Ponowna polska premiera kinowa musicalu Milosa Formana „Hair“ wywołała we mnie przypływ sentymentów i resentymentów. Tytuł ów wiąże się bowiem ściśle także z moją biografią. Był to pierwszy film, który nagrałem z telewizji na kasetę VHS krajowej produkcji za pomocą świeżo nabytego przez ojca magnetowidu marki Panasonic.
Rok mieliśmy wówczas, bodaj, 1990. Pamiętam, że w telewizji wyemitowali kopię… kinową „Hair“, wziętą zapewne z Filmoteki Narodowej. Była mocno zniszczona i zadeszczona, miała napisy u dołu, na które nałożono – o zgrozo! – głos lektora (telewizja często robiła takie numery). Nie pomnę już, czy lektor odzywał się także - jak to się niejednokrotnie w telewizyjnych emisjach zdarzało - także podczas numerów wokalno-tanecznych. Ale chyba nie, bowiem piosenki z „Hair“ od tamtej pory znam na pamięć.
Rzeczona kaseta przechodziła przez rzeczony magnetowid niezliczoną ilość razy. Ja i moi znajomi ze studiów oglądaliśmy „Hair“ niemal na okrągło. Aż do czasu, gdy nagrałem z telewizji „Miłość i śmierć“. Komedia Woody’ego Allena zdetronizowała musical Formana w rankingu naszej prywatnej oglądalności. Przerzucaliśmy się potem w czasie zajęć zaczerpniętymi z niej dowcipami i powiedzonkami. Ale to już zupełnie inna historia…
Słabość do „Włosów“ jednak przetrwała i to nawet ten trudny okres, gdy na mej skroni pojawił się „pierwszy siwy włos“. Lecz dopiero ponowne wprowadzenie filmu na polskie ekrany uświadomiło mi znaczenie wszystkiego, co się z „Hair“ wiąże w wymiarze publicznym i prywatnym.
Musical „Hair“ Galta MacDermota (muzyka) oraz Jamesa Rado i Gerome’a Ragniego (libretto, słowa piosenek) powstał w 1967 roku, a rok później odniósł wielki sukces na Broadwayu. Forman przeniósł go na ekran w 1979 roku, gdy z epoki dzieci-kwiatów zostały głównie miłe i niemiłe wspomnienia, kontestacja zaczęła być niemodna, a Ameryka powoli wkraczała w nieprzyjemny okres konserwatywnej kontrreakcji, na czele której stanął prezydent Reagan.
Do polskich kin „Hair“ trafił w pamiętnym roku 1980. Ciekawe, że cenzura pozwoliła wprowadzić film czeskiego imigranta będący mocnym głosem w obronie wolności, a przeciwko przemocy władzy (gwoli przypomnienia – rok wcześniej polską premierę miał „Lot nad kukułczym gniazdem“ tegoż Formana)? Być może uznała, że jest to po prostu antyimperialistyczne dzieło krytykujące politykę Stanów Zjednoczonych i wojnę w Wietnamie (amerykańskie filmy rozliczające się z Wietnamem chętnie dopuszczano wówczas na nasze ekrany, wyjątkiem byli „Łowcy jeleni“ , bo „niewłaściwie“ pokazywali wietnamskich żołnierzy) i nie potrafiła odczytać jego szerszych i głębszych treści? Ale wydarzenia Sierpnia 1980 szybko wprowadziły „Hair“ w zupełnie nowy kontekst. Ja z kolei po raz pierwszy zetknąłem się z filmem Formana tuż po upadku komuny. Nie pamiętam, by towarzyszył nam w tamtym czasie kontrkulturowy entuzjazm, ale jednak było poczucie ulgi, że skończyła się opresja, że otwierają się granice, że więcej rzeczy wolno…
Atmosfera filmu dobrze z klimatem „pierwszych dni wolności“ współgrała. Zwłaszcza, jak się miało naście lat. Sam zresztą– jako nastolatek nieco zbuntowany, lecz jednak dość mocno wciśnięty w obowiązujące konwencje rodzinne, społeczne i religijne, wobec których nie było specjalnie alternatywy – patrzyłem na hipisów z niejakim politowaniem. Myślałem o nich, jak o nieodpowiedzialnych ludziach, którzy się przez chwilę dobrze bawili i niewiele zrobili.
Teraz, z perspektywy czasu widać wyraźnie, że ta nasza upragniona wolność okazała się nie taka wolna, jak byśmy chcieli. Bo władzę oraz przestrzeń publiczną w tym kraju zagarnęli konserwatyści, bigoci, kołtuni i zwyczajni kretyni. Ci, przeciwko którym buntowali się bohaterowie „Hair“. Z biegiem lat coraz bardziej doskwiera mi to, że nigdy w Polsce nie nastąpił kontrkulturowy przewrót – ani w latach sześćdziesiątych, ani w dziewięćdziesiątych, ani w nowym stuleciu. Wciąż śmierdzi tutaj kruchtą i zaściankiem.
Im jestem starszy, tym coraz bardziej staje się anarchistą, przynajmniej mentalnym. Zabawne – nie byłem rewolucjonistą za młodu, może więc zostanę nim na starość?
Premiera po latach filmu Formana żadnego przewrotu nie wywoła – raz, że to dzisiaj szacowny klasyk (w dodatku wprowadzony w zaledwie dwóch kopiach), dwa, że już w chwili powstania więcej w nim było nostalgii niż rewolucji. Ale warto przypomnieć, co „Time“ napisał po zakończonym sukcesem nowym wystawieniu musicalu „Hair“ na Broadwayu w 2008 roku: „ wydaje się dzisiaj jeszcze bardziej odważny i śmiały niż kiedykolwiek“.
Nic dziwnego, skoro żyjemy w epoce konformizmu, który reguluje każdą sferę naszego życia. O nic więc nie chce nam się walczyć. Używki są ściśle reglamentowane i kontrolowane, a „wolna miłość“ kojarzy się co najwyżej z potępianymi zgodnie przez polityków, biskupów i media „skokami w bok“.
Bartosz Żurawiecki