"Droga krzyżowa": Zbaw nas od takiej wiary [RECENZJA]

*"Droga krzyżowa" trafia na ekrany polskich kin w czasie najlepszym z możliwych. Zadając szereg niewygodnych pytań na temat wiary, zachęca do istotnych dyskusji przy świątecznym serniku.*

"Droga krzyżowa": Zbaw nas od takiej wiary [RECENZJA]

22.12.2014 15:05

Dla jednych wiara to choinka w salonie i gwiazda betlejemska na stole, dla innych to samobiczowanie się w imię żalu za grzechy, dla kolejnych – przyjmowanie na siebie cierpienia innych i nadstawianie drugiego policzka. Maria, czternastoletnia bohaterka filmu Brüggemanna zalicza się do trzeciej grupy. Bóg jest obecny w jej życiu nieustannie. Słyszy o nim w domu, w szkole, na spacerze. Jej Stwórca wymaga nie tylko stałej atencji, ale też gestów wdzięczności: za kolejny słoneczny dzień, za kwitnące w ogrodzie kwiaty i drzewka, za to, że mamusia i tatuś są z nią, za to, że żyje, słowem – za wszystko. W pojęciu młodej bohaterki wiara staje się rodzajem transakcji. Jeśli jest się dobrym, usłużnym, miłościwym i grzecznym, bozia odpłaci się prezentem ze swojego bogatego asortymentu.

Pytanie więc, kto i co takiego złego wyrządził, że czteroletni brat Marii jest niemową? Za czyje grzechy pokutuje? Jakiej rangi przewinienie Bóg karze w taki sposób? Bohaterka nie zaprząta sobie głowy szukaniem na te pytania odpowiedzi. Jako żarliwie wierząca wie przecież, że nie w znalezieniu i ukaraniu winnych sztuka tylko w wybaczeniu i za przewinienia odpokutowaniu. Wchodzi więc z Bogiem w układ: poświęca siebie w zamian za to, by braciszek odzyskał mowę.

Niemiecki reżyser kreśląc portret psychologiczny swoich bohaterów, nie unika uproszczeń. Posługuje się czernią i bielą, nie korzysta z odcieni szarości. Dzielą się więc jego postaci na figury, pośród których wyróżniają się: matka – okrutna fanatyczka religijna, ojciec – pantoflarz, będący pod wpływem rozmodlonej żony (wszak tylko ona może zaprowadzić go do zbawienia), wreszcie młodej ciotki – jedynej tu pozytywnej bohaterki, i samej Marii – okrutnie naiwnej, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę jej wiek. Mimo to sieć wzajemnych powiązań bohaterów pozwala znaleźć w tych uproszczeniach zasadność. Przecież kiedy Maria wchodzi w swój układ z Bogiem, nie wiemy, czy robi to, by dorównać religijną żarliwością despotycznej rodzicielce, czy też próbuje znaleźć inne, być może szybsze i skuteczniejsze dojście do zbawienia. A może, po prostu, chce się jedynie od kobiety uwolnić?

Niezależnie od wszystkiego głównym bohaterem tego obrazu pozostaje religijny fanatyzm. To on niczym rak niszczy kolejne organy organizmu, jakim jest rodzina. Tam, gdzie ojcem jest Bóg, nie ma miejsca na ziemskich rodziców. Tych zastępują egzekutorzy bożej woli, którzy metodą kija wprowadzają totalitarne posłuszeństwo. Nie ma tu miejsca na biologię. Uczucia podlegają dyscyplinie i kontroli, ich okazywanie sobie nawzajem to ujma dla Boga, bo to dla niego są przecież zarezerwowane. Czyżby więc Bóg ukarał brata Marii za to, że ta pokochała malca najbardziej ze swojej rodziny, zamiast obdzielać miłością wszystkich po równo?

Niemiecki reżyser drąży skałę. Dotyka tematów kontrowersyjnych, które w katolickiej Polsce niejednego pewnie rozjuszą. Niewątpliwie jego problemem jest radykalizm, w który wpada, radykalizm krytykując. Tym samym Brüggemann jest jak strażak, który próbuje gasić pożar ogniem. Mimo to wciąż trudno odmówić jego filmowi autentyczności. Reżyser potwierdza ją własnym doświadczeniem – jako dziecko spędził wiele lat w zborze Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X, ekskomunikowanego przez Watykan za ortodoksyjność. Twórca, który scenariusz napisał ze swoją siostrą, stałą w tym zakresie współpracowniczką, która dzieliła z nim doświadczenie pobytu tam, przekonuje, że dialogi mają autentyczną proweniencję, a postaci są wariacjami na temat tych, które poznali jako dzieci. Uwierzyło mu jury tegorocznego Berlinale, przyznając jego filmowi Srebrnego Niedźwiedzia. Łączę się z nimi w tej wierze, mając nadzieję, że jako nastolatek Brüggemann nie był tak naiwny, jak jego bohaterka.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)