Magazyn WP FilmBożena Janicka: Baby są jakieś inne

Bożena Janicka: Baby są jakieś inne

Na plakatach tego filmu obok zwykłych informacji należałoby umieścić wykrzyknik w trójkącie, co jak wiadomo ostrzega przed niespodziankami na drodze. Nowy film *Marka KoterskiegoBaby są jakieś inne” jest bowiem właściwie rozpisanym na dwa głosy monologiem dwóch facetów w średnim wieku, jadących samochodem nie wiadomo dokąd, którzy przez półtorej godziny rekapitulują swoją wiedzę o kobietach.*

Bożena Janicka: Baby są jakieś inne

Istna chwila prawdy o obu populacjach, gdyż opisując panie, panowie mimochodem jeszcze więcej mówią o sobie. Ale ponieważ są to - na ekranie - Adam Woronowicz i Robert Więckiewicz, a ten dialog - monolog zranionych męskich dusz napisał Marek Koterski, można się obejść bez zwykłych atrakcji „filmu drogi”. („Baby…” są poniekąd pastiszem takiego właśnie filmu).

Jadą więc samochodem - i właśnie zajechała im drogę jakaś kobieta, skręcając w przeciwnym kierunku, niż sygnalizowała światłem. Pełne oburzenia spojrzenie kierowcy „naszego” samochodu skwitowała tylko wzruszeniem ramion. Skłoniło to obu panów, by na półtorej godziny zapomnieli o słowach poety, iż niedobrze jest „rzecz piękną zważać nazbyt ściśle”. (Mickiewicz tu nie od rzeczy, kilka razy cytowani są na ekranie poeci, Mickiewicz również).

A więc z babami jest tak: nigdy nie wiesz, co zrobi, siedząc za kierownicą albo przechodząc na pasach przez jezdnię, może się zatrzymać na środku, iść do przodu albo się cofnąć. W sklepie blokuje kolejkę do kasy, bo płaci kartą nawet jeśli rachunek wynosi 11 zł 20 gr. W kinie grzebie w torebce, bo musi akurat teraz znaleźć szminkę, w kościele robi to samo, bo szuka kluczy. Synowi zawiązuje sznurowadła, bo nie jest pewna, czy sam potrafi, chociaż chłopak ma 14 lat. Paple o wszystkim, co jej przychodzi do głowy, co zobaczyła albo usłyszała. I tak dalej, a wszystko szczera prawda.

Lecz wyliczanie tych irytujących babskich cech - to tylko zagadywanie tego, co obu panów boli naprawdę. Obaj są żonaci; wygląda na to, że małżonki dotknęły ich boleśnie, trafiając w coś, co cenią sobie najbardziej: poczucie męskości. Wstydliwe wyznanie jednego z nich: „- Mnie żona bije. - Jak to? Czym? - Smyczą. Taką od psa. W czoło. Ale tylko jak zasłużę.”

Kim są? Jeden to typowy inteligent (on jest tym, którego żona bije), z głową, zapchaną danymi z przeróżnych badań w temacie: kobiety. Drugi - zwyczajny koleś, który wie, że złość najlepiej rozładować przekleństwami. Rozdzielony na dwie postacie bohater „Dnia świra” Koterskiego? Najprawdopodobniej. Ten „inteligentny” wyjdzie zresztą na chwilę z roli i powie jakby w imieniu autora: „To się nie spodoba feministkom”. Ale chyba się myli; powinny być zachwycone. Film mówi przecież w istocie o tym, co panowie jeszcze starają się ukryć. Problem nie sprowadza się bowiem do tego, że są sfrustrowani, sfrustrowany jest w mniejszym czy większym stopniu prawie każdy.

Rzecz w tym, że ci dwaj z samochodu, jadącego nie wiadomo dokąd, czują, że przegrywają z przeciwnikiem na pozór słabszym - i nie rozumieją, dlaczego. A ponieważ przegrywają, zaczynają się bać.

Dlaczego przegrywają? Bo im się tylko zdaje, że rozpoznali słabe strony - niech będzie - przeciwnika. Wypomnieli babom także tę wadę, że nie przestrzegają reguł. Tymczasem to nie jest wada, to metoda. Kobiety dostały ją w prezencie od historii.

Gentelmen: mężczyzna, żeński odpowiednik tego określenia nie istnieje. Reguły honorowego postępowania czyli fair play wywodzą się z etosu rycerskiego, a to nie był świat kobiet. Oczekuje się od nich wszelkich zalet i cnót, ale zachowań, tradycyjnie uważanych za honorowe na tej liście nie ma. Jeśli kobietę przyłapią na kłamstwie, a ona powie: no tak, skłamałam - może liczyć na wyrozumiałość, gdyby tak powiedział mężczyzna, byłby w oczach swego otoczenia skończony. Tamta, która facetom z filmu Koterskiego zajechała drogę, na ich oburzone spojrzenia odpowiedziała wzruszeniem ramion. I właśnie ta reakcja wydobyła na jaw ich lęk przed „babą” – czyli „innym”.

Dwóch w średnim wieku, rozprawiających o kobietach. Jeden (ten, który obrywa smyczą, jak zasłuży) jeszcze nie wyzbył się marzeń o żonie idealnej. Na końcu opisu swego ideału dodaje: „i ma dwadzieścia lat”. Po drodze panowie skorzystali z toalety przy jakimś markecie. Za chwilę wtargnęła kohorta dziewczyn z autokaru, jadą dokądś, zapewne na wycieczkę. „- Gocha, dawaj, tutaj wolne, dziadek skończył!” – woła jakąś Gochę koleżanka, a kiedy „dziadek” nieśmiało zwrócił jej uwagę, żeby przynajmniej zamknęła drzwi kabiny, odkrzyknęła: „Sam się zamknij!”. W dalszej drodze obaj panowie będą nadal rozmawiać o kobietach, ale już jakby trochę przygaśli.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)