Jak dziś wygląda Marysia z komedii „Poszukiwany, poszukiwana”?
26.07.2012 | aktual.: 22.03.2017 09:21
Wojciech Pokora to jeden z najlepszych i najbardziej rozpoznawalnych polskich aktorów komediowych. Niestety, ostatnio coraz rzadziej występuje w filmach. Co dziś u niego słychać?
Wojciecha Pokory nie trzeba przedstawiać żadnemu miłośnikowi polskich komedii. I mimo że 78-letni dziś aktor coraz rzadziej występuje w filmie i telewizji, a sporadycznie spotkać można go już jedynie w teatrze, to wciąż cieszy się ogromną sympatią widzów. W końcu na komediach z jego udziałem wychowało się już kilka pokoleń Polaków, a tekst „Marysiu, proszę otworzyć, pan mówi!” pamięta chyba każdy.
Do dziś bowiem rola Marysi w kultowej komedii Stanisława Barei „Poszukiwany, poszukiwana” należy do najbardziej rozpoznawalnych kreacji Pokory. Okazuje się jednak, że aktor wcale nie chciał jej przyjąć, a ostatecznie zmusiła go do tego żona, która miała już dosyć ciągłego nachodzenia ich i nękania przez twórców filmu.
Tego jednak, co działo się po premierze, artysta nie może zapomnieć do dziś…
Został aktorem, żeby podrywać dziewczyny
Przygoda Wojciecha Pokory z aktorstwem zaczęła się bardzo nietypowo. Jako że niemal wszyscy mężczyźni w jego rodzinie byli inżynierami, on także podjął naukę w Technikum Budowy Silników Samolotowych w Warszawie. Po maturze wraz z przyjacielem, nieżyjącym już dziś niestety aktorem Jerzym Turkiem, zostali skierowani do pracy w Fabryce Samochodów Osobowych na Żeraniu. I choć może trudno w to uwierzyć, tam właśnie obaj zarazili się aktorskim bakcylem. Wszystko dzięki amatorskiemu zakładowemu kółku teatralnemu.
Jak wspomina Pokora w jednym z wywiadów, motywacją do udziału w zajęciach były dla niego… śliczne dziewczyny, pracownice zakładu, które chętnie i licznie zapisywały się do aktorskiego kółka.
Z fabryki na scenę
To właśnie w kółku artystycznym przy FSO Pokorę i Turka wypatrzył wybitny aktor Teatru Powszechnego Jerzy Tkaczyk. Namówił chłopaków do zdawania na warszawską PWST. Jak pan Wojciech opowiadał w wywiadzie dla „Super Expressu”, przesłuchujący ich Aleksander Zelwerowicz nie mógł powstrzymać śmiechu, kiedy recytowali przygotowane przez siebie wiersze 1-majowe, lecz mimo wszystko egzaminy zdali.
Nie spotkało się to z aprobatą rodziny Pokory, przeciwnej jego artystycznym zapędom, więc w czasie studiów nie mógł liczyć na jej wsparcie.
W duecie z Gołasem
Po studiach Wojciech Pokora trafił do Teatru Dramatycznego. W wywiadach często wspomina role, jakie zagrał tam wraz z Wiesławem Gołasem. We wspomnianym wywiadzie dla „Super Expressu” tak opisywał ich relacje:
- Na Gołasa byłem i jestem strasznie uczulony. Nie mogę go słuchać, patrzeć na niego, bo zaraz się śmieję. Zazwyczaj trudno jest mnie rozśmieszyć, ale ten drań ma w sobie coś takiego, że doprowadza mnie do łez. Czasem musiałem schodzić ze sceny, gdy wspólnie graliśmy, bo nie byłem w stanie mówić.
Wbrew pozorom panowie bardzo lubią się po dziś dzień.
Nigdy nie pokochał kina?!
Wojciech Pokora zawsze cenił wyżej teatr niż kino. Co może być jednak dla nas dość szokujące, zawsze uważał siebie za bardzo marnego aktora filmowego!
Na wielkim ekranie zadebiutował epizodyczną rolą podchorążego w kultowej komedii „Zezowate szczęście”. Kolejne propozycje również związane były w głównej mierze z tym właśnie gatunkiem filmowym. W początkowych latach kariery pojawiał się więc w niewielkich rólkach m.in. w „Rejsie” czy „Hydrozagadce”. Zagrał także jedną z głównych ról w „Przygodach psa cywila”
Jednak filmem, który przyniósł mu sławę i uwielbienie widzów, była komedia „Poszukiwany, poszukiwana” z 1972 roku. Polacy oszaleli na punkcie Pokory.
Rola życia
Kiedy Stanisław Bareja zaproponował Wojciechowi Pokorze zagranie głównej roli w „Poszukiwanym, poszukiwanej”, aktor nie zareagował zbyt entuzjastycznie. Dlaczego?
Jak wspomina po latach, odstraszała go nie tyle wizja grania kobiety, noszenia rajstop i chodzenia w butach na obcasach, co strach przed tym, aby film nie był porównywany ze znakomitym „Pół żartem, pół serio” z Tonym Curtisem i Jackiem Lemmonem.
Ostatecznie jednak Bareja tak długo namawiał swojego aktora, że od premiery amerykańskiej komedii zdążyło upłynąć wystarczająco dużo czasu. Wpływ na decyzję Pokory miała także jego żona, Hanna, którą do szału doprowadzało ciągłe nachodzenie jej męża w domu przez twórców filmu. To ona miała go poprosić, aby dla świętego spokoju zgodził się zagrać w – jak się później okazało – swoim najważniejszym obrazie.
„Mój mąż z zawodu jest dyrektorem”
W „Poszukiwanym, poszukiwanej” Wojciech Pokora wcielił się w rolę skromnego pracownika muzeum Stanisława Marię Rechowicza, który zostaje niesłusznie oskarżony o kradzież cennego obrazu. Ukrywając się przed wymiarem sprawiedliwości w damskim przebraniu, bohater zaczyna pracować jako pomoc domowa. I choć „Marysia” będzie miała sporego pecha do pracodawców, szybko odkryje, że bycie gosposią to o wiele bardziej lukratywne zajęcie, niż praca naukowa magistra sztuki.
Ja pracuję nad doniosłym wynalazkiem! Chodzi o potwierdzenie procentu cukru w cukrze w zależności od podziemnego promieniowania na tym terenie. Bo na przykład w jednym sklepie na półkach po rocznym leżeniu cukier ma 80% cukru w cukrze, a w drugim sklepie ma 90% cukru w cukrze, a sacharyna to ma w ogóle 500% cukru w cukrze. A dzięki mojemu wynalazkowi dojdzie do tego, że w ogóle nie trzeba będzie sadzić buraków na cukier, tyle będzie cukru w cukrze.
Na ulicy wołali za nim „Marysiu”
Jak wspomina aktor, w „Poszukiwanym, poszukiwanej” grał w sukienkach i perukach należących do swojej żony, Hanny. Na potrzeby filmu kupowane były dla aktora jedynie buty, ponieważ nosi znacznie większy rozmiar niż żona.
Trochę trudno nam w to uwierzyć, lecz Wojciech Pokora przyznaje dziś, że tego zadania aktorskiego nie traktował zbyt serio:
- _ Zrobiłem to, choć nie miałem do tego serca, nie przyłożyłem się. Gdybym inaczej do niego podszedł, to może byłbym jeszcze lepszy._
Tak czy inaczej, film przyniósł mu ogromną sławę. I choć musiał zmienić numer telefony, na który dzwoniono bez przerwy, to jednak mógł liczyć na pewne „chody” m.in. podczas robienia zakupów (a w PRL-u, jak wiadomo, był to sport ekstremalny).
Kochany gbur
Wojciech Pokora nigdy nie musiał wygłupiać się przed kamerą, aby śmieszyć widzów do łez. Wręcz przeciwnie, często grywał role gburów, skner czy upierdliwych sąsiadów. Nie sposób jednak było go nie lubić. Na tym chyba właśnie polega fenomen jego aktorstwa.
Był stałym aktorem Stanisława Barei – wystąpił w niemal wszystkich jego filmach. Nie licząc już „Poszukiwanego, poszukiwanej”, warto przypomnieć choćby występy w komedii muzycznej „Małżeństwo z rozsądku”, „Nie ma róży bez ognia”, w roli Kowalskiego w „Brunecie wieczorową porą”, jako Chłop Goniący Świnię w „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz?, pracownika MO w „Misiu”, docenta Zenobiusza Furmana w „Alternatywach 4” czy Antoniego Kłuska w „Zmiennikach”.
Warto także przypomnieć jego wybitną kreację hrabiego Żorża Ponimirskiego w serialu „Kariera Nikodema Dyzmy”.
Przez wiele lat bawił również publiczność, występując w kabaretach „Owca”, „Dudek” oraz w programie kabaretowym Olgi Lipińskiej.
Życie na emeryturze
Od kilku lat aktor jest już na emeryturze. Jego ostatnie role to kreacja Zenobiusza Furmana w serialu „Dylematu 5” (mocno krytykowana kontynuacja „Alternatyw 4”) z 2006 roku, gościnny występ w „Kryminalnych” w roku 2007 oraz występ w trzech odcinkach serialu „Teraz albo nigdy! (2009).
Kreacja Wojciecha Pokory w spektaklu „Trzeba zabić…” zdobyła bardzo dobre recenzje krytyków. Jak widać, aktor wciąż jest w świetnej formie. Pozostaje nam więc liczyć na to, że w najbliższym czasie przyjmie jeszcze rolę filmową na miarę swojego talentu. Bardzo chętnie zobaczylibyśmy znów tego wybitnego aktora na wielkim ekranie.
(al/mn/ws)