W czasach, gdy sci-fi kojarzone było przede wszystkim z niskonakładowym śmieciem, Fred M. Wilcox zrealizował film bogaty w treść i formę. Jego kolorowa, bogata w detale opowieść uwodziła rozmachem, ale i szekspirowskim sznytem – do dziś trwają spory, czy można „Zakazaną planetę” traktować jako frywolną wariację na temat „Burzy”. Dziś film zdążył się już zestarzeć, ale wciąż pozostaje osobliwym, hipnotyzującym wydarzeniem.