''Bitwa pod Wiedniem'': Przeczytajcie naszą recenzję!
Smutek, porażka i wielkie rozczarowanie – z takimi emocjami przyjdzie się widzom zmierzyć po seansie wysławianej w niebogłosy przez dystrybutorów i producentów „Bitwy pod Wiedniem”.
Z ziemi włoskiej do Polski na kolanach
Moherowe kino?
Polsko-włoska koprodukcja w reżyserii Renzo Martinelliego poraża swoim kabotyństwem i bigoterią.
Na domiar złego, polskie gwiazdy z Danielem Olbrychskim na czele zaprezentowały się w iście groteskowych epizodach wprawiając w osłupienie rodzimą publiczność.
Co więcej, film obraża wyznawców Islamu, ignorancko prezentując słuszność wiary tylko w jednego Boga, którym z pewnością nie jest Allah. Niestety, niewiele w „Bitwie pod Wiedniem” przemawia na jej korzyść.
Kapituła Węży już sączy swój jad – cel został namierzony.
Efekty z epoki Windowsa 95
Najnowszy film Martinelliego od pierwszych minut uderza swoją sztucznością.
Tytułowa bitwa, która miała być najbardziej spektakularnym momentem produkcji, jest w znacznej mierze wygenerowana komputerowo, na poziomie przypominającym „Wolfenstein”, kultową grę sprzed lat.
Zresztą nie tylko sceny batalistyczne, ale prawie wszystkie plenery w „Bitwie pod Wiedniem” prezentują się niczym tandetna fototapeta z lat 80.
Efekt tych przedpotopowych zabiegów postprodukcyjnych jest koszmarny - nałożone tło zachodzącego słońca, „domalowana” krew, sztuczny śnieg i wybuchy rodem z epoki Windowsa 95, bardziej wprawią widzów w zażenowanie niż zachwyt.
Skoro twórcy „Bitwy pod Wiedniem” zdecydowali się już wykorzystać technikę green lub blue screenu, czyli nakładania lub też tworzenia obrazów za pomocą komputera, nie mogli tego uczynić w bardziej zawstydzający, wołający o pomstę do nieba sposób.
To nie jest film na miarę XXI wieku. To opóźnione w rozwoju dziecko dwóch spośród najbardziej cenionych kinematografii w Europie.
Groteskowe epizody Polaków
Polskich widzów wypatrujących swoich gwiazd na dużym ekranie czeka niestety kolejne rozczarowanie.
Co prawda, Piotr Adamczyk (wyjątkowo nieźle prezentujący się w roli Leopolda I, w porównaniu z resztą polskiej ekipy), Jerzy Skolimowski oraz Alicja Bachleda-Curuś grają wystarczająco długo, aby widzowie mogli w ogóle rozpoznać ich twarze.
Jednak szokujące jest, że nasza żywa legenda, Daniel Olbrychski, wypowiada w filmie tylko jedną kwestię, natomiast Borys Szyc przez chwilę dostojnie kiwa głową.
Oczywiście główny aktor, zdobywca Oscara za drugoplanową kreację w filmie „Amadeusz” Milosa Formana, F. Murray Abraham, jest najbardziej godną uwagi gwiazdą tej włosko-polskiej produkcji. Chociaż sceny, w których występuje, również wywołają u widzów konsternację, a niekiedy szyderczy uśmiech.
Tylko koni żal...
Twórcy „Bitwy pod Wiedniem” powinni się wstydzić, że mają ambicje zaprezentowania międzynarodowej publiczności tak groteskowo złego filmu, nawet z najznakomitszymi aktorami Europy.
Nikomu nie wolno obniżać poziomu światowej kinematografii, nawet za cenę 50 milionów złotych. To właśnie tyle wynosił budżet „Bitwy pod Wiedniem”.
Osobiście mam też głęboką nadzieję, że żaden koń nie ucierpiał podczas realizacji tego filmu. Jego ofiara byłaby bezsensowna.
Katarzyna Kasperska
(kk/ak/mn/gk)
Opis filmu
12 września 1683. Tysiące żołnierzy toczy bitwę pod murami Wiednia. Europa walczy o utrzymanie swoich ziem.
Trzysta tysięcy wojowników imperium Osmańskiego przedarło się przez Stary Kontynent zostawiając na swojej drodze spustoszenie i śmierć. Ich przywódca, Wielki Wezyr Kara Mustafa przewodzi im w bitwie o unicestwienie Chrześcijaństwa i zdobycie terytorium.
Jednak narody europejskie zjednoczyły się przeciwko najeźdźcy w obronie swojej tożsamości. Wspierani duchowo przez wysłannika Bożego Marco D’Aviano oraz Jana III Sobieskiego z jego husarską armią, bohatersko stawiają czoła wrogowi.
"Bitwa pod Wiedniem" to sensacyjna fabuła historyczna, której temat łączy całą Europę. Jej bohaterami byli włoski mnich Marco D’Aviano i polski król Jan III Sobieski.