*Nicolas Cage znowu w akcji! Tym razem hollywoodzki zabijaka szuka zemsty na napastniku, który brutalnie zgwałcił jego żonę. Co ciekawe, wbrew polskiemu tytułowi, film Rogera Donaldsona nie jest typowym kinem zemsty. Już na początku, gdy nasz bohater czuwa przy ukochanej żonie w szpitalu, z propozycją nie do odrzucenia zwraca się do niego niejaki Simon. Nieznajomy oferuje pomstę na gwałcicielu w zamian za przysługę w bliżej nieokreślonej przyszłości.*
Will, bo tak ma na imię postać Cage’a, korzysta z tego iście faustowskiego układu, nie wiedząc jeszcze, że wplątuje się w tym samym w niebezpieczną intrygę. Niedługo później Simon faktycznie zwraca się do niego. Początkowo jeszcze oczekuje od Willa rzeczy nieskomplikowanych, jak choćby dostarczenia przesyłki, ale ostatecznie zleca mu… zabójstwo. Ofiarą ma być zatwardziały kryminalista, a sam czyn spłatą długu zaciągniętego w – jak się okazuje – podziemnej organizacji zwalczającej przestępczość.
Filmy o mścicielach omijających nieskuteczne prawo zawsze stanowiły wdzięczną płaszczyznę dla prostych moralnych dywagacji. Hollywood wielokrotnie już zastanawiało się co w takiej sytuacji można, a czego nie; gdzie leży granica prywatnej wendety i czy w ogóle można jej dokonać. Tymczasem film Rogera Donaldsona ucieka raczej w stronę płytkich, sensacyjnych opowieści spod znaku „Punishera” czy „Siły magnum” - reżyser pozwala poszaleć Cage’owi, a intryga z każdą minutą tonie w odmętach pretensji i absurdu.
Mając nadpobudliwego Cage’a na pierwszym planie trudno utrzymać film w ryzach, to zrozumiałe. Ale Donaldson radził sobie już w przeszłości z innymi kłopotliwymi gwiazdami – w „Bez wyjścia” i „Trzynastu dniach” prowadził dwa razy Kevina Costnera, a w „Koktajlu” Toma Cruise’a. Tutaj na niekorzyść działa przede wszystkim niedorzeczna fabuła. Film wpada w śmieszność, gdy próbuje być śmiertelnie poważny i budzi konsternację, gdy dodaje do tego humorystyczne wtręty.
Co najważniejsze jednak, „Bóg zemsty” nie wykorzystuje maniakalnej persony Cage’a, którego nazwisko (ang. klatka) nieoczekiwanie zyskuje nowe znaczenie. Szalony aktor dwoi się i troi, by w roli nauczyciela zamieszanego w przestępczą intrygę powściągnąć emocje i wypaść wiarygodnie. A im bardziej próbuje, tym gorzej mu to wychodzi. Rezultat nie jest zadowalający dla nikogo – film nie sprawdza się ani jako b-klasowa sensacja z ulubionym aktorem, ani tym bardziej jako dramat sensacyjny z ambicjami.