Uwielbiam Looney Tunes. Zawsze je lubiłem i pewnie umrę jako ich fan. W domu mam pokaźną kolekcję kaset wideo z przygodami Bugsa, Daffy'ego i ekipy, które - na przemian z odcinkami "Latającego cyrku Monty Pythona" - oglądam sobie w dni, kiedy dopada mnie chandra.
Podejrzewam, że głównie z tego powodu nieźle bawiłem się na wchodzącym właśnie na nasze ekrany filmie Looney Tunes znowu w akcji - drugim po "Kosmicznym meczu" obrazie, w którym animki wystąpiły u boku żywych aktorów. Szalony, zwariowany, choć nie zawsze inteligentny typ humoru jakoś przypadł mi do gustu.
Początkiem całej masy wydarzeń, których będziemy świadkami przez ponad 90 minut projekcji, jest odwieczna rywalizacja królika Bugsa i kaczora Daffy'ego. Daffy nigdy nie mógł pogodzić się z tym, że pozostaje w cieniu swojego długouchego kolegi i w pewnym momencie miarka się przebrała. Kaczor postanawia odejść ze studia Warner Bros.
Zgłasza swój wniosek podczas zebrania zarządu i ku swojemu zaskoczeniu bracia Warner przychylają się do jego prośby. Daffy zostaje wylany na bruk.
W wyniku nieoczekiwanego zbiegu okoliczności trafia do domu, a następnie samochodu DJ-a Drake'a, syna popularnego aktorka Damiana Drake'a, gwiazdy filmów szpiegowskich, wyruszającego na ratunek ojcu porwanemu przez złowrogiego prezesa korporacji ACME.
Śladem duetu DJ-Dafy wyruszają wiceprezes studia Kate Houghton i królik Bugs. Bracia Warner zdecydowali, bowiem, że królik potrzebuje jednak komediowego kompana, a Kate nie może wrócić do pracy, dopóki nie odzyska Daffy'ego dla wytwórni.
Totalny chaos - tak mógłbym najkrócej opisać najnowszy film z udziałem Looney Tunes. Mamy w nim gonitwy, pościgi, wybuchy, bijatyki, kosmitów i szpiegowskie gadżety. Na brak akcji narzekać nie można.
Scenariusz nie zawsze jest najwyższych lotów. Obok scen genialnych, jak na przykład pogoń po salach Luwru i wskakiwanie do wiszących na ścianach obrazów, znalazły się w nim sekwencje słabe, żeby nie powiedzieć głupie. Na szczęście żadna z nich nie trwa na tyle długo, żebyśmy mieli czas poważne się nad nimi zastanowić.
Twórcy Looney Tunes znowu w akcji mieli unikalną możliwość wykorzystania w swoim filmie postaci i tytułów, do których prawa posiada studio Warner Bros. W obrazie znajdziemy więc nie tylko szereg nawiązań do kreskówek (kiedy nasi bohaterowie gubią się, Bugs, jak zawsze w takich sytuacjach, powtarza powinniśmy skręcić w lewo w stronę Albuquerque), czy klasycznych filmów (doskonała parodia Psychozy)
, ale również mnóstwo postaci znanych z innych produkcji m.in.: Batmana, Scooby-Doo i Shaggy'ego, a nawet samego Petera Lorre (w wersji animowanej).
Przez ekran przewijają się praktycznie wszyscy bohaterowi Looney Tunes. Obok wspomnianych już Bugsa i Daffy'ego, spotkamy również Tweety'ego, Yosemite Sama, Foghorna Leghorna, Strusia Pędziwiatra, kota Sylwestra, Diabła Tasmańskiego i wielu, wielu innych.
Co najważniejsze, animki nic nie straciły ze swojego specyficznego charakteru. Looney Tunes nadal są postrzelone, hałaśliwe, irytujące, ale przy tym wszystkim nieodparcie zabawne.
Idąc do kina zastanawiałem się, czy twórcom polskiego dubbingu uda się wiernie odtworzyć głosy rysunkowych bohaterów. Looney Tunes osiągnęły sukces w dużej mierze dzięki pracy Mela Blanca, najlepszego w historii kinematografii imitatora głosów, który opatrzył postaci charakterystycznym, nie wolnymi od wad głosami.
Na szczęście specjaliści od polskiej wersji językowej w tym przypadku wywiązali się bez zarzutu. Animki brzmią tak, jak brzmieć powinny i wypadają o niebo lepiej niż partnerujący im aktorzy. Ci ostatni, niestety, nie zdobyli mojej przychylności. Polskie kwestie żywych aktorów były obok płycizn scenariuszowych i miejscami zbyt ciężkiego humoru największą wadą Looney Tunes znowu w akcji. Prezes w wykonaniu Cezarego Pazury był przejaskrawiony aż do przesady a Kate i DJ (Małgorzata Foremniak i Krzysztof Banaszyk)
zupełnie bezbarwni i bezpłciowi.
Looney Tunes znowu w akcji to film adresowany głównie do młodej widowni i miłośników zwariowanych animków. Jeśli - tak jak niżej podpisany - możecie bez końca oglądać przygody Bugsa, Daffy'ego, Sylwestra i innych powinniście się dobrze bawić. Jeśli nad zwariowane animki przekładacie ugrzecznione produkcje spod znaku Walta Disneya, zanim kupicie bilet zastanówcie się trzy razy.