Elektryzujące ciało
Świat jest święty! Dusza jest święta! Skóra jest święta! Nos jest święty! (...) Święte morze święta pustynia święty kolejowy szlak święta lokomotywa święte wizje święte halucynacje, skowytał Allen Ginsberg. Święte w filmie Leosa Caraxa są surrealistyczne wędrówki przez zamroczony fantazjami Paryż i święta biała limuzyna, która skrywa tajemnice świętej agencji. Monsieur Oscar (Denis Lavant)
podróżuje nią przez miasto i odbywa w nim kolejne spotkania. Nic w nich z nudy „Cosmopolis“ (2012), więcej z surrealnej ułudy spod znaku Jeana Cocteau. Osuwając się w absolutną fikcję, Oscar doświadcza życia w jego najgłębszych aspektach. Zdaje się dotykać naszych najdelikatniejszych wspomnień, niespełnionych marzeń, drążących dusze lęków i perwersyjnych, skrywanych głęboko w sercu pragnień. Przebiera się jedenaście razy, za każdym przypomina neobarokową, groteskową postać; zawsze zespala w sobie rodzaj fizycznego upośledzenia ze swoistym nad-człowieczeństwem.
11.01.2013 12:50
Do utraty wzroku można przyglądać się światu stworzonemu przez Caraxa, wedle Raphaela Bassana jak na każdą neobarokową przestrzeń przystało „wypełnionemu motywami pozbawionymi funkcji, różnymi arabeskami i dygresjami, które przeładowują prymarne znaczenie filmu.“ Francuski krytyk filmowy dodaje, że znaczenie „przemieszcza się [w filmach zaliczanych do neobarokowego nurtu] z warstwy fabularnej w stronę języka wizualnego, który sam w sobie jest nośnikiem przesłań“. Nie inaczej jest w znakomitym „Holy Motors“ – filmowym widowisku opartym na grze światła, koloru i masek. Tych ostatnich główny bohater surrealistycznej opowieści przybiera kilkanaście. Monsieur Oscar jest matrycą, lalką, aktorem, człowiekiem, który nie obawia się pokazać publicznie kilku swoich twarzy w zależności od tego, czego żądają jego pracodawcy. Monsieur Oscar zapewnia im dozę codziennej (czy co-nocnej raczej?) niebanalnej rozrywki. „Holy Motors“ to spektakl niepowiązanych ze sobą logicznie epizodów, które tworzą hipnotyzującą całość.
Carax uwodzi swoją publiczność w sposób, o którym opowiadał uwodzenia mistrz – Jean Baudrillard. „Uwodzić to tyle, co prowadzić grę na figury i znaki – wpadające we własne sidła. Uwiedzenie następuje tylko wtedy, gdy wkracza złuda i miesza wyobrażenia, gdy nagły błysk niczym sen zespala to, co niepowiązane, albo nieoczekiwanie rozdziela to, co niepodzielne.“ Liczy się gra, która zakłada cykliczność i wieczną, dziś cyfrową reprodukcję wrażeń. Technologiczna przemiana jest jedynym jasnym, niewymagającym interpretacji i nie przyprawiającym o rozkoszny ból głowy, wątkiem francuskiego filmu. Oscar narzeka przez chwilę, że brak dziś ciężkich kamer, które utożsamiać można ze swoistym autentyzmem przeżycia. Czy to właśnie jego brakuje nam w dobie technologizacji życia społecznego? Fikcja zepchnęła prawdę na margines? Carax nie chce odpowiadać na żadne pytania. Wiesław Godzic zastanawia się niejako więc za niego i mówi, że „jest bardzo prawdopodobne, iż bytowy, fizyczny charakter ciała jest kolejnym złudzeniem“;
podkreśla jednak równocześnie, że „ciało jest punktem zerowym wszelkiej orientacji“ i „spotkanie z drugim powoduje powstanie takiego horyzontu odniesienia, że jest ono również spotkaniem z samym sobą“.
Antro-kosmos Caraxa to miejsce, w którym znajdujemy odbicie samych siebie. Francuski reżyser, podobnie jak Michael Haneke w „Miłości“ (2012), w jednej z pierwszych sekwencji pokazuje nam publiczność oglądającą spektakl. Przez krótką chwilę ekran kinowy, na który patrzymy, staje się lustrem. Do końca seansu będziemy szukać w nim odbicia samych siebie i analizować symboliczną grę gestów. Do jakich wniosków dojdziemy? Czy to ma znaczenie dla innych, skoro każdy może przejść się po świętym świecie fikcji na swój sposób, jak po najlepszej interaktywnej grze? Bez obaw o rozminięcie się z sensem „Holy Motors“, film można uznać tylko za zbiór literacko-filmowych cytatów. Pisanie o nim zmusza więc do podniecania się nimi, rozkoszowania się wizualną poezją i elektryzowania subiektywnymi wnioskami kłębiącymi się w głowie podczas paryskich wojaży.