Święci z Bostonu
Pewnego razu był sobie Irlandczyk, który pracował jako barman w jednym z podłych barów Los Angeles. Gdy nasz bohater wracał do domu po nocy wypełnionej użeraniem się pijanymi typami, okazało się, że w jego bloku właśnie znaleziono martwą kobietę (przedawkowała heroinę). Wokół niej, z szaleństwem w oczach krzątał się handlarz próbujący wydobyć z trupa pieniądze, jakie była mu winna owa nieszczęśniczka. Ten absurdalny widok do tego stopnia zafascynował naszego bohatera, że postanowił napisać scenariusz filmowy. Jak pomyślał, tak zrobił – i wtedy zaczęły się schody…
Troy Duffy, bo tak nazywał się ów barman, po kilku miesiącach miał już gotowy tekst, który nazwał “The Boondock saints”. Historię, jaką postanowił opowiedzieć Duffy, trudno uznać za konwencjonalną. Jej bohaterami nasz domorosły scenarzysta uczynił dwóch irlandzkich, katolickich do szpiku kości braci bliźniaków, którzy w Bostonie wpadają w rozgrywkę pomiędzy rosyjską mafią i FBI.