Bartosz Żurawiecki: Szatani z siódmej klasy
Są filmy tak straszne, że za nic w świecie nie chciałbym ich oglądać ponownie. Przy czym, "straszne" nie oznacza tutaj "beznadziejne", lecz raczej "bez nadziei". Czyli - jak najdosłowniej – przerażające, okrutne, sadystyczne wręcz. Działające na świadomość i podświadomość tak mocno, że kontakt z nimi bywa doświadczeniem, co się zowie, bolesnym. Do takich filmów zaliczam, na przykład, *"Funny Games" Michaela Hanekego, który nie zostawia bohaterom i widzom żadnej, choćby najwęższej, drogi ucieczki. Nie przynosi ulgi ni katharsis. Niestety, akurat tę opowieść musiałem zaliczyć dwukrotnie, gdyż reżyser umyślił sobie, że nakręci amerykańską wersję "Funny Games", która wiernie powtarza fabułę oryginału.*
07.01.2013 17:00
Nie na darmo przywołuje tutaj film Hanekego, bowiem z nim pierwszym skojarzyło mi się dzieło meksykańskiego reżysera, Michela Franco*"Despues de Lucia". Kto dotrwa do końca, ten zrozumie, dlaczego. Także chłodne, zdystansowane, pozbawione sentymentów, a świdrujące spojrzenie Franca bliskie jest postawie badawczej autora *"Białej wstążki". Podobnym ścieżkami szło zapewne rozumowanie polskiego dystrybutora, skoro nadał on meksykańskiej "Łucji" tytuł "Pragnienie miłości", mający (jak rozumiem) nawiązywać do "Miłości" Hanekego (nota bene, oba filmy wygrały ubiegłoroczny festiwal w Cannes, tyle że Haneke konkurs główny, a Franco sekcję „Un certain regard”). Bo chyba nie do
melancholijnie wystylizowanych "Spragnionych miłości" Wong Kar-Waia?
Tytuł polski jest w każdym razie mylący, sugeruje bowiem jakieś romantyczne uniesienia, których próżno tu wyglądać. Zaczyna się w sumie niewinnie – od tragicznej śmierci matki. Po tym dramacie kucharz Roberto wraz z nastoletnią córką przenosi się z prowincji do stolicy kraju. Dziewczyna idzie do nowej szkoły, znajduje nowe psiapsiółki. Życie bohaterów wydaje się wracać do normy, aż do pewnego wydarzenia na weekendowej imprezie (uwaga, będę trochę „spojlerował”!), po którym Alejandra staje się ofiarą zbiorowej agresji ze strony swoich rówieśników. Tortury fizyczne i psychiczne, jakim małolaty poddają koleżankę, przedstawia nam Franco w ujęciach długich i statycznych, kręconych z pewnego oddalenia w planach pełnych. To zresztą nie koniec strasznych rzeczy, jakie czekają nas podczas seansu, ale kto ich ciekaw, ten niech sam je zobaczy.
Dość łatwo można skwitować film stwierdzeniem, że reżyser pokazuje demoralizację współczesnej młodzieży, rozwydrzonej przez technologiczne gadżety i przesyconą seksem kulturę masową. Tyle że nie o gadżety i seks tutaj chodzi. To są tylko katalizatory uruchamiające reakcję łańcuchową z udziałem czegoś, co jest – być może – immanentną cechą ludzkiej natury (a na pewno kultury). Zła, agresji, konformizmu.
Tak, właśnie konformizm grupy – bezwzględnie dzielących swych członków na katów i ofiary – interesuje reżysera najbardziej. Milutkie przyjaciółeczki, fajni koledzy z dnia na dzień zmieniają się w stado wilków gotowe zagryźć bezbronną owieczkę. Przypomina się słynny eksperyment z ochotnikami zamkniętymi w zakładzie karnym, którzy bardzo szybko weszli w rolę strażników i więźniów. Nihil novi sub sole, ale jednak ujrzeć po raz kolejny, jak to działa, wciąż robi szokujące wrażenie. Przynajmniej na mnie. Zresztą, u nastolatków zachowania stadne widać najwyraźniej, bowiem nie wdrożyli się oni jeszcze w rozmaite konwenanse i bardziej złożone gry społeczne. Toteż działają w sposób bezpośredni. Bezrefleksyjnie, instynktownie. Są podatni na wpływy i hołdują czarno-białej wizji świata. A ich „świeżość” i niewielka odległość czasowa od momentu urodzenia wskazują na to, że jednak nie rodzimy się aniołami.
Młodzież zawsze była zdemoralizowana. To znaczy, ludzie zawsze byli zdemoralizowali. Pamiętam swoje czasy szkolne, gdy nie tylko musiałem bronić się przed agresją kolegów, ale też byłem świadkiem przemocy słownej i fizycznej, jakiej doświadczał mój kolega z klasy – inny, bo gruby. Na kimś chłopaki musiały się wyżyć. Nie brałem (tak mi się dzisiaj wydaje) udziału w biciu, kopaniu i pluciu, lecz zarazem nigdy nie miałem dość odwagi, by stanąć w obronie torturowanego. Być może więc, dlatego tak trudno znieść mi film Franca, gdyż przypomina on o własnych traumach i winach.
Zresztą, jego zakończenie w sposób aż nazbyt dobitny uświadamia nam, że to nie „ta współczesna młodzież”. To my jesteśmy katami. Pan, Pani, on, ty i ja też.