Bożena Janicka: Miś pod choinkę
Miś, świetnie nadający się pod choinkę, to oczywiście „Miś” *Stanisława Barei. Tradycyjne życzenie z okazji Bożego Narodzenia brzmi przecież: „Wesołych Świąt”. No i warto przypomnieć, że Boże Narodzenie w postaci pięknej, metaforycznej sceny jest ostatnim obrazem, kończącym film Barei. „Miś” jako film na Święta; trzydzieści lat temu, kiedy powstał, uznano by to za żart.*
Z „Misiem” było wtedy tak, jakby nagle pękła jakaś tama i wylały się na ekran wszystkie absurdy tamtego czasu. Przeświecało przez nie także coś jeszcze: przyczyna. Od dwudziestu lat nazywamy ją po imieniu, nie na tym polega więc dzisiejsza atrakcyjność filmu Barei. „Miś” nie stracił swej zdolności wywoływania śmiechu, bowiem jego siłą jest absurd. Niepowtarzalny, bo wydobyty z jedynej w swoim rodzaju, konkretnej rzeczywistości.
I właśnie z tym może być problem. Ktoś, kogo wtedy nie było na świecie gotów jest uznać wspaniałe gagi „Misia” za wiarygodne informacje o tamtej egzotycznej epoce. Znam np. pewnego 16-letniego młodzieńca, który jest przekonany, że zwrot „milicja pałowała” oznacza, iż milicjanci chodzili wtedy po ulicach i bili pałkami przechodniów. Przydałyby się więc przypisy.
- Kiosk Ruchu; sprzedaż gazet, czasopism itd. jest właściwie działalnością uboczną. Głównie handluje się spod lady mięsem, przywożonym ze wsi. Zgadza się, kiosk jest tu tylko przykładem. Takie „punkty handlowe” były w prawie każdym biurze, zakładzie czy instytucji. Nie wykluczone, że również w komisariatach MO. Dlatego za niewiarygodny należy uznać drugi szczegół, że tzw. „baba z cielęciną” wysiadła na Zachodnim, bo „na Centralnym strasznie łapią”.
- Przemówienie działacza do wyjeżdżających za granicę sportowców: „Jedziecie do kraju kapitalistycznego, który ma swoje plusy i minusy. Chodzi o to, żeby plusy nie przysłoniły wam minusów”. Wygląda na dosłowny cytat z jakiej oficjalnej gadki. Tylko czy taka przestroga nie mogłaby być – o ironio historii – prawie dosłownie powtórzona dzisiaj? Czy nie jest codziennie powtarzana w różnych wariantach?
- Gość w szatni restauracji domaga się swojego płaszcza, który jakoś zaginął, szatniarz wrzeszczy: „Cham się uprze i mu daj, skąd ja mu wezmę, jak nie mam!” Wrzeszczy, bo jest pewien swojej przewagi nad klientem; szatniarze byli wtedy często informatorami MO. No tak, ale kogo dziś pyta policja, kiedy chce się czegoś dowiedzieć o gościach eleganckich knajp?
- W najbardziej brawurowym gagu „Misia” – scenie w barze mlecznym – blaszane miski przyśrubowane są do stołów, a łyżki przykute łańcuchami. Dlaczego? Żeby nikt nie wyniósł. Oczywiście kompletna fantazja, ale na bazie przykrej prawdy nie tyle o tamtych barach, ile klientach. I nie tylko peerelowskich barów mlecznych.
- Majstersztyk „Misia” – sekwencja choinkowa. Chłopi kradną w lesie choinki, węglarze płacą im kradzionym węglem („zasadniczo staramy się, żeby kwit był)”, milicjant przyjmuje choinkę zamiast mandatu i chce drugą (dla brata), lecz węglarze żądają za nią pieniędzy. Każdy widział „Misia” (albo prawie każdy), więc wiadomo, jak milicjant zaraz zdobędzie potrzebną kasę. Nie wszystko w tej sekwencji straciło aktualność – i nie tylko ten milicjant.
- Gabinet prezesa klubu sportowego; do dyspozycji współpracowników – magnetofon. Jeśli prezesa nie ma, mogą nagrywać uwagi o jego działalności. Wszyscy – a zwłaszcza pewien trener II klasy – nagrywają wielki podliz. A oto odpowiedź prezesa na uwagę kogoś z zewnątrz, że mogą kłamać, upiększać: „A po co mieliby kłamać? Przecież to dla dobra naszego klubu”. 30 lat temu ta scena miała wyraźny podtekst polityczny, polityczna aluzja ubrana była w kostium. Dziś tamta polityka wyparowała, natomiast kostium zamienił się w ubranko, które pasuje jak uszyte na miarę.
W „Misiu” jest więcej scen czy odzywek, które robią wrażenie, jakby ich związek z tamtą przeszłością był nie konieczny. „Głupi by był, jakby się dał wziąć na ministra. Albo mu tu źle?” (To o prezesie owego klubu sportowego). „Zrobiłem osiemnaście filmów o dawnych czasach, no to z samych filmów wiem, jak było”. (W „Misiu” reżyser, który to mówi nazywa się Hochwander). „Teraz mamy komputer, może pan pisać co chce, i tak nie ma znaczenia”. (Wtedy chodziło o komputer w elektrowni, z perspektywy dzisiejszej wygląda to na proroctwo).
„Oczko mu się odkleiło, temu misiu”; to najbardziej pamiętana odzywka z filmu Barei. „Temu misiu”, a raczej misiorowi, ogromnej słomianej kukle, szybującej w końcówce filmu nad Warszawą. Odkleiło mu się jedno oczko, to polityczne, z wczoraj, lecz zostało drugie, w którym odbijają się grzechy powszednie naszej epoki. I tym drugim chce chyba wymrugać do nas coś takiego: „Jeszcze pożyję, ale szkoda, że tylko z jednym oczkiem. To drugie też bardzo by się teraz przydało”.
„Miś” kończy się nieoczekiwanie w tonacji, od komedii bardzo dalekiej: sceną, która ma tylko taki związek z fabułą, że wszystko działo się w dniach, poprzedzających Boże Narodzenie. Pod gołym niebem, na jakimś ubogim skrawku ziemi, gdzieś na przedmieściu, Panna i Starzec pochylają się nad Nowonarodzonym. Szorstkawym, niesentymentalnym głosem Ewy Bem Panna śpiewa mu kołysankę-kolędę. A potem stary człowiek odwraca się wprost do kamery i przypomina nam – tym sprzed lat trzydziestu, że prawdziwa tradycja, to „Kolęda, szopka, tysiąc lat historii, której zmienić nie można”.
Komedia – i nagle tyle powagi. Ale mimo wszystko – „Wesołych Świąt”.