Irena Kwiatkowska: Odeszła z uśmiechem na twarzy
17.09.2017 | aktual.: 22.09.2017 11:28
”Wielka aktorka i wielki człowiek”, mówili o niej przyjaciele. Po roli w „Czterdziestolatku” na dobre przylgnęła do niej etykietka ”kobiety pracującej, która żadnej pracy się nie boi”; bardzo zresztą trafna, bo Irena Kwiatkowska faktycznie całe swoje życie podporządkowała aktorstwu.
Teatr zawsze był u niej na pierwszym miejscu i nawet kiedy dała się poprowadzić do ołtarza, uzgodniła z mężem, że nie będą mieć dzieci. Jak twierdziła, nie chciała, by coś odciągało ją od pracy.
Otwarcie przyznawała, że zdecydowała się usunąć ciążę, gdyż nie czuła się gotowa zostać matką. Podobno, jak twierdzili jej krewni, po wielu latach miała żałować podjętej decyzji; ona sama jednak nigdy głośno nie narzekała, ciesząc się każdą chwilą i nie rozpamiętując przeszłości. Odeszła 3 marca 2011 roku, Miała 98 lat.
Zobacz także
Książki zamiast jedzenia
Urodziła się 17 września 1912 roku w ubogiej, ale szczęśliwej rodzinie. Ojciec, drukarz, zaraził swoje dzieci miłością do literatury; nieraz potrafił wydać ostatni grosz na książki, zapominając, że w domu nie ma nic do jedzenia.
- Wchodził do domu: "Kupiłem białego kruka" - wspominała swojego ojca w "Gazecie Wyborczej". - Mama na to: "A za co buty kupię dzieciom?". Nie przelewało się. Ale po latach Kwiatkowska te czasy będzie wspominać z uśmiechem, twierdząc, że chociaż może chodziła głodna, dzięki rodzicowi od najmłodszych lat ćwiczyła swój umysł i kształtowała charakter.
Za duży nos
Marzyła o szkole teatralnej, ale była w stosunku do siebie bardzo krytyczna; w dodatku sądziła, że wydatny nos może pokrzyżować jej plany.
- Od dziecka chciała być aktorką, ale kiedy poszła na egzamin, taka biedniutka, drobniutka, bez warunków amantki, nie było łatwo - wspominała w "Super Expressie" jej bratanica Krystyna Kwiatkowska-Jabłońska. - Pomógł jej talent i szczęście.
Obecny na egzaminie rektor Aleksander Zelwerowicz wprawdzie wpisał ją na listę przyjętych, ale zaznaczył, że choć widzi w Kwiatkowskiej wielki talent, będzie musiała ciężko pracować, by jakoś zatuszować swoje ”skromne warunki”.
''Musiała wygrywać''
Kwiatkowska wzięła sobie te rady do serca - już na studiach uchodziła za najpilniejszą studentkę w grupie; zawsze była przygotowana i chętna do zajęć.
Jak się okazało, miała swoje powody, by tak przykładać się do pracy. - Jej życie jest naznaczone bardzo tragicznym dzieciństwem i młodością - mówiła "Super Expressowi" Joanna Szczepkowska. - Pochodziła z bardzo biednej rodziny i utrzymywała swoje liczne rodzeństwo. Opowiadała mi kiedyś, że w szkole teatralnej organizowane były konkursy aktorskie, w których do wygrania były nagrody pieniężne. Chcąc pomóc rodzinie wyjątkowo przykładała się do zawodu i po prostu musiała wygrywać.
- Brała więc udział we wszelkich konkursach recytatorskich i wygrywała je. Nagrodą było jakieś 10-20 zł - dodawała bratanica Kwiatkowskiej.
Łut szczęścia
Kiedy wybuchła wojna, Kwiatkowska odstawiła na bok teatralną karierę, aby przetrwać, imała się najróżniejszych zajęć. Wstąpiła też do Armii Krajowej, gdzie otrzymała pseudonim Katarzyna, a podczas Powstania Warszawskiego służyła jako łączniczka. Udało się jej przeżyć, w dużej mierze również dzięki szczęściu - gdy poczuła na karku oddech Niemców, niewiele myśląc, uciekła na pole i dołączyła do wykopujących ziemniaki chłopów.
Złapano ją znacznie później, ale znowu los się do niej uśmiechnął: kiedy została aresztowana przez gestapowców i znalazła się w pociągu, który miał ją zawieźć do obozu koncentracyjnego, po drodze okazało się, że... nie ma w nim miejsca. Więźniom, w tym Kwiatkowskiej, pozwolono odejść.
''Prowadziłam kiedyś hulaszczy żywot''
Zwierzała się, że w młodości była prawdziwym ”ziółkiem”.
- Prowadziłam kiedyś hulaszczy żywot - mówiła w jednym z wywiadów. - Bywały okresy rujnujące mój organizm. Przeszłam w życiu wszystkie możliwe etapy. Przez alkohol też przeszłam, ale we właściwym momencie odezwał się głos rozsądku. Zmądrzałam i odtąd zaczęłam się lepiej prowadzić - zapewniała.
Jako młoda kobieta Kwiatkowska była również bardzo kochliwa, ale rękę oddała dopiero w 1948 roku Bolesławowi Kielskiemu, spikerowi Polskiego Radia. Byli dla siebie stworzeni - oboje mieli swoje pasje i rozumieli się nawzajem. Kielski przychodził na każdy spektakl żony, manifestując wsparcie i oddanie. Dogadali się też w kwestiach rodzinnych - Kwiatkowska od razu oświadczyła partnerowi, że nie chce mieć dzieci. Uważała, że trzeba w pełni poświęcić się temu, co się robi, wybrać między sztuką a dziećmi. Kiedy zaś zaszła w ciążę, to - jak podaje "Fakt" - zdecydowała się na aborcję.
Tragiczny wypadek
Małżeńską sielankę zakłóciła jednak niespodziewana tragedia. Któregoś dnia Kielski (na zdjęciu) przewrócił się, uderzając głową o posadzkę. Kontuzja okazała się poważna, mężczyzna zaczął cierpieć na postępujący paraliż. Kwiatkowska trwała wiernie u jego boku, sprawnie łącząc pracę z obowiązkami pielęgniarki.
- Podziwiałem ją za to, jak profesjonalnie potrafiła łączyć teatr, film i występy w kabarecie ze swym bardzo ciężkim życiem - mówi "Faktowi" Jerzy Gruza. – Pani Irena wiele lat opiekowała się swym ciężko chorym, sparaliżowanym mężem. Ale kłopoty nigdy nie zakłóciły tego, co miała do wykonania.
Kielski zmarł w 1993 roku.
Talent komediowy
W młodości Kwiatkowska chciała być aktorką dramatyczną, nie sądziła, że inni odkryją w niej talent komiczny. Kiedy zaproponowano jej pierwszy występ w kabarecie, chciała odmówić, przekonana, że nie sprawdzi się w takim repertuarze. Ale publiczność oszalała na jej punkcie i w kuluarach zaczęto mawiać, że Kwiatkowskiej wystarczy dać do przeczytania książkę telefoniczną, a uczyni z niej bestseller.
Ona sama była jednak wymagająca nie tylko względem siebie, ale i innych - zganiła nawet Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, kiedy uznała, że tekst, który dla niej przygotował, nie jest wystarczająco dobry.
Tyran w spódnicy
Była perfekcjonistką w każdym calu. Nie znosiła lenistwa. Zawsze starannie przygotowana, tego samego wymagała od innych. Koledzy z pracy przyznawali, że naprawdę się jej bali...
- W studiu była osobą niezwykle wymagającą. Trzeba było jej udowodnić, że jest się do danego nagrania przygotowanym - wspominał w Polskim radiu Andrzej Brzóska.
- Była cudowną osobą, ale ja się na początku bardzo jej bałam - wtórowała mu Anna Seniuk. - Była bardzo wymagająca, profesjonalna i przygotowana do granic dziś niewyobrażalnych. Znała doskonale swój tekst, a także tekst aktora, który występował z nią na scenie.
- Była pracoholiczką i perfekcjonistką. Jednym celnym zdaniem potrafiła "ustawić" młodego kolegę - opowiadał Roman Dziewoński, autor książki "Irena Kwiatkowska i znani sprawcy". - 5 minut spóźnienia na nagranie, to ona szału dostawała - dodawała Maria Czubaszek.
Lubiła wyzwania
Praca była dla niej wszystkim, ale Kwiatkowskiej nie zależało ani na nagrodach, ani na brylowaniu na salonach. Dziennikarzy unikała jak ognia.
- Nigdy nie pozwalała sobie na jakieś bankiety, plotki, papieroski, życie towarzyskie. Aktorstwo traktowała jak misję z szacunku do publiczności... - mówiła w "Fakcie" Zofia Czerwińska. - Miała niedościgniony talent o wielkiej amplitudzie, ale poparty tytaniczną pracą. Miała nieprawdopodobną dyscyplinę zawodową, cały jej tryb życia był podporządkowany występom.
Nie przeszkadzało jej, że otrzymała łatkę aktorki charakterystycznej, co znacznie zawęziło obszar jej twórczych poszukiwań.
- Dostawałam ciągle podobne role, ale starałam się myśleć o tym pozytywnie - mówiła w "Gazecie Wyborczej". - To wielkie wyzwanie zagrać coś podobnego, ale żeby było inaczej. Nieustanne kombinowanie. Musiałam przez to pracować więcej i więcej. A to lubiłam - dodawała, jak zwykle szukając pozytywów.
Pocieszenia szukała w religii
Religia zawsze stanowiła ważną część jej życia - Kwiatkowska przyznawała, że codziennie się modliła i była wierną słuchaczką Radia Maryja. Po śmierci męża to właśnie wiara pomagała jej w najtrudniejszych chwilach. Wreszcie, po kilkudziesięciu latach spędzonych na scenie, pożegnała się z graniem. Reżyser Jacek Bławut próbował ją przekonać, by wystąpiła w ”Jeszcze nie wieczór”, ale Kwiatkowska odmówiła.
- Nie to, że ona nie chciała zagrać w tym filmie, ona po prostu radość czerpała już z innych rzeczy i film był już dla niej czymś odległym - mówił reżyser w rozmowie PAP, dodając jednak, że kiedy zaczęli kręcić film w Skolimowie, w którym wówczas mieszkała, Kwiatkowska natychmiast do nich dołączyła. - Pojawiała się w momencie, gdy zapalały się reflektory. Intuicyjnie nie mogła się oprzeć, żeby nie pojawić się na planie. Wtedy my wykorzystywaliśmy to i coś zawsze fajnego zagrała, a później znowu zapalaliśmy światła i czekaliśmy, aż znowu przyjdzie do nas. Dla Kwiatkowskiej był to jednak wyłącznie epizod, nie zamierzała już wracać do zawodu. Jak sama powtarzała, miała tylko jedno marzenie - chciałaby spokojnie odejść.
''Niczego nie żałuję''
W każdej rozmowie, pytana o swoje wybory życiowe, podkreślała, że nie żałuje żadnej z podjętych decyzji.
- Wybór zawsze wiąże się z utratą rzeczy, której nie wybraliśmy. Ale jeśli zaczynamy po niej rozpaczać, to nie mamy czasu dobrze zająć się tym, co wybraliśmy - mówiła w "Wyborczej" - Żeby być szczęśliwym, trzeba kurczowo trzymać się teraźniejszości.
Coś jednak musiało ją trapić, bo wyznała: - Unikam wspomnień, nie lubię wracać do przeszłości.
Przyznawała, że praca była dla niej zawsze na pierwszym miejscu. - Nie umiałam inaczej - tłumaczyła, dodając, że niczego w życiu nie żałuje. Bratanica Kwiatkowskiej w wywiadzie dla "Super Expressu" twierdziła jednak, że te decyzje nie były wcale dla aktorki takie łatwe.
- Dzieci nie mieli, ale to był świadomy wybór. Ciocia bała się porodu, była drobniutka. Czasem myślę, że jako 8-letnia dziewczynka mogła być świadkiem narodzin mojego taty w domu, a był to ciężki poród... to mogło zostawić ślad. Poza tym, jako osoba odpowiedzialna, wiedziała, że nie zdoła być dobrą matką, nie rezygnując ze swej ukochanej sceny - mówiła. - Choć przyznam, że gdy już była starszą osobą, tej decyzji żałowała.
''Westchnęła cicho, uśmiechnęła się - i umarła''
Ostatnie lata spędzała w Domu Aktora w Skolimowie. - Modlitwa, śniadanie, spacer. Obiad, drzemka, spacer, modlitwa. Kolacja, modlitwa - ze śmiechem przedstawiała "Gazecie Wyborczej" swój plan dnia.
Zawsze pełna energii, zaczęła słabnąć w styczniu 2011 roku. Natychmiast trafiła do szpitala, gdzie otoczono ją specjalistyczną opieką, ale Kwiatkowska wiedziała, że jej czas dobiega końca. Pod koniec lutego poprosiła, żeby pozwolono jej wrócić do domu, bo chciałaby ”zasnąć we własnym łóżku”. Przewieziono ją więc znowu do Skolimowa.
- Odeszła cicho, spokojnie, z uśmiechem na twarzy - opowiadała w "Fakcie" dyrektorka Domu Artysty, Grażyna Grałek, - Teraz rozśmiesza Pana Boga - dodawała przyjaciółka aktorki, Alina Janowska.
(sm/mn)