Arkadiusz Jakubik: Rozbierana scena zniszczyła mu dzieciństwo
14.01.2015 | aktual.: 17.07.2017 08:53
Dzisiaj nie ma najmniejszych problemów ze zrzucaniem ubrań przed kamerą, choć wiele lat temu rozbierana scena zniszczyła mu dzieciństwo i wpędziła w poważne kompleksy.
Dzisiaj nie ma najmniejszych problemów ze zrzucaniem ubrań przed kamerą, choć wiele lat temu rozbierana scena zniszczyła mu dzieciństwo i wpędziła w poważne kompleksy.
Mówiono mu, że z taką aparycją niewiele zdziała. Tymczasem okazał się niezastąpionym aktorem charakterystycznym, spisującym się zarówno w repertuarze komediowym, jak i dramatycznym. Z radością konstatował, że wreszcie udało mu się zerwać z aktorskim wizerunkiem „tego debila z Polsatu" i teraz może grać w tym, w czym chce.
A na brak zleceń narzekać nie może, bo należy obecnie do czołówki najpopularniejszych polskich aktorów i reżyserzy chętnie widzą go na planie swoich filmów – lada chwila będziemy mogli oglądać go w „Carte Blanche”.
Poza tym Arkadiusz Jakubik - który 14 stycznia obchodzi 46. urodziny - to prawdziwy człowiek orkiestra. Reżyser, scenarzysta, autor musicali i słuchowisk radiowych, wspaniały mąż i troskliwy ojciec. A także postać kontrowersyjna - jego szczere i bezceremonialne wypowiedzi o polityce i Kościele niejednego doprowadziły do szewskiej pasji.
''Tego nie było w scenariuszu''
Marzenie o aktorstwie – które szybko zmieniło się w jego dziecięcy koszmar – zrealizował już w 1977 roku, debiutując na ekranie w „Okrągłym tygodniu”. Kiedy przyjmował rolę, nie wiedział, że na planie będzie musiał wystąpić nago...
- Tego nie było w scenariuszu, bo nigdy bym się na to nie zgodził – opowiadał w programie u Kuby Wojewódzkiego. - Miałem 7 lat, ale umiałem czytać. Przeczytałem ten scenariusz i dowiedziałem się dopiero na planie w trakcie zdjęć, że reżyser wymyślił sobie, że Emilia Krakowska, moja filmowa mama, miała mnie myć w misce i ja miałem stać przed kamerą goły jak mnie Pan Bóg stworzył. I ja po prostu pełna histeria, płacz, absolutnie nie zagram, no gdzie, moja szkoła zobaczy, co to będzie - wyznał Jakubik.
- Uciekłem z planu, zmusili mnie groźbą, prośbą, nie wiem czym. Zagrałem tę scenę i wyobraź sobie: moje rodzinne miasto Strzelce Opolskie, szkoła podstawowa nr 2 idzie do kina Pionier na premierę filmu. Ogląda ten film, ogląda tę scenę, ogląda mnie golusieńkiego. I co się dzieje potem? I mam potem przerąbane! Wszyscy na korytarzach w szkole wołają do mnie: "Aktor, aktor! Pokaż pisiora! Aktor, pokaż pisiora!" Masakra. Musiałem szkołę zmienić.
''Nie chciałem być aktorem''
Ten filmowy epizod wpędził małego Jakubika w ogromne kompleksy i wydawało się, że chłopiec na dobre pożegnał się z marzeniami o aktorstwie.
- Nie chciałem jeździć na castingi, grać i pokazywać siusiaka. Nie chciałem być aktorem. Zacząłem się jąkać. Klasyczna nerwica i czas dojrzewania – wspominał w „Gazecie Wyborczej”.
- Z uśmiechniętego, otwartego chłopca zmieniłem się w mruka. Stałem się nieufny, przestraszony – dodawał w „Twoim Stylu”.
Dopiero kiedy w liceum trafił do kółka teatralnego, zaczął odzyskiwać wiarę w siebie i własne możliwości. Na scenie mógł być tym, kim chciał, udawało mu się, choć na chwilę, zapomnieć o swoich słabościach. Mógł „udawać, że jest fajny”.
''Brzydki jestem''
Dość szybko nauczył się, że jeśli chce coś w życiu osiągnąć, musi zaakceptować swój nie do końca idealny wygląd, uczynić z niego mocną stronę.
Ale łatwo nie było. Doskonale zdawał sobie sprawę ze swoich kompleksów i sądził, że przez to jest słabszy, że zginie w tłumie bezrobotnych aktorów.
Zrozumiał, że scena, na której zmienia się ze smutnego, nieśmiałego chłopaka w „króla życia”, jest jego przeznaczeniem – i nie bronił się już przed szkołą teatralną.
''Kudłaty debil z sitcomu''
Nigdy nie bał się ciężkiej pracy – jeszcze w liceum dorabiał w zakładzie betoniarsko-kamieniarskim, dlatego wymagające studia go nie przerażały. Dopiero kiedy otrzymał dyplom i okazało się, że nie ma dla niego prawie żadnych ofert pracy, trochę się wystraszył. Ale się nie poddał.
Wyjechał do Warszawy i zaczął występować w operetce, dopóki nowy dyrektor nie zwolnił całej ekipy. Kontaktował się z producentami, pytając, czy nie mają dla niego jakiś ról, ale za każdym razem słyszał tę samą przeczącą odpowiedź. Wreszcie, po kilku latach niepewności i chwytania się wszystkich możliwych zleceń, zaproponowano mu rolę w serialu „13 posterunek”.
- Serial miał taką siłę rażenia, że przez lata siedziałem w szufladzie z napisem: „kudłaty debil z sitcomu” - dodawał w „Twoim Stylu”.
Aktorska szuflada
Dziś Jakubik niechętnie angażuje się w seriale.
- To medium bardzo atrakcyjne i niebezpieczne zarazem. Bardzo łatwo, a ja już to przerabiałem przy okazji „13 posterunku”, wejść w buty, w których aktor się nie do końca dobrze czuje. Zostaje mu przypięta łatka serialowej postaci, a jej pozbycie się wymaga ogromnego wysiłku. Aktor ma tylko jedną twarz i musi z rozwagą nią dysponować. Czasem warto ją zachować na coś ciekawszego – opowiadał w wywiadzie dla portalu Na ekranie.
- Miałem problem z taką aktorską „szufladą”, z której bardzo trudno było mi się przez długi czas wydostać. I powtarzam to często, że gdybym nie spotkał Wojtka Smarzowskiego i nie dostał propozycji zagrania w „Weselu”, to pewnie dalej bym w tej szufladzie siedział – dodawał.
Teraz robi wszystko, by ponownie do takiej szuflady nie trafić. Jest nieprzewidywalny i nie pozwala, by przypięto mu etykietkę. Gra nawet w kontrowersyjnym zespole Dr Misio, dzięki któremu, jak mówi, może odreagować swoje lęki.
''Szybko wyrosłem z polityki''
Szczerość i życie w zgodzie z samym sobą są dla niego najważniejsze. Dlatego podpadł niedawno polskim kręgom prawicowym, zabierając głos na temat polityki i religii. Jak twierdzi, z tym pierwszym nie chce mieć nic do czynienia.
- Szybko wyrosłem z polityki. Odciąłem się. Dzisiaj kompletnie mnie ona nie interesuje* – mówił w „Gazecie Wyborczej”. *- Nie oglądam telewizji. W gazetach czytam tylko kolumny sportowe i kulturalne. Czasami naukę. Szkoda czasu.
Utrzymuje, że nie ma ochoty znowu słuchać fałszywych obietnic i pustych dyskusji.
- Żadnej prawdziwej rozmowy o ideach, o wizjach rozwoju, o oddzieleniu Kościoła od państwa. Nic, tylko miałkość i pyskówka. Nie ma znaczenia, kto jest u władzy, a kto w opozycji – dodawał. - Dlatego Polskę polityczną sobie odpuszczam. Niech się chłopcy i dziewczęta bawią na górze. Nie moja piaskownica.
''Zakłamana instytucja''
Pytany o religię i swój stosunek do kościoła, odpowiadał:
- Przeszkadza mi formuła instytucji, która chce zmonopolizować kontakty z Bogiem* – irytował się w „Wyborczej”. *- Odrzuca mnie od polskiego Kościoła jego podobna politykom pazerność na władzę i pieniądze. Kościoła ingerującego w sztukę, której nie rozumie, i wszelkie dziedziny życia społecznego. Jego hipokryzja pozwala zaśmiecać Polskę jak długa i szeroka szpetnymi pomnikami papieża, nie dostrzegając, że za zamiatanie pod dywan pedofilii należy obwiniać między innymi właśnie jego. W takiej zakłamanej instytucji nie mogę spotkać Boga.
Na reakcję mediów katolickich nie trzeba było długo czekać. Portal W nas odpowiedział aktorowi jedynie wycieczką osobistą:
- Cóż, może warto czasami poczytać coś więcej niż rubrykę sport i częściej niż czasami „naukę”. Ma to ożywcze skutki dla umysłu. Chyba, ze Jakubik woli być jak bohaterowie filmów, których gra. Pasuje to stereotypu hejtera mówiącego pod budką z piwem, że wszyscy politycy kradną, a ojciec dyrektor jeździ Bentleyem.
''Miłość to krew, pot i łzy''
Co jest u niego w życiu na pierwszym miejscu? Oczywiście rodzina.
- Żona i synowie są dla mnie ważniejsi niż role, nagrody, praca – zapewniał w „Twoim Stylu”.
- Chcę jak najdłużej przeżywać każdą chwilę z nimi, bo wiem, że są najważniejszym skarbem, jaki dostałem w życiu - zwierzał się w rozmowie z „Życiem na gorąco”.
I powtarzał, że jego związek wcale nie jest idealny, ale nauczył się o niego walczyć, by nie wypuścić z rąk tego, co najcenniejsze.
- Miłość to krew, pot i łzy. Awantury i trzaskanie drzwiami. Emocje. Moja żona jest specjalistką w toczeniu jadu i jej sarkastyczne riposty mogą położyć na łopatki. Jesteśmy typem włoskiego małżeństwa, więc jak coś się skumuluje, to już na ostro – mówił w „Wyborczej”. - Ale godzimy się na oczach dzieci. Skoro były świadkami awantury, muszą widzieć, jak wszystko wraca do normy. (sm/gk)