Egzamin dojrzałości z kina
Janusz Majewski postanowił tym razem zrealizować film o sobie samym.
A co mogłoby nas najbardziej interesować z życia Majewskiego, to oczywiście nie jego powołanie do zawodu, nie skrywane kulisy polskiego przemysłu filmowego lub też fałszywe wdzięki dzisiejszego show-biznesu, lecz młodość i pierwsze reakcje hormonalne w ciele tego przyszłego apostoła polskiego kina.
I całe szczęście, bo dzięki temu, mimo, iż wyszedł film tematycznie wtórny, to jednak zaprezentowany z niezwykłym wdziękiem, lirycznym rozmachem i z wiarygodną naturalnością jak na - wydawałoby się - wyeksploatowany temat przedwczesnej dojrzałości w latach powojennych.
„Mała matura 1947” to historia dojrzewania chłopca w Polsce, w pierwszych latach po II wojnie światowej. Jednocześnie Majewski przedstawia nam historię walki, którą toczy ze sobą biologia i polityka w ciele oraz umyśle młodego bohatera.** Do wyzwolonego Krakowa ze Lwowa przyjeżdża małżeństwo z dwojgiem dzieci, czternastoletnim Ludwikiem i pięć lat młodszą Hanią. Ludwik trafia do dobrego gimnazjum, nawiązuje przyjaźnie. Gdy przed czerwcowym referendum do Krakowa przyjeżdża Stanisław Mikołajczyk, Ludwik zamieszany przypadkowo w uliczną burdę zostaje aresztowany. W niespokojnych czasach, tuż przed przysłowiową burzą, niewinny młody człowiek doświadczy spraw błahych i głupich na równi z tymi poważnymi, a także tragicznymi.
Tego rodzaju fabułę w kinie polskim wszyscy już znają, każdy jest w stanie przewidzieć dwa lub trzy warianty ewentualnego zakończenia. Faktem jest, że nasz wrażliwość na poziomie tak samo intelektualnym jak i estetycznym musiała już niejednokrotnie zrogowacieć przez telewizyjne produkcje pokroju „Jutro idziemy do kina”. Przez te masowe rozczarowania, nie tylko niejeden historyk wyrzucił telewizor przez okno, ale i każdy kto choć raz trzymał w ręku starą fotografię dziadków poczuł się oszukany.
Widocznie narcystyczna potrzeba reżysera, opowiedzenia o sobie samym, jest tym złotym środkiem, tym brakującym ogniwem, dzięki któremu cały film, razem z twórcami, wychodzi przed szereg wszystkich dotychczasowych produkcji z gatunku gimnazjum-belfer-polucja-wojna.
Najnowszy film Janusza Majewskiego jest radosnym rozczarowaniem i obiecujący wzorem na kino traktujące jednocześnie o wojnie jak i o dorastaniu, kino sentymentalne będące jednocześnie filmem niezwykle zabawnym.
Aktorzy na przykładzie debiutanta Adama Wróblewskiego oraz Wiktora Zborowskiego, Mariana Opani, Artura Żmijewskiego, Olgierda Łukaszewicza czy Marka Kondrata to nieskazitelne perły całej produkcji. Ale w tej koli szlachetnych akcentów jest jeszcze więcej - fantastyczna muzyka z wyszczególnioną trąbką Tomasza Stańki, zachwycające kadry Adama Bajerskiego czy niezapomniana scenografia i kostiumy pod opieką Andrzeja Halińskiego oraz Elżbiety Radke.
Powstał autentyczny i poruszający polski film będący dla widza skrzyżowaniem „Stowarzyszenia umarłych poetów” Petera Weira z filmem „Młody las” Józefa Lejtesa. Jak widać polskie kino już dawno zdało egzamin dojrzałości. Wzorowo.