Chuck Norris skończył 80 lat. Ciężko pracował na swoją legendę
Ledwie dał mu radę sam Bruce Lee, przeżył ukąszenie grzechotnika, chwycił ostrze piły mechanicznej gołymi rękoma i zaprzeczył teorii ewolucji. Nie, to nie są żadne tam "fakty" o Chucku Norrisie, jakie obiegły swojego czasu internet, ale najprawdziwsza prawda. No, może tylko lekko naciągnięta.
10.03.2020 | aktual.: 10.03.2020 16:51
Chuck Norris skończył 10 marca 80 lat. Zgodnie ze starannie pielęgnowaną tradycją o konieczności rzucenia suchego żartu o Chucku Norrisie, która jak nic odżyje dzisiaj z powodu rzeczonej okazji, wypadałoby dodać, że słynny karateka jest niczym nasz Krzysio Ibisz. Bo przecież nie dopadła go ani łysina, ani zwiotczenie mięśni, ani nawet aktorska niemoc, choć filmy dawno już odpuścił, trzepiąc kasę z reklam. Ale może to i lepiej. Zanim domknął swoją karierę, nakręcił, między innymi, kościółkowy dramacik, chłam z Joanną Pacułą i pełnometrażowe przedłużenie "Strażnika Teksasu". Nie zaszkodziło to jego legendzie.
Odrodzenie Chucka
Ba, trzeba uczciwie przyznać, że gdyby nie owe dowcipasy o Chucku, to facet byłby dzisiaj kolejnym zapomnianym, ekscentrycznym aktorem, który złote lata dawno ma za sobą. Pisałby pewnie dalej książki - powieści sensacyjne przetykane esejami na temat tego, jak wybudzić Stany Zjednoczone z letargu; streszczam: głosować na Donalda Trumpa - szerzył kreacjonistyczne bzdury i od czasu do czasu wypowiedziałby się przeciwko panoszącemu się lewactwu. Co przecież robi tak czy inaczej, pozostając wierny tak zwanemu prawdziwemu amerykańskiemu stylowi życia. Rzecz jasna pojmowanemu po republikańsku. Nie bacząc na nic, podpisał chociażby kontrakt reklamowy z producentem broni i głośno opierał się małżeństwom jednopłciowym, przy tym kręcąc filmy o potrzebie troski o środowisko naturalne (to stąd chwytanie piły mechanicznej rękoma) i nie żałując kasy na fundacje promujące sport i organizacje pomagające kombatantom.
Od chuderlaka do zabijaka
Carlos Ray (bo Chuck to, bynajmniej, nie zdrobnienie od Charlesa, ale ksywka) nie miał jednak łatwo. Niczym bohater jego filmu "Partnerzy" z lat 90. był wątłym dzieciakiem i regularnie dostawał od życia po łbie. Ojciec lubił bowiem zaglądać do butelki, szkoła kojarzyła się z niefajnym obowiązkiem, a na wuefie mu nie szło. Dopiero armia zahartowała Norrisa i popchnęła ku niełatwej sztuce piąchy i kopniaka. Chuck szybko dorobił się czarnego pasa i mimo że na turniejach z początku dostawał srogie bęcki, wytrwale parł naprzód, aż zaczął wygrywać. A kiedy zaczął, to nie potrafi przestać.
Przebił się do Hollywood, gdzie szkolił gwiazdy i nawiązywał cenne przyjaźnie, między innymi z Brusem Lee, który zaangażował go do "Drogi smoka"; panowie stoczyli piękną bitwę, a Chuck ukradł scenę nawet przyglądającemu się bijatyce kotkowi. Talent dramatyczny karateki dostrzegł Steve McQueen, namawiając kolegę do zapisania się na kurs aktorstwa. Był to moment przełomowy w życiu Norrisa, choć i tu nie miał tak od razu z górki.
Inwazja na kina
Bo choć jego niskobudżetowe filmy radziły sobie całkiem nieźle i zarabiały sporo, to nie było nimi zainteresowane żadne poważne (ani niepoważne) studio. Dlatego Chuck razem ze swoim zespołem wynajmował kina na pokazy i tak dystrybuował swoje akcyjniaki. Aż nareszcie nie dało się zignorować rodzącego się fenomenu. Choć nigdy na długo nie uczepił się nogawki dużej wytwórni, to trafił na dobry moment, bo lata 80., okres zimnej wojny i rządy Ronalda Reagana, sprzyjały rozwojowi kina akcji.
Norris szybko zdobył popularność - doczekał się nawet swojej gry wideo i kreskówki. A jego kolejne filmy, jak trylogia "Zaginiony w akcji" czy "Oddział Delta" to dzisiaj istny kanon kina strzelanego. Kolejna dekada nie była już dlań tak łaskawa, bo przyszła odwilż i słynni mięśniacy musieli się na szybko przebranżowić. Chuck próbował kręcić filmy dla całej rodziny, grał u boku psa, ale ostatecznie to telewizja stała się jego drugim domem.
Strażnik Polsatu
Norris reklamował swojego czasu specjalne, elastyczne jeansy, które ponoć sam zakładał na planie. Pozwalałby mu one wykonać słynny kopniak z półobrotu bez ryzyka, że skończy się to rozprutym szwem i dziurą na tyłku. Niewątpliwie spodnie te przydały mu się przez tę niemalże dekadę spędzoną jako "Strażnik Teksasu". Serial ten, który swojego czasu rozszedł się po przeszło stu krajach, dał mu nowe życie. Może i z dala od hollywoodzkiego blichtru, ale zapewnił stałe przelewy.
Zdaje się, że każde rozpoczynające się dziesięciolecie niesie ze sobą niesamowity łut szczęścia zapewniający mu nieśmiertelność. Od pierwszego internetowego żartu na swój temat aż do teraz, Norris nie może opędzić się od firm, które oferują mu żywą gotówkę za użyczenie twarzy - i kopniaka - do reklamy, łącznie z pewnym polskim bankiem. Nie każdego jednak na Norrisa stać, lecz Polak potrafi: nie na darmo nieodłącznym elementem różnorakich imprez jest od dawien dawna nasz rodzimy sobowtór Chucka. Ale teraz, u progu nowej dekady, pozostaje nam tylko czekać, co przyniesie ona oryginałowi z Oklahomy.