"Dojrzałość w kinie jest znacznie bardziej fascynująca". Wywiad z Katarzyną Figurą
Prawdziwa kinowa legenda. Ma na swoim koncie zarówno role ponętnych uwodzicielek, jak i dojrzałych kobiet po przejściach. W rozmowie z Katarzyną Figurą zapytałam o najnowszą z jej filmowych kreacji, postać Marianny w "Chrzcinach" Jakuba Skoczenia (w kinach od 18.11). Artystka opowiedziała też o wyzwaniu, jakim jest granie bohaterek w dojrzałym wieku i przywołała w pamięci dzień ogłoszenia stanu wojennego – wydarzenie, które stanowi tło akcji filmu "Chrzciny".
Agnieszka Małgorzata Adamska, Wirtualna Polska: "Chrzciny" to kameralna, rodzinna komedia obyczajowa, której akcja dzieje się w niezwykle trudnym okresie dla Polski. Wprowadzenie stanu wojennego, braki w sklepach, prześladowania działaczy Solidarności przez władzę, kontrole milicji – cały ten obraz bardziej przypomina dramat niż komedię…
Katarzyna Figura: Owszem, ale jak to w życiu bywa, czasem nawet najbardziej dramatyczne sytuacje mogą sprawiać wrażenie również zabawnych. Chyba wszyscy pamiętamy film "Życie jest piękne" Roberto Benigniego, który opowiadał o niezwykle dramatycznych wydarzeniach. Były w nim obecne również elementy komediowe i chyba właśnie dzięki nim wydźwięk tego filmu był znacznie bardziej wyraźny. Jeżeli twórcom udaje się także uchwycić ten humorystyczny element, film zawsze na tym zyskuje. Reżyser "Chrzcin" Jakub Skoczeń zastosował ten zabieg już na etapie zapisu scenariuszowego. Wątek komediowy był tam bardzo wyraźny i wybrzmiewał równocześnie z wątkiem dramatycznym.
Akcja naszego filmu ma miejsce w bardzo dramatycznym momencie dla Polski, czyli 13 grudnia 1981 roku, kiedy został ogłoszony stan wojenny. Wydarzenia, które przedstawiamy w "Chrzcinach" dzieją się w ciągu jednej doby, w wiosce schowanej w górach, zupełnie oddalonej od centralnego życia Polski. Mimo to, informacja o stanie wojennym dociera do domu Marianny i staje się to wbrew jej oczekiwaniom.
Pani bohaterka za wszelką cenę stara się zapobiec zamieszaniu w rodzinnym gronie, jakie mogłaby wywołać informacja o stanie wojennym.
Dzieje się tak, bo Marianna ponad wszystko ceni rodzinę i dąży do tego, żeby ją scalić po latach. Moja bohaterka jest kobietą w dojrzałym wieku, matką sześciorga dzieci. Jej życie na pewno nie należało do łatwych. Toczyło się na prowincji, sama wychowywała synów i córki, dlatego tak bardzo bolą ją konflikty pomiędzy rodzeństwem – przede wszystkim na tle ideologicznym i religijnym, pragnie ich pojednania. Marianna jest osobą bardzo wierzącą, archetypem matki, która marzy o tym, żeby rodzina trzymała się razem. W końcu nadarza się okazja do wspólnego spotkania – chrzciny wnuka. Niestety, właśnie w tym dniu ostaje ogłoszony stan wojenny. Podniosłą atmosferę ceremonii zaburzają także inne czynniki. Przede wszystkim, nie widomo, kto jest ojcem dziecka, co jest kolejnym powodem kłótni i podziałów w rodzinie.
Mam wrażenie, że tak samo działa wręcz fanatyczna religijność pani bohaterki, która zamiast łączyć bliskich, jeszcze bardziej ich od siebie oddala.
Moja bohaterka to kobieta, która żyje w rzeczywistości, gdzie religia od zawsze była obecna. Marianna, jak pani zauważyła, trzyma się wiary niemal fanatycznie, ale robi to, by przetrwać. W tych trudnych chwilach moja postać zbudowała w sobie bezpieczną oś, czy też połączyła się z jakąś "nadludzką siłą". To nie są jedynie powierzchowne sposoby przetrwania. Marianna chwyta się różnych, czasem zabawnych sposobów, żeby poradzić sobie z problemami – nierzadko postępuje przy tym niezgodnie z wyznawaną religią, okłamując bliskich lub manipulując nimi.
Myślę, że siła tej kobiety wypływa nie tyle z religijności czy sprytu, ale z głębokiego, wręcz biologicznego przekonania, że działa w imię siły wyższej dla dobra swoich bliskich. Marianna wierzy, że ma pewien "układ" z Matką Boską do tego stopnia, że momentami nawet się z nią utożsamia, co jest trochę szalone. Moja bohaterka uważa, że takie działanie musi przynieść pozytywne skutki. Ten film opowiada o niesamowitej, kobiecej i matczynej energii – pokazuje, że jeżeli w coś bardzo wierzymy, to ta wiara może wytworzyć wręcz nadludzką moc. Wierzę intuicyjnie, że te prawdziwe, najbardziej szczere i naturalne uczucia są w stanie dokonać cudów w naszym życiu.
Jak pani się czuła w tej roli?
Dla mnie jako aktorki propozycja zagrania takiej postaci jak Marianna, to wielka przyjemność. Po pierwsze, rzadko się zdarza, zwłaszcza w polskim kinie, że pojawia się rola dla kobiety dojrzałej, która jest w samym centrum wydarzeń. W tym filmie mamy do czynienia w dużej mierze z bohaterem zbiorowym, czyli rodziną Marianny. Wszystko jednak przechodzi przez matkę i w niej się kumuluje.
Bardzo chciałam zagrać tę postać, w dużej mierze dlatego, że jest tak daleka ode mnie i od tego, kim jestem. Zbudowanie takiej bohaterki i wpuszczenie jej do swojego krwiobiegu, było dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem. Takie role, które są mi z różnych względów dalekie, najbardziej lubię tworzyć. To duże, ale fascynujące wyzwanie.
W życiu bohaterów "Chrzcin" równolegle toczą się dwie wojny – wojna społeczeństwa z opresyjnym systemem i wojna rodzinna, w której czynnikami zapalnymi są m.in kwestie religijne, obyczajowe, finansowe, a także poglądy polityczne.
To jest chyba naturalny podział, wynikający z różnicy pokoleń. Główna oś konfliktu toczy się między najstarszymi synami - Wojtkiem i Tadeuszem (Tomasz Schuchardt i Michał Żurawski). Podzielił ich spór ideologiczny, który rzutuje na kolejne pokolenia. Najmłodszy syn Tolo (Maciej Musiałowski), paradoksalnie ma najlepszy kontakt z matką. Marianna kocha wszystkie swoje dzieci, ale najmłodszego syna szczególnie, stara się go chronić. Tolo jest zagubiony, bardzo głęboko odczuwa to, co dzieje się w rodzinnym domu. To samo zagubienie, momentami graniczące z szaleństwem, dopada mój bohaterkę. Chaos, który wprowadza ogłoszenie przez generała Jaruzelskiego stanu wojennego, stawia życie Marianny na krawędzi rozpaczy i szaleństwa. Ona jest gotowa zrobić wszystko, żeby nie zaprzepaścić tej szansy na bycie razem. Niestety, niektóre sytuacje w rodzinie trudno zmienić. Konflikt pomiędzy najstarszymi braćmi trwa od wielu lat. Jeden z nich jest w partii, drugi w opozycji, a do tego, podobnie jak matka, jest bardzo religijny. Są to osobowości o silnie ugruntowanych poglądach.
Miłość i szaleństwo mojej bohaterki sprawia, że nieoczekiwanie dokonuje się coś niemożliwego. Marianna stawia problemom czoła z niewiarygodną odwagą i ratuje całą rodzinę. Ma przy tym niemałe wsparcie jednej z córek, Teresy (Agata Bykowska), która jest najbardziej podobna do matki, przez co staje się jej prawą ręką. Jednocześnie jest też pewnego rodzaju ofiarą tego rodzinnego układu – w dużym stopniu przez to, jak była wychowywana.
CHRZCINY - zwiastun #2 W kinach od 18 listopada
Jej przeciwieństwem jest jej siostra Irena (Marta Chyczewska), która wyzwoliła się spod wpływu matki, znalazła majętnego narzeczonego, żyje tak jak chce. Zupełnie inną postawę wobec życia ma najmłodsza z sióstr. Według mojej bohaterki Hanka (Marianna Gierszewska), która chwilę temu została matką, potrzebuje ratunku i stabilizacji. W tym celu Marianna celowo niszczyła listy od ukochanego Hani, wierząc, że córka powinna jak najszybciej zerwać z nim kontakt – stąd też to całe nieporozumienie na chrzcinach.
Nie pierwszy raz wciela się pani w postać matki, która boryka się z trudnymi problemami swoich dzieci. Motyw samotnego macierzyństwa, nieplanowanej ciąży córki i społecznego ostracyzmu pamiętamy choćby z filmu Ryszarda Brylskiego "Żurek", na motywach opowiadania Olgi Tokarczuk. Co według pani łączy, a co dzieli postać Marianny i Haliny Iwanek?
Myślę, że to są zupełnie inne historie, które miały miejsce na różnych etapach mojego życia. Obie bohaterki też wiele od siebie różni. Prowincjonalny świat w "Żurku" jest jeszcze mniejszy, a jego bohaterowie jeszcze bardziej samotni i wyobcowani. Marianna ma sześcioro dzieci i od ponad 40 lat właściwie cały czas funkcjonuje tylko jako matka. Ona od dawna nie czuje się już kobietą. Nie wiem nawet, czy ma w ogóle jakieś poczucie tożsamości.
Halina również była osobą religijną i miała swoje głęboko ugruntowane przekonania. Jako matka, której dziecko znalazło się w bardzo trudnej sytuacji, poszukiwała prawdy i sprawiedliwości. Pod pewnymi względami moje bohaterki faktycznie są podobne. Na pewno wspólnym mianownikiem obu historii jest matczyna miłość. Żeby zażegnać spór między synami, Marianna bierze na siebie winę za śmierć swojego męża.
Z kolei Halina poświęca się dla swojej córki, szukając – momentami wręcz obsesyjnie – ojca jej dziecka. Nie jest to jasno powiedziane, ale w pewnym momencie córka Haliny (Natalia Rybicka) – przyznaje, że miała z "tatusiem tajemnicę", co może oznaczać, że to on jest ojcem dziecka. Ta porażająca informacja sprawia, że Halina – podobnie jak Marianna – ma poczucie winy, że czegoś nie dopilnowała. W przeciwieństwie do "Żurku", "Chrzciny" mają komediowe zakończenie. Nie wiadomo jednak, co się stało z moją bohaterką, czy jest szczęśliwa.
Ma pani na koncie sporo kreacji dojrzałych, strudzonych życiem kobiet po przejściach. Dzięki tym rolom zerwała pani z wizerunkiem polskiej Marylin Monroe. Łatwiej grać seksbombę, czy pobożną matkę szóstki dzieci?
Bardzo trudno porównywać je ze sobą. Seksbomba to etykietka, która została mi przyklejona, ja sama tak o sobie nie myślałam. Wychowałam się na filmach ze wspaniałymi aktorkami, jak właśnie Marylin Monroe, Sophia Loren, Claudia Cardinale czy Gina Lollobrigida. Porównania do tamtych gwiazd przypisuję również młodemu wiekowi, w jakim zaczęłam grać w filmach. "Pierścień i róża" Jerzego Gruzy, "Pociąg do Hollywood" Radosława Piwowarskiego czy "Kingsajz" Juliusza Machulskiego – to były filmy, które zdecydowały o moim aktorskim wizerunku na wiele lat. Cały świat się zmienia, dojrzewamy. W międzyczasie znalazłam się poza granicami kraju, zaczęłam pracować w kręgu innych kultur, ale ten seksapil, który mi przypisywano, wciąż jeszcze był wykorzystywany – nierzadko w humorystyczny sposób. Minęły kolejne lata i siłą rzeczy następnym krokiem były już zupełnie inne role – kobiet dojrzałych, czasem starszych ode mnie o 20, 30 lat. Myślę tu np. o "Zemście" Andrzeja Wajdy, czy o niewielkiej roli w "Pianiście" Romana Polańskiego. Chwilę potem pojawiła się również rola Ubicy w filmie "Ubu król" Piotra Szulkina oraz "Żurek" Ryszarda Brylskiego. Wchodziłam wtedy w dojrzały wiek, a historie moich bohaterek stawały się słodko - gorzkie. Element komediowy powoli usuwał się w cień, pojawiało się coraz więcej dramatów i tragedii, czyli takich prawdziwych opowieści o tym, co się dzieje, kiedy kobieta starzeje się i kiedy z goryczą i żalem patrzy wstecz, na swoją przeszłość.
Czy to jest trudne? Ciężko powiedzieć… Temat dojrzałości w kinie i wszystkie elementy związane z tym zjawiskiem są moim zdaniem znacznie bardziej fascynujące – oczywiście, jeżeli tylko stoją w zgodzie z moim wiekiem i możliwościami aktorskimi. Fantastycznie się w tym odnajduję. Myślę, że ważne jest, żeby tworzyć i przekazywać dalej ludziom prawdę na temat życia – wtedy kino ma największą wartość.
Chciałam zapytać jeszcze o pani osobiste wspomnienia z tego pamiętnego dnia, w którym toczy się akcja filmu "Chrzciny". Kiedy w Polsce wybuchł stan wojenny, miała pani zaledwie 19 lat. Jak zapamiętała pani ten dzień?
Byłam wtedy na pierwszym roku studiów aktorskich w Warszawie. Wybierałam się akurat w odwiedziny do wujka, brata mojego taty, uczestnika II wojny światowej w siłach alianckich, który mieszkał na stałe w Anglii. W 1981 r. roku miałam pojechać do niego po raz pierwszy. Długo czekałam na podróż i szykowałam się na nią z wielkim entuzjazmem. Pamiętam nawet ten moment, kiedy moja walizka leżała rozłożona w pobliżu telewizora. Pakowałam się od kilku dni i kiedy tego feralnego poranka włączyłam telewizor, ekran najpierw był zaśnieżony, a po chwili pojawił się generał Jaruzelski i ogłosił stan wojenny. W tym samym momencie moja filmowa bohaterka Marianna odcina kabel od TV, żeby rodzina nie dowiedziała się o wydarzeniach w kraju. Ja kabla nie odcięłam, ale pamiętam, że mocno przeżyłam te chwile. Sytuacja szybko stała się bardzo dramatyczna. Zamknięto granice, więc do mojego upragnionego wyjazdu do Anglii doszło dopiero wiele lat później.
Właściwie aż do 1989 roku, kiedy odzyskaliśmy wolność, to były bardzo trudne czasy. W stanie wojennym uczestniczyłam w strajkach w Akademii Teatralnej na Miodowej. Podczas jednego z takich studenckich protestów zostałam pobita przez zomowca, doznałam groźnego wstrząsu mózgu i znalazłam się w szpitalu. Wydarzenia 1981 roku spowodowały u mnie gwałtowny zwrot w myśleniu o moim przyszłym życiu. Wkroczyłam w dorosłość, ale ówczesna sytuacja w kraju sprawiła, że zaczęłam się zastanawiać, czy chcę zostać w Polsce. Uczyłam się języków obcych, znałam już wtedy biegle francuski i angielski, bo mój tata przykładał do tego wielką wagę. Chyba właśnie przez stan wojenny chęć życia w innych warunkach stała się bardzo silna i czułam, że mogę doświadczyć tego w związku z moim zawodem – i tak też się stało.
Kiedy trafił do mnie scenariusz filmu "Chrzciny", poczułam, że myślami wracam do tego momentu, który był dla mnie, wówczas młodej osoby, niezwykle znaczącym punktem. Musiałam jednak opowiedzieć tę historię z perspektywy zupełnie innej osoby – dojrzałej kobiety, wywodzącej się z zupełnie innego środowiska.
Dla wielu osób "Chrzciny" będą sentymentalnym powrotem do przeszłości, jednak w tej tragikomicznej, PRL-owskiej scenerii widzowie z pewnością dostrzegą też ponadczasowe dramaty rodzinne.
W naszym filmie poruszamy bardzo wrażliwe struny, co skłania do zastanowienia, jakie wartości są najważniejsze w życiu – szczególnie te związane z rodziną. Wydarzenia historyczne są tylko pretekstem do pokazania relacji międzyludzkich w tym trudnym czasie. Myślę, że to niezwykle uniwersalna opowieść. Podziały w rodzinach są obecne od zawsze i będą się nieustannie powtarzać. Różnice pokoleniowe i światopoglądowe są na pewno możliwe do złagodzenia, ale to już temat na zupełnie inną rozmowę…