Anna Tatarska: Wzloty i upadki Toma Cruise'a
Jest rok 1986. 16 maja na amerykańskie ekrany wchodzi “Top Gun”, a kilka dni później w całych Stanach Zjednoczonych nie ma już dziewczyny, która na myśl o Nim nie miałaby miękkich kolan. Widok jego miękko powiewających na wietrze bujnych włosów powala, błysk w zielonych oczach rozkłada na łopatki. Za ten uśmiech dałyby się pokroić... *Tom Cruise bierze je – i box office – szturmem. Tak rodzi się światowa gwiazda...*
Po „Top Gun” natychmiast pojawiają się kolejne tytuły, które umacniają jego pozycję seks-symbolu; „Kolor pieniędzy” „Koktajl”. Cruise mocno pracuje nad przekonaniem opinii publicznej, że jest nie tylko „niezłym ciachem” ale też dobrym aktorem. Wzrost renomy przynosi obsypany deszczem nagród „Rain Man”, przejmującą rolę weterana z Wietnamu Rona Kovica w „Urodzonym czwartego lipca” Amerykańska Akademia wyróżnia nominacją. Lata dziewięćdziesiąte to dla Cruise'a pasmo nieustających sukcesów, zarówno kasowych („Szybki jak błyskawica”, „Firma”, „Mission Impossible”) ale też artystycznych. Niezapomniane kreacje –
redefiniującego pojęcie „sexy” nihilistycznego Lestata w „Wywiadzie z wampirem”, sfrustrowanego agenta sportowego w filmie „Jerry Maguire”, występ u boku Nicole Kidman w ostatnim filmie Stanleya Kubricka, kontrowersyjnym „Oczy szeroko zamknięte”... Wreszcie najbardziej niezwykły, chyba najlepszy epizod Cruise'a w jego aktorskiej karierze: poruszająca, nieco autobiograficzna rola gwiazdora telewizyjnego we wspaniałej „Magnolii” (1999) Paula Thomasa Andersona. Doskonałej passy aktora nic, zdawałoby się, nie mogło przerwać.
22 sierpień 2006. Gwiazdorski kontrakt Cruise'a ze studiem Paramount, dla którego przez 14 lat zarobił blisko 2.5 miliarda dolarów nie zostaje odnowiony.
Rozstanie Cruisa ze studiem przebiegało w sposób daleki od tradycyjnego. W Los Angeles, gdy aktor rozwiązuje kontrakt lub tenże zostaje urwany przez decydentów, proces rozgrywa się zwykle w atmosferze lukru i pomady. Na pierwszych stronach gazet i na czerwonym dywanie nawet najwięksi wrogowie całują się wylewnie i przyjacielsko klepią po plecach, obdarzając fotografów i kamerzystów najszerszym z dostępnych uśmiechów. Nie tym razem: pożegnanie z Viacomem, konglomeratem medialnym i właścicielem Paramountu, było ostre, a pranie brudów przebiegało na widoku. Agentka Cruise'a określiła decyzję studia jako „niekulturalną, szokującą i obraźliwą”; Szef Viacomu, Sumner Redstone publicznie nazwał Cruise'a “żenującym” i zakwestionował jego zdrowy rozsądek. Aktor miał też narażać Paramount na straty... Jednak jeden ze oficjeli zdradził „Washington Post” w zaufaniu: „Było nas na niego stać”. O co więc poszło, jeśli nie o pieniądze?
Zachowanie Cruise'a od dłuższego czasu budziło kontrowersje: wyznania miłości do Katie Holmes okraszone szaleńczymi podskokami na kanapie w talk show “Oprah”; publiczna nagonka na aktorkę Brooke Shields za przyznanie się do używania antydepresantów po urodzeniu dziecka. Wreszcie krytyka znanego w USA dziennikarza Matta Lauera, któremu, po ostrej wymianie zdań na temat praktyk i leków psychiatrycznych Cruise na wizji zarzucił, że “ma gładką gadkę”. Nawet satyryczny serial animowany „South Park” stał się celem ataku aktora - wojującego scjentologa. Za decyzją o zakończeniu kontraktu gwiazdora stała przede wszystkim jego spadająca wiarygodność spowodowana przez – ocierający się o parodię – religijny fanatyzm.
Choć Cruise jest praktykującym scjentologiem od wczesnych lat dziewięćdziesiątych, wzmożenie się jego dydaktycznych zapędów zdaje się łączyć ze spadkiem artystycznej formy przypadającym mniej więcej na początek ubiegłej dekady. Po doskonałych latach dziewięćdziesiątych, Cruise znacznie obniżył loty. Postawił głównie na kino akcji, jednak i drugą i trzecią część „Mission Impossible” krytycy (a sądząc po wskaźnikach oglądalności – także widzowie) chóralnie uznają za projekty cokolwiek nieudane. Próba ocieplenia wizerunku w romansie „Vanilla Sky” nie zaowocowała niczym, poza krótkim romansem z Penelope Cruz. Pozostałe głośniejsze tytuły – bazujące na sprawdzonych schematach, mało innowacyjne „Ostatni samuraj” czy „Wojna światów” generowały zyski, jednak były umiarkowanymi sukcesami, na pewno poniżej progu, który satysfakcjonowałby przyzwyczajonego do sławy i chwały
gwiazdora.
Ostatecznym upadkiem dekady okazał się forsowany przez Cruise'a film o planującej zamach na Hitlera bojówce, czyli pompatyczna i pozbawiona krzty auto-dystansu „Walkiria”. „Dzieło” nie odniosło ani artystycznego, ani finansowego sukcesu, ugruntowało natomiast modę na żarty z Cruise'a, który z uporem maniaka walczył aby go ukończyć. Jednak to inna, bardziej zdystansowana i zabawna, pozbawiona patosu i pompy poprzednika interpretacja zagadnienia spotkała się z zachwytem publiczności. Wprowadzone rok później „Bękarty Wojny” Quentina Tarantino zyskały wśród wielu status filmu kultowego. Dla wtajemniczonych rolą dekady – a także doskonałym krokiem wizerunkowym – pozostaje epizod Cruise'a w szalonej komedii „Jaja w tropikach”. Ucharakteryzowany na odpychającego, łysiejącego grubasa aktor wygłupia się tam na całego. Ten występ – podobnie jak „powrót Lessa Grossmana” i wspólny taniec
z Jennifer Lopez na rozdaniu MTV Music Awards w 2010 roku – na pewno ocieplił wizerunek Cruise'a. Widzom dano prawo, by wierzyć, że aktor może do końca nie zwariował i ma jeszcze resztki auto dystansu oraz poczucia humoru. W tunelu zaświeciło się światełko.
Grudzień 2011: do kin na całym świecie wchodzi czwarta część serii “Mission Impossible: Ghost Protocol”. Dla dobiegającego pięćdziesiątki Cruise'a ten projekt to jego “być albo nie być” w showbiznesie. Powrót na łono Paramountu, studia, z którym rozstał się kilka lat wczesniej w nieprzyjemnej atmosferze to wyczyn. Jednak odzyskanie dobrego imienia i chwały, w jakiej Cruise pławił się przez lata – to zadanie o wiele trudniejsze.
Na razie Cruise zdaje się być na dobrej drodze - „czwórka”, firmowana m.in. nazwiskiem producenta J.J. Abramsa („Super 8”, „Lost”), okrzyknięta została spektakularnym powrotem do formy. Krytycy w zdecydowanej większości są „za”, chwaląc świeżość, jaką wniósł w format znany dotąd głównie z animacji reżyser Brad Bird (”Iniemamocni”). Przed Tomem kolejne projekty: planowana na czerwiec 2012 premiera komediodramatu „Rock of Ages” (napisana przez chłopaka Jennifer Aniston, Justina Theroux) i kryminał „One shot”, na planie którego aktor aktualnie pracuje. Potem zwrot w stronę sci-fi; „We Mortals Are”, czyli najnowszy projekt znanego m.in. z serii o agencie Bournie reżysera Douga Limana i „Horizon” w którym Cruise spotka się z piękną Jessicą Chastain.
Były ulubieniec nastolatek spuścił nieco z tonu. Nie szokuje już opowieściami o scjentologicznych praktykach, zrezygnował z medialnych debat, nie rozstawia na planie namiotów ze scjentologicznymi konsultacjami (podobno zrobił tak na planie „Wojny światów”). Plotkarskie magazyny dały mu spokój i teraz rozpisują się głównie o deformacjach kręgosłupa, jakie czekają jego córkę Suri na skutek noszenia (złotych!) obcasów. A on nie traci energii, wygląda coraz lepiej, nie przejmuje się niczym i robi swoje. Good luck, Tom!