powidoków” powiedział mi, że słyszał, że trafiłem na dobrą rolę. Tak się składa, tak to jest.
Skoro nie dostaje pan tylu ciekawych propozycji, może ma pan czas na oglądanie meczów. Oglądał pan mecz Real Madryt - Legia?
Proszę wybaczyć, nie chcę nikogo urazić, ale nie oglądam meczów Legii.
A jakie mecze pan ogląda?
Ogromną radość sprawia mi jak gra Atletico Madryt z Realem albo z Barceloną. Albo Liverpool. Nigdy nie zapomnę, gdy Liverpool przegrywał i na stadionie tysiące ludzi śpiewało “You Will Never Walk Alone”. Jestem zakochany w Liverpoolu.
Czy jest coś jeszcze poza pracą, co lubi pan robić, co daje panu czystą przyjemność?
Moja ukochana żona i wnuczki.
Spodziewał się pan, że wieku siedemdziesięciu będzie pan bohaterem Pudelka?
Po pierwsze, nie. Po drugie, nie czytam. Po trzecie, daje mi pan informację i zachętę do jej sprawdzenia, ale nie zrobię tego. Nie bardzo zwracam uwagę na to, co inni o mnie mówią. Staram się żyć uczciwie, a jak to jest interpretowane, to nieistotne.
Pytam o to, bo w Polsce wciąż piętnuje się ludzi za to, że robią coś, co nie uchodzi w ich wieku.
Niech pan popatrzy na te dżinsy! Myśli pan, że myślałem, że kiedykolwiek będę chodził w takich spodniach? Gdy założyłem je pierwszy raz, pomyślałem są dla młodziaka, ale żona powiedziała, że jest mi w nich bardzo dobrze, potem parę innych osób to potwierdziło, więc przekonałem się, że nie ma w tym nic gorszącego. Nie ma powodu, żeby stawiać sobie barier, ale oczywiście nie zapominam, w jakim jestem wieku i nie udaję, że mam dwadzieścia lat.
W jakich sytuacjach przypomina pan sobie, ile ma lat?
Na przykład gdy tańczymy z żoną. Już nie dam rady tańczyć dwóch godzin. Wystarczy mi dwadzieścia minut.
Rozmowę przeprowadził Łukasz Knap