Bartosz Żurawiecki: Najpiękniejsze filmy to te, które nigdy nie powstały
Najpiękniejsze filmy to te, które nigdy nie powstały. Żaden materialny twór – z natury swojej niedoskonały, dosłowny i skończony – nie ogranicza wtedy wyobraźni widza, nie stoi w sprzeczności z wizją potencjalnego arcydzieła. Przy czym, najpiękniejsze z tych najpiękniejszych są filmy, które pozostały w sferze idei. No, ewentualnie nie wyszły poza etap scenariusza.
17.08.2010 11:56
Na przykład, dwie ekranizacje „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta niedokonane przez Luchina Viscontiego i Josepha Loseya. Czy wiecie, że w wersji Viscontiego miała wrócić na ekran Greta Garbo? Być może – gdyby do realizacji jednak doszło – ujrzelibyśmy starą kobietę i anachroniczną aktorkę. A tak, możemy bez końca imaginować sobie wielki Powrót Królowej.
Zdarza się jednak, że część zdjęć zostaje nakręcona, ale filmu – z różnych powodów – nie udaje się ukończyć. Pracę nad „Pasażerką” przerwała tragiczna śmierć w wypadku samochodowym reżysera, Andrzeja Munka. Jego koledzy poskładali sekwencje oświęcimskie – te bowiem twórca zdążył zrealizować - uzupełnili je stopklatkami i własnym komentarzem. Tyle, że natrętny dydaktyzm owego komentarza stoi w sprzeczności z chłodnymi, powściągliwymi a wstrząsającymi fragmentami, które wyszły spod ręki Munka.
Bywa także, że sam reżyser postanawia po latach dokończyć porzucone dzieło. Tak było w przypadku Andrzeja Żuławskiego i jego „Na srebrnym globie”, którego realizację przerwały w 1978 roku ówczesne władze PRL-u. Żuławski w 1987 roku zmontował ocalałe sekwencje, dorzucił trochę nowych scen i własne wywody wygłaszane do kamery. Niestety, film, o którym powiadano, że miał być „nowym słowem” w gatunku science-fiction, okazał się pretensjonalnym bełkotem.
Czasami lepiej mitów nie burzyć. Z niepokojem więc czytam, jak Terry Gilliam co pewien czas odgraża się, że jednak doprowadzi do szczęśliwego finału swoją adaptację „Don Kichote’a” - równie pechową i legendarną jak poczynania Błędnego Rycerza. Po co? Niech żyje własnym życiem w wyobraźni widzów.
Tymczasem trafia do polskich kin dokument Serge’a Bromberga i Ruxandry Medrei „Inferno – niedokończone piekło”, rekonstruujący dzieje powstawania filmu francuskiego reżysera Henri-Georgesa Clouzota, „L’enfer”. Clouzot to twórca nieco już dzisiaj zapomniany, ale w latach 50. należał do ścisłej światowej czołówki. Jego „Cena strachu” z 1953 roku – o kierowcach przewożących nitroglicerynę - cieszyła się, także u nas, ogromną popularnością. Nadto wygrała – ewenement! – festiwale w Berlinie i Cannes, a w roku 1977 doczekała się amerykańskiej przeróbki podpisanej przez Williama Friedkina.
Pasmo sukcesów Clouzota przerwała tragedia w życiu osobistym. W 1960 roku zmarła nagle, na atak serca jego żona i aktorka jego filmów – Vera Clouzot. Trzy lata później reżyser ożenił się powtórnie, napisał nowy scenariusz i z energią wrócił do zawodu.
W międzyczasie zmienił się pejzaż kina. Na ekrany wtargnęły „nowe fale”, a filmy uznawane za „trudne” niespodziewanie gromadziły miliony widzów. Clouzot – zafascynowany „Osiem i pół” Felliniego – postanowił, że i jego „Piekło” będzie wysokobudżetowym thrillerem eksperymentalnym.
Fabuła opowiadała o mężczyźnie, właścicielu motelu w kurorcie, chorobliwie zazdrosnym o swoją żonę. Realistyczna narracja miała zostać nakręcona w czerni i bieli, natomiast wizje bohatera wyobrażającego sobie zdrady żony – w kolorze. Clouzot chciał w tych sekwencjach wykorzystać... doświadczenia sztuki kinetycznej, badającej zjawisko ruchu. Zachowały się kilometry zdjęć próbnych, w których reżyser eksperymentuje z barwą, światłem, perspektywą, aktorami etc.
Projekt zdobył uznanie producentów. Clouzot dostał spory budżet na realizację. Znaleziono odpowiednią scenerię – sztuczne jezioro z motelem i wiaduktem kolejowym, zatrudniono aktorów – główne role mieli zagrać Romy Schneider (wówczas młoda, jasno świecąca gwiazda europejskiego kina) i Serge Reggiani. I rozpoczęto realizację zdjęć plenerowych.
Czy, gdyby film powstał, byłby rzeczywiście arcydziełem, jak to sobie Clouzot zamierzył? Niekoniecznie. Dużym walorem dokumentu Bromberga i Medrei jest to, że twórcy - poprzez rozmowy z osobami pracującymi na planie „L’enfer” – nieco podkopują legendę. Od początku bowiem wszystko szło nie tak, jak trzeba. Clozout, niezadowolony z nakręconego w ciągu dnia materiału, cięgle coś zmieniał, poprawiał, kazał kręcić na nowo sceny, które już wydawały się „odfajkowane”. Budził w środku nocy współpracowników i klarował im swoje kolejne pomysły. Jednocześnie z trzech zatrudnionych ekip operatorskich, dwie przeważnie nie miały nic do roboty. Tymczasem czas gonił – zdjęcia trzeba było skończyć w terminie, gdyż wraz z końcem lata z jeziora spuszczano wodę.
Najbardziej brzemienny w skutkach okazał się konflikt reżysera z Reggianim. Clouzot forsował go ponad miarę. Zmuszał do iście maratonowych biegów przez miasteczko, robił mu bez końca duble itp. Aż wreszcie aktor zszedł z planu, podając jako oficjalny powód chorobę. Film został bez odtwórcy głównej roli, gdyż zatrudniony w charakterze „nagłego zastępstwa”, Jean-Louis Trintignant też wyjechał po 5 dniach.
Clouzot się jednak nie poddawał i kręcił erotyczne wizje bohatera. Aż wreszcie - o ironio! podczas realizacji sceny pocałunków dwóch kobiet - dostał ataku serca. Co podobno wszyscy zmaltretowani współpracownicy przyjęli z uczuciem ulgi. Uff!
Do „Piekła” Clouzot nigdy już nie powrócił. Nigdy też nie odzyskał dawnej pozycji. Zrobił jeszcze tylko jeden film -„Więźniarkę” w 1968 roku. Zmarł dziewięć lat później. Zmontowane fragmenty „L’enfer”, przedstawiające głównie bohatera śledzącego swoją żonę, wyglądają znakomicie. Mają w sobie chorobliwą intensywność, gorączkowy rytm. Czy jednak równie znakomicie komponowałyby się z resztą filmu? Nie wiemy tego. Możemy więc dalej śnić o arcydziele.
W roku 1992 roku wdowa po Clouzocie sprzedała scenariusz „L’enfer” Claude’owi Chabrolowi, ten zaś na jego podstawie nakręcił thriller z udziałem Emmanuelle Beart i Francoisa Cluzeta. Przeszedł on bez wielkiego echa. Nie dorównał – bo przecież nie mógł dorównać – legendzie filmu, który nigdy nie powstał.