Jest jedną z najpopularniejszych i najpiękniejszych aktorek hollywoodzkich, mimo że urodziła się i dorastała w RPA. W USA wylądowała w 1994 roku, a już trzy lata później zagrała u boku Ala Pacino w "Adwokacie diabła". Ma na koncie Oscara, Złotego Globa i nagrodę im. Krzysztofa Kieślowskiego z festiwalu Camerimage. W wywiadzie dla WP opowiada o swojej najnowszej roli, najgorszej randce i politycznych aspiracjach. I że chciałaby w życiu spróbować wszystkiego.
Yola Czaderska-Hayek: W filmie "Niedobrani" bohaterka, którą grasz, kandyduje na urząd prezydenta. Zastanawiałaś się, jaki byłby Twój program polityczny, gdybyś rzeczywiście znalazła się w Białym Domu?
Charlize Theron: Nie wiem, czy to dobry pomysł, zaczynać rozmowę o tym filmie od polityki. Boję się, że podejdziemy do tematu z nadmierną powagą i zepsujemy widzom przyjemność z oglądania "Niedobranych". Powiem dla świętego spokoju, że gdybym była politykiem, starałabym się jak najlepiej robić, co do mnie należy, bez potrzeby nadmiernego chodzenia na kompromis ze wszystkimi. I może tyle.
Nawet nie zapytałam, z której partii mogłabyś kandydować.
Weź, nie morduj mnie, ja tu tylko gram w komedii! (śmiech) Poproszę o inny zestaw pytań.
No dobrze: gdybyś była drzewem, to jakim?
O, takie pytanie to ja rozumiem! Na pewno byłabym dębem. Wielkim, rozłożystym dębem. (śmiech)
Twoja bohaterka chce uchodzić za nowoczesną kobietę. Jak rozumiesz to określenie?
Długo zastanawiałam się nad tą kwestią. Chciałam, by moja bohaterka była dla widzów kimś autentycznym. Kimś, o kim mogliby powiedzieć: "Tak, mam poczucie, że ta osoba mnie reprezentuje". Zależało mi na tym, by szczególnie kobiety mogły w niej dostrzec jakieś odbicie samych siebie. Ale co to właściwie znaczy: nowoczesna kobieta? Wbrew pozorom dla mnie pod tym pojęciem nie kryje się kobieta, która prowadzi niezależny styl życia i deklaruje "pie…yć facetów". To nie świadczy wcale o nowoczesności. Dla mnie nowoczesna kobieta to osoba, która czerpie dumę i inspirację ze swojej kobiecości, uważa ją za powód do dumy i nie życzy sobie, by odmawiano jej kwalifikacji ze względu na płeć. Dodatkowo jeszcze w naszym filmie pokazujemy, co mi się bardzo podoba, że w takiej właśnie kobiecie zakochuje się facet i nie ma w tym nic niezwykłego.
Mężczyźni boją się takich kobiet?
Na pewno nie wszyscy. Seth [Rogen, partneruje Charlize Theron w filmie – Y. Cz.-H.] należy do nowego pokolenia mężczyzn, którzy tego strachu nie odczuwają. Nie boją się, że w konfrontacji z nowoczesnymi kobietami staną się… sama nie wiem… niemęscy? Nie mam pojęcia, jakiego tu słowa użyć. Chodzi o taką dziwną obawę, że silne, niezależne – czy jak je tam określimy – kobiety w jakiś tajemniczy sposób pozbawią ich męskości. Na szczęście czasy się zmieniają, dzisiaj kobiecość nie budzi już takich absurdalnych lęków.
Czy kiedykolwiek przytrafiło Ci się coś podobnego? Budziłaś lęk w mężczyznach?
Kiedyś – na szczęście było to bardzo dawno temu – byłam w związku, w którym nie mogłam w pełni pokazać, kim naprawdę jestem, bo inaczej zagroziłoby to naszym relacjom. Musiałam się ograniczać, zatrzymywać się w pół drogi. A potem dorosłam i powiedziałam: "Pie…yć to". Mogłam ciągnąć to dalej, ale w takiej sytuacji człowiek zaczyna czuć niechęć do osoby, która przycina mu skrzydła. A ja nie miałam na to ochoty. Wolałam być sama niż z kimś, kogo nie znoszę, bo nie pozwala mi być sobą.
Skoro już ciągniemy ten temat, zapytam o najgorszą randkę w Twoim życiu.
Niech pomyślę… (śmiech) No dobra, technicznie to nie była wcale randka, przynajmniej według mnie. Brałam udział w aukcji na cele charytatywne, w której nagrodą miała być kolacja ze mną. Wygrał jakiś bogaty człowiek, który wyłożył naprawdę dużą sumę. Ale przyszedł na tę kolację z nastawieniem, że to randka. (śmiech) A na to nie byłam przygotowana.
O, nie!
W pewnym momencie, gdy spotkanie zaczęło się przeciągać, dotarło do mnie, że to rzeczywiście jest randka, czy mi się to podoba, czy nie. Bo ten facet przygotował sobie taką narrację: "Byłem na randce z Charlize Theron i pokazałem jej, jaki jestem super". Przez cały wieczór powtarzał mi: "Tak naprawdę nie podobają mi się blondynki, a w ogóle to jesteś za wysoka". (śmiech) Mówił też, że nie przepada za filmami, a moich to w ogóle nie zna. I wydawało mu się, że w ten sposób zrobi na mnie wrażenie! (śmiech) A ja tylko myślałam sobie: "Koleś, co ty robisz?". No i tak to było.
Muszę przyznać, że przed obejrzeniem filmu w ogóle nie wyobrażałam sobie Ciebie w parze z Sethem Rogenem. A teraz zmieniłam zdanie. Wyobrażałaś sobie kiedykolwiek, że Seth będzie Ci partnerował na ekranie i do tego w komedii romantycznej? I będziecie razem kręcili sceny miłosne?
Podchwytliwe pytanie. (śmiech) Najpierw muszę wyjaśnić jedną rzecz. To nie jest tak, że chemia na ekranie pojawia się tylko wtedy, gdy oboje aktorzy czują do siebie pociąg. To wcale w ten sposób nie działa.
A jak?
Wielokrotnie grałam z aktorami, którzy w ogóle nie podobali mi się jako mężczyźni, a mimo to świetnie nam się pracowało w parze. Z niektórymi nawet niespecjalnie się lubiliśmy, a i tak w filmie wszystko wychodziło jak trzeba. Na tym polega specyfika tego zawodu – nie wchodzi się na plan z myślą: "O kurde, on mi się nie podoba, no to przerąbane, już po filmie". Trzeba sobie z tym umieć radzić. Akurat Seth i ja nie mieliśmy z tym problemu, bo akurat bardzo się lubimy. Trochę nas to nawet niepokoiło, że za dobrze nam było w pracy, bo to zawsze źle wróży.
Dlaczego?
Z doświadczenia wiem, że jeśli na planie aktorzy się bawią, to w kinie widzowie się nudzą. Z Sethem zrobiliśmy podsumowanie naszych najlepszych filmów i byliśmy zgodni: "Tak, pamiętam tę robotę, było okropnie". Więc trochę się martwiliśmy, że może nam coś nie wyjść. Ale wracając do pytania: szanuję Setha jako osobę, dlatego nie widzę nic dziwnego w tym, że moja bohaterka również szanuje takiego faceta, jak Seth. A szacunek to absolutna podstawa, nie ma mowy ani o uczuciach, ani o seksie bez szacunku do drugiej osoby. Dobrze, dalej wolę nie wdawać się w szczegóły, bo Seth jest żonaty, więc to wszystko może zabrzmieć trochę niezręcznie.
Twoja bohaterka jest tak zajęta polityką, że nie ma czasu na normalne życie. Sprawia wrażenie osoby, która zatrzymała się gdzieś w latach 90. i w ogóle nie idzie z duchem czasu. Widać to zwłaszcza w scenie, gdy odwołuje się do filmu "Jaskiniowiec z Kalifornii" [to produkcja z 1992 roku – Y. Cz.-H.], nie ma zaś pojęcia o tym, co obecnie oglądają i czym żyją ludzie. Czy w Twojej pracy też miewasz poczucie, że nie nadążasz za rzeczywistością?
Powiem nawet więcej: przez pewien czas tak wyglądało całe moje życie. Wychowałam się w kraju niemalże odciętym od świata. Wiele filmów, seriali czy piosenek, które tu, w Ameryce, znają wszyscy, do nas po prostu nie docierało. Niektóre rzeczy, owszem, miałam okazję poznać, ale kiedy przyjechałam do Stanów, całe mnóstwo nawiązań, cytatów, które tutaj wszyscy rozpoznają, mi po prostu umykało.
Poważnie?
Do dzisiaj proszę znajomych, żeby mi tłumaczyli, kto jest kim albo skąd jest ta wypowiedź. Zawsze okazuje się, że jest jeszcze coś, o czym nie wiem. A teraz dochodzi do tego mnóstwo rzeczy, którymi fascynują się moje dzieciaki, a ja nie mam o nich bladego pojęcia. Pada nazwisko jakiegoś piosenkarza, więc od razu rzucam się do internetu, żeby sprawdzić, czy to aby bezpieczne dla dzieci, po czym okazuje się, że to jakiś śpiewający dwunastolatek. Cały czas mam wrażenie, że świat przede mną ucieka i muszę za nim gonić.
Pamiętasz, o jakiej przyszłości marzyłaś dla siebie jako nastolatka? I czy te marzenia się spełniły?
Nie tylko pamiętam, ale mam to nawet nagrane. Kiedy miałam szesnaście lat, kręciliśmy w domu film, ktoś mnie zapytał o to, kim chcę zostać, jak dorosnę. Odpowiedziałam, że aktorką – a naprawdę nie miałam wtedy pojęcia, że kiedykolwiek to się ziści! Dlatego sam fakt, że to marzenie udało się spełnić, i że odniosłam sukces właśnie w tym, a nie innym zawodzie, uważam za jedną z najcudowniejszych rzeczy, jakie mnie spotkały w życiu. Wspaniały podarunek od losu. Kiedy wstaję rano, nie mam poczucia, że idę do pracy. Zajmuję się czymś, co mi sprawia przyjemność. I tego też staram się nauczyć moje dzieci. Powtarzam im, by znalazły sobie w życiu zajęcie, które będzie im sprawiać radość. Dzięki temu będą szczęśliwe.
Jak wybierasz swoje role? Bo masz na koncie tak różne filmy, że trudno znaleźć dla nich jakiś klucz.
Na ogół zadaję sobie pytanie: czy ten film oferuje mi coś nowego, czego nie miałam jeszcze okazji spróbować, a jeśli tak, to czy mam na to ochotę? Jeśli prześledzisz moje role, powiedzmy, z ostatnich dziesięciu lat, to zobaczysz, że bardzo mi zależało na tym, by nie dać się zamknąć w żadnej szufladce, w żadnym szablonie. Każdy gatunek filmowy ma coś ciekawego do zaoferowania, a ja jestem w tej dobrej sytuacji, że mogę odrobinę powybrzydzać. Nie czuję żadnej presji, nie muszę zarobić, by przeżyć do pierwszego. Mogę wybierać takie role, na jakie mam ochotę. W tym zawodzie to prawdziwy luksus.
A właśnie, miałam Cię zapytać: obcięłaś ostatnio włosy. To z powodu nowej roli czy po prostu chciałaś zmienić wygląd?
Nie wykluczam nowej roli. Na razie ciągle jeszcze się zastanawiam.
Od pewnego czasu udzielasz się nie tylko jako aktorka, ale także jako producentka, czego dowodem choćby film "Niedobrani". Jak właściwie godzisz te obowiązki?
Zawsze zależało mi na tym, żeby być kimś więcej niż tylko osobą, która staje przed kamerą i mówi wyuczony tekst. Chciałam opowiadać historie – takie, które byłyby mi w jakiś sposób bliskie. Stąd właśnie pomysł, by zaangażować się w produkcję filmów. A obowiązki? Jest ich całe mnóstwo. Jeśli komuś się wydaje, że praca producenta polega na wylegiwaniu się nad basenem i czekaniu, aż robota sama się zrobi, to się grubo myli. Te czasy już dawno minęły.
I nie wrócą.
Tak. Dzisiaj trzeba samemu wziąć się do pracy i mieć kontrolę nad wszystkim. Nawet jeśli ktoś jest sławnym aktorem, nie wystarczy po prostu dać nazwisko i uznać rzecz za załatwioną. Trzeba przede wszystkim lubić tę pracę i lubić ludzi, z którymi ma się na co dzień do czynienia. I mieć jakiś pomysł, jakąś wizję tego, co się chce osiągnąć. Czy ten projekt nadaje się do kina, może do telewizji, a może do Netfliksa? Takich pytań pojawia się codziennie mnóstwo, ale mam poczucie, że ta robota mnie niesamowicie napędza.
Skoro tak, to pozostaje kwestią czasu, kiedy sama usiądziesz za kamerą i zawołasz "Akcja!".
Często słyszę pytanie, czy myślę o wyreżyserowaniu filmu. Nie mówię "Nigdy w życiu", bo tego się po prostu nie wie. Kiedyś nawet mi się nie śniło, że zajmę się produkcją. Wszystko zależy od odpowiednich okoliczności i odpowiedniego momentu. Absolutnie nie wykluczam, że któregoś dnia postanowię: "Dobra, nakręcę film". To jest możliwe. Nie staram się o to, nie mam poczucia, że czegoś mi brakuje do szczęścia. W tej chwili jest mi dobrze z tym, co mam. Praca producentki daje mi wiele radości, dzięki niej czuję, że spełniam się dodatkowo w tej branży. Ale być może któregoś dnia…? Wiem jedno, że na początku będę przerażona jak jasna cholera, ale w moim przypadku to akurat dobry znak. Na ogół wtedy wszystko idzie jak powinno. Na pewno kiedyś, w przyszłości, chciałabym spróbować.