"Arogancja i buta". Długo bali się krytykować Radosława Śmigulskiego. Teraz odetchnęli z ulgą
Radosław Śmigulski wiele obiecywał, ale jego deklaracje rzadko kiedy miały pokrycie w rzeczywistych działaniach. Jego decyzje często były "zgodne z linią partii" - dziennikarze filmowi oceniają dorobek odwołanego dyrektora PISF i wyjaśniają, dlaczego po czwartkowej decyzji ministra kultury filmowa branża w końcu odetchnęła z ulgą.
W czwartek 11 kwietnia przez państwowe instytucje kultury przeszło prawdziwe tornado - na porannej konferencji prasowej minister kultury i dziedzictwa narodowego Bartłomiej Sienkiewicz w kilku krótkich zdaniach poinformował o odwołaniu czterech osób zasiadających na czele ważnych ministerialnych instytutów.
Jedną z nich był Radosław Śmigulski, który od grudnia 2017 roku był dyrektorem Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, instytucji odpowiedzialnej za polską kinematografię. Niemal natychmiast w rodzimym środowisku filmowym usłyszeć można było odgłosy ulgi. Wirtualna Polska postanowiła sprawdzić dlaczego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Najbardziej wyczekiwane premiery filmowe 2024 roku
Zapytaliśmy dziennikarzy filmowych, pilnie obserwujących to, co dzieje się w polskiej kinematografii, dlaczego środowisko w taki sposób przyjęło odwołanie Śmigulskiego i jak należy dziś oceniać jego dorobek na stanowisku dyrektora PISF.
"Arogancja i buta" Śmigulskiego
- Środowisko filmowe może odetchnąć z ulgą - ocenia jednoznacznie Dawid Dróżdż, dziennikarz kulturalny i filmowy, dawniej związany z "Kulturą Liberalną", a dziś z "Gazetą Wyborczą". - Ostatnie lata były trudne. Radosław Śmigulski preferował autorytarny styl zarządzania, brakowało dialogu pomiędzy twórcami a dyrektorem, wielu filmowców czuło się poszkodowanych. Mówiło się o arogancji i bucie dyrektora, ale niewielu twórców odważyło się skrytykować Śmigulskiego publicznie – otwarta krytyka wiązała się z ryzykiem, że ktoś nie dostanie pieniędzy z instytutu na kolejne projekty. Do tego dochodziły zarzuty o cenzurę, wywieranie nacisku na twórców i bałagan administracyjny. Atmosfera wokół instytutu była coraz gorsza.
Na to, dlaczego tak było, nieco więcej światła rzuca inny dziennikarz i współtwórca kilku ważnych polskich festiwali filmowych, Rafał Pawłowski.
- Kiedy Radosław Śmigulski obejmował stery Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, podkreślał w wywiadach dwie rzeczy: że nie zamierza cenzurować polskiego kina oraz że należy usprawnić funkcjonowanie Instytutu - wyjaśnia. - Tymczasem bilans jego działań jest dokładnie odwrotny. Jednoosobowe, zgodne z linią partii decyzje o braku dofinansowania odczuli nie tylko filmowcy, ale także organizatorzy festiwali, którym pierwszy raz od kilkunastu lat nie przyznano pieniędzy, bo mieli w programie np. retrospektywę Agnieszki Holland.
PiS mógł wysłać kogoś gorszego
Pawłowski ocenia także, co zostało z drugiej obietnicy dyrektora - usprawnienia działania PISF.
- Procedury przestały być przejrzyste, a czas rozpatrywania wniosków w programach operacyjnych znacząco się wydłużył - dowodzi dziennikarz. - Dodatkowo w PISF zaczęło funkcjonować coś w rodzaju zamrażarki, do której trafiały projekty z hasłem "do późniejszego rozpatrzenia". Instytut powołany został jako instytucja mająca wspierać branżę filmową w oparciu o system ekspercki. Tymczasem ostatnie sześć lat upłynęło pod znakiem uprawiania polityki kulturalnej, ręcznego sterowania i traktowania filmowców nie jak partnerów, lecz petentów.
Dlaczego "petenci" nie protestowali przeciwko takim praktykom szefa PISF? Pawłowski pokazuje i uzasadnia, z czego wynikała bierność środowiska.
- Dopóki u sterów państwa był PiS, protestowali nieliczni, bowiem większość bała się, że na miejsce Śmigulskiego władza może wysłać kogoś, kto całkowicie sparaliżuje polską kinematografię. Tak, jak stało się na Węgrzech pod rządami Orbana - wyjaśnia Pawłowski.
Ważne zadania na przyszłość
Obaj dziennikarze próbują też prognozować, jak będzie wyglądać najbliższa przyszłość polskiej kinemtografii i zastanawiają się, jakie wyzwania stać będą przed osobą, która będzie nowym dyrektorem PISF.
- Zmiana dyrektora jest szansą na to, aby PISF był znowu instytucją otwartą, pomocną, sprawiedliwie traktującą wszystkich filmowców i filmowczynie - mówi Dróżdż. - PISF powinien spełniać swoją podstawową misję: finansować polską kinematografię, będąc instytucją niezależną od politycznych wpływów czy osobistych animozji. Czekam na sprawiedliwy i transparentny konkurs na nowego dyrektora.
Pawłowski zwraca uwagę na jeszcze jeden istotny postulat na przyszłość wobec nowych władz Instytutu.
- Przed osobą, która pokieruje PISF w najbliższej przyszłości nie tylko zadanie uporządkowania instytucji i jej reforma. Równie ważne jest dziś zabezpieczenie PISF na przyszłość tak, by sytuacja politycznego podporządkowania nie miała szans się powtórzyć - mówi Pawłowski.
Wielokrotnie zwracaliśmy się o komentarz do samego Radosława Śmigulskiego. Nie zgodził się na wypowiedź, stwierdził za to: "niedługo wydam oświadczenie".
Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski
W 52. odcinku podcastu "Clickbait" rozwiązujemy "Problem trzech ciał" Netfliksa, zachwycamy się "Szogunem" na Disney+ i wspominamy najlepsze seriale 2023 roku nagrodzone na gali Top Seriale 2024. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: