37. Gdynia Film Festival: ''Nad życie'' - recenzja filmu
Trudno zrobić film o ludziach i wydarzeniach, które ciągle wzbudzają emocje. Dlatego pokazanie Agaty Mróz i jej zmagań z chorobą było dużym ryzykiem.
Pierwszego dnia gdyńskiego festiwalu, w ramach „Panoramy polskiego kina” widzowie mogli obejrzeć debiut Anny Pluteckiej – Mesjasz. Na film „Nad życie” czekali nie tylko biegający - od sali do sali - z karnetem w ręku festiwalowicze, ale i fani Agaty Mróz – Olszewskiej. Obraz został jej dedykowany, ponieważ to właśnie biografia polskiej siatkarki zainspirowała scenarzystów do opowiedzenia wyjątkowo trudnej historii walki z rakiem - tej przyglądał się cały kraj.
Trudno zrobić film o ludziach i wydarzeniach, które ciągle wzbudzają emocje. Dlatego pokazanie Agaty Mróz i jej zmagań z chorobą było dużym ryzykiem. Podjęła je debiutantka, Anna Plutecka – Mesjasz i decydując się na ten projekt z pewnością wiedziała, że musi liczyć się z falą krytyki. Łatwo popaść w tani sentymentalizm i postawić pomnik postaci wcale tego nie potrzebującej. Plutecka całkowitej porażki nie poniosła, ale zaliczyła po drodze kilka potknięć.
Powierzenie roli Agaty Mróz młodej, ale już rozpoznawalnej Oldze Bołądź było słusznym posunięciem. Bołądź (mimo że nie ma 191 cm wzrostu i jest to wyraźnie widoczne gdy występuje z Żebrowskim, grającym męża siatkarki, Jacka Olszewskiego) nie jest ani nadmiernie rozhisteryzowana, ani nadto zamknięta w sobie. Dosyć brawurowo wciela się w postać dziewczyny, która po prostu chce żyć pełnią życia, a nie bardzo pozwalają jej na to okoliczności. To nie jest historia Agaty Mróz – siatkarki, ambitnej sportsmenki, swoją pasję stawiającą ponad wszystko. Owszem, usiłuje walczyć o miejsce w reprezentacji tak długo jak to możliwe, ale w obliczu nawrotu choroby rezygnuje z marzeń o powrocie pod siatkę. Olga Bołądź gra tyle, na ile jej pozwolono. Konsekwentnie buduje postać nieco zagubionej, zdezorientowanej, w końcu wściekłej dziewczyny, zmuszonej walczyć o coś, co sądziła, że już zdobyła,
gdy siedem lat - dzień po dniu - pokonywała raka.
„Nad życie” jest filmem sprawiającym problem widzowi nie dlatego, że zbyt szczątkowo podaje nam fakty z życia siatkarki. Większość z nas jest z nimi dobrze zaznajomiona, gdyż media na bieżąco informowały o stanie zdrowia Agaty Mróz. Problemem jest rwąca się narracja i niekonsekwencja koncepcyjna. Nie wiemy bowiem, czy mamy do czynienia z historią miłości ludzi (poza dosyć kiczowatymi sygnalizatorami w postaci splecionych dłoni, obrączek, polskiego ślubu i scen erotycznych na tle kominka), którym zabrakło czasu. A może opowieścią o granicach macierzyństwa, albo też o silnej kobiecie usiłującej oszukać raka?
Bez Olgi Bołądź ten film stanowiłby wycinek z życia polskiego szpitala, gdzie lekarze tracą czasem panowanie nad emocjami (konsylium lekarskie, podczas którego pacjentka mówi o swojej ciąży), pielęgniarki bardzo się starają, ale nie zawsze mogą zbyt wiele, a pacjenci i tak umierają w samotności. W każdym polskim filmie o raku muszą umierać dzieci. Czy to nie jest granie na emocjach widza skłonnego uwierzyć, że jeśli się wzruszył, to znaczy, że widział dobry film?
Bołądź jest najmocniejszym punktem filmu Pluteckiej, a Michał Żebrowski najsłabszym. Trzeba jednak przyznać, że nie miał zbyt wiele do zagrania – cała przestrzeń filmu została zawłaszczona (i słusznie) przez aktorkę, ale Żebrowski nawet nie próbował wywalczyć dla siebie kilku ujęć. Dlatego widzimy jedynie bezradnego męża, który musi pogodzić się z decyzją żony, zaakceptować ją i żyć dalej. Co ciekawe Stenka potrafiła przykuć uwagę mimo że miało jeszcze mniej czasu niż Żebrowski. Sporo pomyłek castingowych – w roli Jacka Olszewskiego należało obsadzić młodego, nieopatrzonego aktora, a nie starego wyjadacza, grającego siłą rozpędu. Matka siatkarki (w tej roli Maria Gładkowska) nawet jak na trzeci plan jest zbyt niewyrazista.
Reżyserka zostawia nas prawie bez nadziei, ale była w tej komfortowej sytuacji, że mogła sobie na to pozwolić – w końcu wiemy z mediów, że uczestnicy opowiedzianej historii dbają o pamięć po zmarłej Agacie Mróz i starają się, aby jej decyzje nie poszły na marne.
Plutecka za bardzo polega na wiedzy i intuicji widza, a przecież film sam powinien nas przekonać, że warto do niego wrócić, albo przynajmniej chwilę pomyśleć. Jak na obraz oparty na prawdziwych wydarzeniach, zabrakło nie tylko wiarygodności niektórych postaci, ale i staranniejszej selekcji wątków tak, żebyśmy wiedzieli, co właściwie oglądamy. Dla samej Olgi Bołądź „Nad życie” warto jednak zobaczyć.
Ocena: 6/10