"Jak rozpętałem drugą wojnę światową" do dziś uchodzi za jedną z najlepszych polskich komedii. Mogło być zupełnie inaczej
Film w reżyserii Tadeusza Chmielewskiego wciąż pozostaje jedną z najpopularniejszych polskich komedii. Jednak niewiele brakowało, a nigdy by nie powstał. Scenariusz oparty został na powieści Kazimierza Sławińskiego "Przygody kanoniera Dolasa". Choć książka cieszyła się popularnością, Chmielewski nie uważał jej za dzieło udane. Wierzył jednak, że film odniesie sukces - nie mylił się.
Walka o film
Chmielewski wspominał, że kiedy oznajmił, że chciałby nakręcić film pokazujący "na wesoło" drugą wojnę światową, wszyscy odnosili się do tego planu bardzo sceptycznie.
– W latach 60. mój pomysł nie spotkał się z aprobatą środowiska filmowego. Nikogo nie interesowały przygody Franka Dolasa. Bałem się, że ten film w ogóle nie powstanie – wspominał w książce "Jak rozpętałem polską komedię filmową".
Dopiero kilka lat później, kiedy sytuacja się zmieniła, reżyserowi udało się zdobyć fundusze na realizację filmu.
- Atmosfera do śmiania się z Niemców stała się lepsza – dodawał. - Staś Lenartowicz nakręcił nieco wcześniej "Giuseppe w Warszawie", gdzie było masę kpin z nieudaczności hitlerowców i jakoś nikt nie protestował. Poszedłem jego tropem.
Inny Franek
Aż trudno uwierzyć, że początkowo główną rolę Chmielewski chciał powierzyć nie Marianowi Kociniakowi, a Wojciechowi Młynarskiemu.
- Był wtedy bardzo popularny, miał genialne vis comica. Ubrałem go w mundur, wyglądał bardzo dobrze. Miałem już właściwie podpisywać z nim umowę, ale wtedy zaczęły się we mnie rodzić pewne wątpliwości. Wiadomo było, że zdjęcia potrwają co najmniej rok, a Młynarski miał już umówione daleko do przodu nagrania w telewizji, występy w teatrach. Tego nie dałoby się chyba pogodzić z pracami nad "Dolasem", zwłaszcza że gros zdjęć miało się odbyć za granicą. Wolałem nie ryzykować - wyjawiał w książce.
Szufladka Dolasa
Reżyser, zmuszony do rezygnacji z pierwotnego planu, zorganizował kolejne przesłuchania do roli Franka Dolasa. O angaż walczyli między innymi Jerzy Kamas, Maciej Rayzacher i Jan Englert. Ale najlepszy okazał się Kociniak. Aktor ucieszył się bardzo, chociaż mina zrzedła mu po premierze, kiedy okazało się, że wpadł do szufladki.
- Zagrałem setki ról dla mnie istotniejszych, a jestem kojarzony ciągle tylko z Dolasem - zwierzał się w magazynie "VIP Polityka Biznesu".
Poważna kontuzja
Zaszufladkowanie nie było jedynym problemem Kociniaka. Podczas kręcenia filmu często był na skraju wytrzymałości, a któregoś dnia nabawił się tak poważnej kontuzji, że ekipa sądziła, iż aktor nie wróci już na plan.
- Nie mogłem chodzić ani nawet stać. W szpitalu w Odessie lekarze zamiast postawić mnie na nogi, tak mnie leczyli, że bałem się, iż mnie uśmiercą, np. zarazili mnie półpaścem - opowiadał.
Chmielewski, nie chcąc tracić czasu zdjęciowego, wymyślił więc, że kiedy Kociniak był unieruchomiony przez kontuzję, filmowano go na zbliżeniach. Po miesiącu, gdy aktor wrócił do sił, prace znów ruszyły pełną parą.
Trzecia część gratis
Komedia Chmielewskiego składa się z trzech części, chociaż reżyser umowę podpisał tylko na dwa odcinki. Uważał, że nikt nie będzie miał o to do niego pretensji - ale, jak się okazało, był w wielkim błędzie.
- Teoretycznie władze kinematografii powinny były być zadowolone, bo praktycznie gratis dostały pełnometrażową część, a ona w rezultacie przyniosła im dodatkowy dochód - opowiadał w książce "Jak rozpętałem polską komedię filmową".
Ku jego zaskoczeniu obcięto wszystkie premie, zaś za dodatkowy odcinek w ogóle nie otrzymał wynagrodzenia.