18 października rozpoczął się 12. MFF Tofifest. Do Torunia przyjechali pierwsi goście, m.in. *Jerzy Hoffman, Agata Kulesza, Bartłomiej Topa oraz Krzysztof Skonieczny. Pierwsza połowa festiwalu upłynęła pod znakiem dyskusji o tożsamości narodowej Ukraińców, zainicjowanej przez filmy oraz spotkania w ramach pasma FOCUS:UKRAINA. Wiele emocji wywołał również pokaz "Polskiego gówna" Grzegorza Jankowskiego.*
- Trochę się poczułem nostalgicznie, bo ten Anioł jest za całokształt twórczości i wyglądałoby na to, że czas już umierać. Ale zapewniam was, mnie się jeszcze umierać nie chce! – mówił podczas gali otwarcia 12. edycji MFF Tofifest Jerzy Hoffman, który odebrał Złotego Anioła za całokształt twórczości. Nagrody powędrowały ponadto do Agaty Kuleszy, wyróżnionej statuetką dla wybitnej aktorki europejskiej, oraz do dokumentalisty Mirosława Dembińskiego, laureata Flisaka Tofifest przyznawanego wybitnym filmowcom związanym z regionem kujawsko-pomorskim.
Jerzy Hoffman przyjechał do Torunia, aby promować swój dokument „Ukraina. Narodziny narodu”, podzielonej na cztery części opowieści o historii Ukrainy od czasów chrztu Rusi Kijowskiej w 988 roku aż do wydarzeń Pomarańczowej Rewolucji z roku 2004.
- Ten film miał dwa cele: zaznajomić zagranicę z nowo powstałym narodem, państwem, które jest do dziś w stanie formowania się, oraz pozwolić Ukraińcom lepiej poznać swoją tożsamość narodową. Na przykładzie Ukrainy możemy zobaczyć, co to znaczy „znać swoją historię”, wiedzieć, skąd się człowiek wywodzi, kto jest jego matką, ojcem. Aby być lojalnym obywatelem trzeba wiedzieć, kim jesteś, po co i dlaczego – mówił reżyser podczas spotkania z fanami w Akademickim Centrum Kultury i Sztuki "Od Nowa".
Hoffman wspominał również kontrowersje, jakie towarzyszyły w latach 90. premierze „Ogniem i mieczem”. Reżysera ostrzegano wówczas, że ekranizacja powieści Sienkiewicza może wpłynąć negatywnie na stosunki polsko-ukraińskie.
– Kiedy film pojawił się na Ukrainie, nacjonalistyczne bojówki usiłowały zablokować wejścia do kin – wspominał twórca. Reżyser podkreślił jednak, że mimo drobnych incydentów „Ogniem i mieczem” zostało bardzo dobrze przyjęte u naszych wschodnich sąsiadów i umożliwiło rozpoczęcie dialogu o trudnej polsko-ukraińskiej przeszłości.
Tematowi ukraińskiej tożsamości poświęcono w tym roku na Tofifest osobną sekcję FOCUS:UKRAINA, w której znalazł zaprezentowano najnowsze filmy ukraińskie. Jednym z nich był dokumentalny „Majdan. Rewolucja wolności” w reżyserii Siergieja Łoźnicy.
kard z filmu "Majdan. Rewolucja godności", fot. materiały prasowe
„Chwała Ukrainie, bohaterom chwała!”, wykrzykują tłumy zgromadzone na Placu Niepodległości w Kijowie, gdzie rodzi się nowa Ukraina. Protestujący przeciw dyktaturze prezydenta Wiktora Janukowycza i korupcji rządu Ukraińcy z entuzjazmem skandują antyrządowe hasła, w dłoniach trzymając żółto-niebieskie flagi. Zabiegani uczestnicy manifestacji co rusz przystają, by odśpiewać uroczyście hymn narodowy, dzieci ubrane w ludowe stroje deklamują wiersze o wolności. Łoźnica w swoim filmie portretuje nie tylko Majdan w jego najbardziej reprezentatywnej formie, ale zagląda kamerą w miejsca niedostępne dla reporterów zagranicznych stacji telewizyjnych: do rozstawionych naprędce kuchni, na zaplecza, do punktów medycznych. Rejestruje przypadkowe gesty – ot, zmęczony starszy pan zerka ze zniecierpliwieniem na zegarek, chwilę później przemyka obok niego kobieta z tacą herbaty, ktoś inny w przepraszającym geście schyla się, by nie wejść operatorowi w kadr. Potem wszystko się zmienia. Obserwujemy, jak miejsce spotkań i
deklamowania wierszyków przez dzieci stopniowo zamienia się w pole walki. Wyświetlacze komórek ustępują miejsca cegłom, uśmiechy zastygają na zmęczonych wielotygodniowymi protestami twarzach. Zamiast nich pojawia się niedowierzanie, złość, a później już tylko strach i zrezygnowanie.
„Ukraina. Narodziny narodu” to niewątpliwie świadectwo głębokich politycznych i społecznych przemian na Ukrainie, ale problem z filmem Łoźnicy polega na tym, że jego dokument jest niemalże pozbawiony reżyserii. Jego opowieść o Majdanie to w dużej mierze beznamiętna rejestracja: kamera pozostaje nieruchoma, kadry wydają się przypadkowe, często nieprzemyślane. I choć obok przedstawianych na ekranie wydarzeń nie sposób przejść obojętnie, wybory stylistyczne reżysera sprawiają, że seans„Narodzin narodu” nie należy do najłatwiejszych.
W tegorocznym konkursie głównym Tofifest "On Air" bierze udział 13 filmów z całego świata zrealizowanych przez młodych filmowców, których twórczość można określić jako „niepokorną”. Jednym z filmów walczących o nagrodę jest osadzony w izraelskiej bazie artylerii „Zero Motivation” Talyi Lavie. Debiut izraelskiej reżyserki opowiada historię trzech żołnierek wpisaną w tragikomiczny portret zmilitaryzowanego społeczeństwa Izraela. Biurokratyczny świat wojskowej administracji i wypełniające go barwne bohaterki przywołują skojarzenia z doskonałym serialem „Orange is the New Black” Jenji Kohan, rozgrywającym się w amerykańskim więzieniu. Lavie, będąca również autorką scenariusza, stworzyła pełnokrwiste i nietuzinkowe żeńskie postaci, których losy śledzi się z niesłabnącym zaangażowaniem i rozbawieniem.
kadr z filmu "Zero Motivation", fot. materiały prasowe
Zupełnie innym doświadczeniem był seans „Polskiego gówna” Grzegorza Jankowskiego, które podzieliło toruńską publiczność. Pokazowi filmu o fikcyjnej grupie muzycznej z Pruszcza Gdańskiego towarzyszyły spontaniczne wybuchy śmiechu i dowcipne komentarze zgromadzonej na sali publiczności. Część widzów uznała jednak dzieło Jankowskiego za niesmaczny żart lub po prostu nieporozumienie.
Muszę przyznać, że na „Polskim gównie”, cytując klasyka, ubawiłam się jak prosię ( **). Opowieść o perypetiach zespołu usiłującego przy wsparciu tczewskiego komornika (Grzegorz Halama) wydać płytę to beka z „szołbizu” i reguł rządzących polską sceną muzyczną podporządkowaną dyktaturze talent-show i discopolowo-popowej papki, jaką jesteśmy karmieni przez stacje radiowe i muzyczne, i tylko tak należy na nią patrzeć. Tymon Tymański, debiutujący w roli scenarzysty, napisał lepsze dialogi niż niejeden doświadczony filmowiec. W wypowiadanych przez bohaterów – często niezwykle wulgarnych – kwestiach, nie czuć tak częstego w polskim kinie szelestu papieru. A musicalowy numer w wykonaniu Mariana Dziędziela smażącego jajecznicę to absolutny instant classic.
Tymon Tymański, autor filmu "Polskie gówno", fot. materiały prasowe
Po projekcji odbyło się spotkanie z twórcami, w którym wzięli udział autor scenariusza i pomysłu na film Tymon Tymański, legendarny muzyk formacji Brygada Kryzys, Izrael i Armia Robert Brylewski, montażystka filmu Agnieszka Glińska oraz reżyser Grzegorz Jankowski. Podczas rozmowy ekipa podkreślała, że „Polskie gówno”, które z powodu problemów finansowych powstawało przez sześć lat, to dla nich przede wszystkim krzyk niezgody na otaczający ich świat. Twórcy nazwali swój film „głośnym >>nie<< dla świata show-biznesu i przeżerającej wszystko żądzy pieniądza”.