''Carol'': Miłość między słowami [RECENZJA]
„Carol” opowiada nietuzinkową historię miłosną, której dramat rozgrywa się w grze spojrzeń, detalach i kostiumach. Kamera przygląda się z czułością krojom i materiałom wyszukanych strojów, ale melodramat Todda Haynesa, jest czymś więcej niż zmysłową podróżą po historii nowojorskiej mody lat pięćdziesiątych. To także próba pokazania, jak kobiety patrzą na kobiety. Widz wchodzi w rolę podglądacza pełnej erotycznego napięcia relacji i niech za rekomendację posłuży informacja, że jest to rola bardzo przyjemna.
04.03.2016 20:24
Swojego czasu Haynes był uważany za czołowego twórcę kina queer, odkrywającego historię mniejszości seksualnych lub przepisującego na nowo klasyczne hollywoodzkie opowieści. W „Carol” powraca do lat 50. - tak jak w remake'u melodramatu „Wszystko, na co niebo zezwala” Douglasa Sirka - i po raz kolejny pokazuje, jak pękają wzorce, kreowane przez środki masowego przekazu i reklamę, która w tym czasie zaczęła odgrywać coraz większą rolę w kształtowaniu stylu życia Amerykanów.
Z szczególną wnikliwością przygląda się erozji tradycyjnej rodziny. Tytułowa Carol, zagrana z wielką klasą przez Cate Blanchett, dusi się w małżeństwie. Mąż wie o jej skłonnościach lesbijskich, ale traktuje to jak fanaberię, jeszcze jeden kaprys bogatej pani domu. Nie zgadza się na rozwód, bo to byłaby dla niego hańba.
Namiętność jednak nie znosi zakazu. Gdy Carol zakochuje się w młodszej od siebie początkującej fotografce Therese (Rooney Mara), zaczyna rozumieć, że nic nie jest warte hipokryzji i udawania życia, które nie jest jej życiem. Przyglądamy się jej drodze do wolności. Nie odbywa się ona bez kosztów. Za niemoralne prowadzenie się kobietom takim jak Carol w latach 50. groziło nawet więzienie.
Tani melodramat? Bynajmniej. Haynes nie epatuje historią zakazanej miłości, aby wydusić z widza łzy. Nie podkręca napięcia i emocjonującego tonu. Położył za to nacisk na stronę wizualną. W tym filmie dramat rozgrywa się między słowami, w spojrzeniu, gestach. Kluczowe znaczenie mają scenografia i kostiumy, zaprojektowane przez jedną z najwybitniejszych kostiumografek Sandy Powell. Ubrania noszone przez główne bohaterki są kodem, posługują się nim, aby wyrazić zainteresowanie, pożądanie, a wreszcie sprzeciw wobec norm, narzucanych przez konserwatywne amerykańskie społeczeństwo. Doskonała robota, która przykuwa spojrzenie od pierwszej do ostatniej sceny.
„Carol” jest przegranym tegorocznych Oscarów, bo nie dostał żadnej statuetki, mimo 6 nominacji. Proszę się jednak tym nie zrażać, bo amerykańska Akademia słynie z wpadek, a film Haynesa zasługuje na każdą nagrodę.
Ocena 8/10
Łukasz Knap