Pewien problem z ostatnimi filmami Woody’ego Allena polega na tym, że trochę za szybko ulatują z pamięci. Nie wiem, dlaczego – są przecież nadal zabawne, inteligentne, nawet błyskotliwe, często przewrotne. Ale może jednak za mało zabawne, inteligentne, błyskotliwe i przewrotne? Albo też za mocno tkwią nam (mi) w pamięci dawne filmy Allena, więc dla tych nowych brakuje już miejsca?
„Vicky Cristinę Barcelonę” widziałem parę tygodni temu i z niejakim trudem próbuję teraz odtworzyć detale fabuły. Przypominam sobie głównie twarz Marii Eleny, granej przez Penelopę Cruz -zmęczoną i wyzywającą zarazem , znaczoną nadużywaniem alkoholu i środków antydepresyjnych.
Ale pamiętam coś jeszcze. I to coś, jak sądzę, korzystnie wyróżnia „Vicky Cristinę…” na tle kilku wcześniejszych filmów Allena. Bo to smutna, a nawet gorzka komedia. Nikt z bohaterów, może poza pragmatycznym i zdrowym Amerykaninem Dougiem, nie jest tu szczęśliwy. A na końcu wszyscy są jeszcze bardziej nieszczęśliwi niż na początku. Oczekiwania się nie ziściły, czy też ziściły się na opak, pokusy okazały się zdradliwe, próby zejścia z obranej wcześniej drogi postępowania zaprowadziły na manowce.
Spotkanie różnych kultur, temperamentów i stylów życia – racjonalnej Ameryki i artystowskiej Hiszpanii - było dla obu stron bardziej bolesne niż wzbogacające. Rozsądna Vicky już nigdy nie pozwoli sobie na spontaniczność i niemądre uniesienia, nierozsądna Cristina przeżyje jeszcze wiele miłosnych rozczarowań, cioteczka Judy dalej będzie po kryjomu zdradzać męża, a Juan Antonio i Maria Elena zapewne któregoś dnia pozabijają się nawzajem.
Ta komedia niespełnień nie byłaby może tak dojmująca -dla nas i dla bohaterów – gdyby nie została rzucona na tło radosnej, kolorowej i, jak to się teraz obowiązkowo pisze w błyszczących magazynach, magicznej Barcelony. Miasto dało Allenowi pieniądze na realizację , a ten z pozoru wywiązał się bez zarzutu z promocyjnych powinności.
Jest obowiązkowy Gaudi, są urokliwe knajpy i uwodzicielscy artyści. Wino, kobiety (mężczyźni), śpiew i dźwięki gitary. Allen zilustrował nawet badania (czy raczej „badania”), z których wynika, że Barcelona jest tym miastem, po przybyciu do którego turysta najszybciej znajduje okazję do seksu.
W filmie grany przez Javiera Bardema, Juan Antonio bez zażenowania podchodzi w restauracji do Vicky i Cristiny, by zaproponować im łóżkowy tercecik. Nader skutecznie wykreowany w ostatnich latach mit Barcelony obiecuje, że przeżyjesz tu ekstazę zarówno duchową, jak i seksualną. Zakochasz się, wpadniesz w zachwyt, nasycisz zmysły, dotkniesz prawdziwej sztuki, a do tego dobrze się najesz, napijesz i opalisz. Lata temu, jeszcze w szkole średniej, na dźwięk słów „Barcelona” czy „Gaudi” serce me doznawało nagłego przyspieszenia, a ciary biegały w tę i z powrotem po moich plecach (nota bene, zaczęło się od… płyty zapomnianego już zespołu Alan Parsons Project zatytułowanej właśnie „Gaudi”). Bardzo chciałem do Barcelony pojechać, co było wówczas niemożliwe ze względu na żelazną kurtynę. Potem jednak wielokrotnie do tego miasta wracałem. Co więcej – jestem w nim także i teraz, gdy piszę ten felieton. I nie powiem, żeby przebywanie w Barcelonie nie sprawiało mi przyjemności. Ale…
Turystyczny boom oraz wprowadzenie euro sprawiły, że Barcelona stała się droga. Ceny kupna i wynajmu mieszkań horrendalnie poszły w górę, także właściciele hoteli i pensjonatów słono sobie liczą za użyczenie pokoju. Nieco więc bajkowo wygląda perspektywa spędzenia tutaj kilku miesięcy wakacji, zwłaszcza, że kwestie finansowe jakoś nie zaprzątają głowy ani Vicky, ani Cristiny. Dom , w którym ciotka Lucy z mężem mieszkają latem, też musi kosztować fortunę – nawet zamożni Amerykanie czy Europejczycy wynajmują raczej domy poza Barcelona, w cichszych i tańszych nadmorskich miasteczkach.
Artyści są w Barcelonie biedni, trudno uwierzyć, by mieli – jak Juan Antonio – własny samolot. Owszem, grać czy malować da się tu niemal wszędzie, ale jak się naprawdę chce zrobić karierę to jednak trzeba wyjechać do bardziej prestiżowych miejsc - Londynu, Nowego Jorku czy Madrytu. Inaczej bardzo prawdopodobne, że nasza twórczość ograniczy się do rysowania portretów na Rambli lub grania do paelli w którymś z lokali.
Dalej – wielu Katalończyków nie uważa się za Hiszpanów (silne są tu ruchy nacjonalistyczne i separatystyczne). Co więcej, zupełnie niezgodnie z obrazem ognistego południowca są oni zamknięci, zdystansowani i… oziębli. Z powodu tych odmienności Katalończyków przezywa się w Hiszpanii… Polakami. Seks? Naprawdę w innych miastach miałem go dużo szybciej.
Allen wziął na warsztat barcelońsko-hiszpańskie stereotypy, a na końcu poddał je (fakt, że niezbyt mocnej) deziluzji. Pokazał, że rzeczywistość nie zawsze pasuje do mitów. Ale mitu Barcelony z pewnością nie obalił. Trwa i ma się świetnie.
Niedawno moi młodociani znajomi wybrali się do tego miasta „na wariata”. Dopiero na miejscu zrozumieli, że jednak nie da się tutaj spać na plaży. Nie o tej porze roku (obecnie jest zimniej niż w Polsce). Ale z seksem udało im się akurat znakomicie. Czyli jednak niektóre mity w niektórych aspektach sprawdzają się niektórym osobom.